– Przychodzę tu czasem, żeby odpocząć od tego hałasu – wyjaśnił oficer. Rozkazujący głos, który pamiętał Pietrow, brzmiał teraz ponuro. Oddech wojskowego śmierdział gorzałą. Grube wargi wykrzywił uśmiech.
– Myślałem, że pan nie żyje.
– To cud, że przeżyłem, admirale – odparł Pietrow i przyjrzał się krytycznie jego mundurowi. – Niektóre rzeczy są gorsze niż śmierć.
Admirał przestał się uśmiechać.
– Nie musi mi pan mówić, jak nisko upadłem. Mam oczy. Ale jeszcze nie zniżyłem się do tego, żeby bawić się kosztem dawnego kolegi.
– Nie przyszedłem tu dla zabawy. Potrzebuję pańskiej pomocy i chcę zaproponować panu moją.
Admirał roześmiał się, pryskając śliną.
– A w czym ja mogę panu pomóc? Jestem zwykłym pajacem. Ci, którzy rządzą w tej knajpie, trzymają mnie tutaj, żebym zabawiał gości i przypominał im o starych złych czasach. Choć nie dla wszystkich były złe.
– To prawda, przyjacielu. Ale też nie dla wszystkich były dobre – odparł Pietrow i dotknął blizny na twarzy.
– W tamtych czasach wzbudzaliśmy strach i szacunek.
– U naszych wrogów – dodał Pietrow. – A jednak nasz rząd postawił na nas krzyżyk. Szybko zapomniał o naszym poświęceniu, gdy przestaliśmy być potrzebni do brudnej roboty. Pańska dumna marynarka wojenna to teraz kpiny. A tacy bohaterowie jak pan w ogóle się nie liczą.
Ramiona pod ozdobnymi epoletami opadły. Pietrow zorientował się, że przesadził.
– Przepraszam, admirale. Przykro mi.
Admirał wyciągnął z kieszeni paczkę marlboro i poczęstował gościa. Pietrow odmówił.
– Wierzę – powiedział oficer. – Wszystkim nam jest przykro.
Wetknął papierosa do ust i zapalił.
– Wystarczy tych rozmów o przeszłości. Co było, to było. Może chce pan dziwkę? Nie jestem tu tylko na pokaz. Dostaję prowizję i mam zniżkę. Kapitalizm to naprawdę wspaniała rzecz.
Pietrow uśmiechnął się na wspomnienie ich wspólnej służby w tajnych operacjach. Admirał miał zawsze ostry język. Po zmianach w rządzie jego krytycyzm nie był mile widziany przez nowe pokolenie wrażliwych biurokratów. Pietrow przetrwał, bo niepostrzeżenie dał nura w rządowe bagno. Admirał był na to zbyt dumny, a jego upadek odzwierciedlał stan jego ukochanej marynarki wojennej.
– Może później – odrzekł Pietrow. – Na razie potrzebuję informacji o czymś, co należało do marynarki wojennej.
Admirał zmrużył oczy.
– Dużo tego.
– India…
– Okręt podwodny?! No, no… Dlaczego to pana interesuje?
– Lepiej, żeby pan nie wiedział, admirale.
– Chce pan powiedzieć, że to ryzykowne? W takim razie musi być coś warte.
– Jestem przygotowany. Zapłacę za informacje.
Oficer zmarszczył czoło. W jego oczach pojawił się smutek.
– Niech pan posłucha – westchnął. – Nie jestem lepszy od prostytutek, które naciągają tu gości na kieliszek podrabianego szampana, ale postaram się odpowiedzieć na pańskie pytania.
– Dziękuję, admirale. Kiedyś widziałem w bazie okręt podwodny klasy India, ale nigdy nie byłem na pokładzie. Rozumiem, że zaprojektowano go do operacji podobnych do moich.
– Słowo “integracja” to przekleństwo wszystkich sił zbrojnych na świecie. Niech pan zapyta Amerykanów, ile forsy zmarnowali na duplikaty, bo wojska lądowe, marynarka, lotnictwo i marines chciały mieć własne wersje właściwie takich samych systemów broni. U nas było to samo. Marynarka radziecka nie miała ochoty dzielić się z nikim swoimi zdobyczami. Zwłaszcza z takimi jak pan. Działającymi poza wszelką kontrolą.
– Okręt skonstruowano podobno do ratownictwa podwodnego.
– Niech pan nie wierzy w bajki! Ile załóg uratował? Żadnej. Oczywiście, że nadawał się do tego. Klasa India mogła transportować w studniach za kioskiem dwa głębinowe pojazdy ratownicze. Mogły być połączone z lukami ewakuacyjnymi zatopionego okrętu podwodnego. Ale nie zbudowano ich po to, żeby zabierały z dna morskiego nieszczęsnych marynarzy. Służyły do tajnych operacji wywiadowczych i akcji Specnazu.
– Sił specjalnych?
– Oczywiście. Kiedy podkradaliśmy się do Szwecji, mieliśmy na pokładzie podwodne gąsienicowe amfibie opancerzone. Mogły pełzać po dnie morskim jak wielkie owady. India to był superokręt. Szybki i bardzo zwrotny.
– Podobno zbudowano dwie takie jednostki.
– Zgadza się. Jeden okręt miała flota północna, drugi południowa. Czasem obie indie działały razem.
– Co się z nimi stało?
– Przegraliśmy zimną wojnę i wycofano je ze służby. Spisano je na straty.
– Poszły na złom?
Admirał uśmiechnął się.
– Oczywiście.
Pietrow uniósł brwi.
– Przynajmniej na papierze – dodał admirał. – Wie pan, wszyscy się boją, żeby nasze bomby nuklearne nie dostały się w ręce jakiegoś szaleńca. Każdy o tym gada, ale jednocześnie sprzedajemy połowę naszej broni konwencjonalnej, która może być tak samo niebezpieczna w pewnych okolicznościach. O tym nikt nie mówi.
– Ja mówię. Gdzie są obie indie?
– Jedna naprawdę na złomowisku. Drugą kupiła osoba prywatna.
– Zna pan nazwisko?
– Oczywiście, ale czy to ważne? Facet reprezentował grupę, która najwyraźniej była przykrywką dla kogoś innego. Między kupcem i tym, kto naprawdę wyłożył forsę, mogło istnieć wiele ogniw.
– Ale czegoś się pan domyśla?
– Jestem prawie pewien, że okręt został w kraju. Kupiła go firma Volga Industries. Mieli biuro w Moskwie, ale diabli wiedzą, gdzie była centrala. I nikogo to nie obchodziło. Zapłacili gotówką.
Pietrow pokręcił głową.
– Jak można było ukryć okręt o długości ponad stu metrów?
– To rzecz normalna. Wystarczy znaleźć wkurzonych oficerów, którzy od roku nie dostali wypłaty. Wielu z nich żyje obietnicami. Potem dotrzeć do kliki rządowych gnid i sprawa załatwiona. Najgorsi są dawni komuniści.
– Jak my.
– Bzdura! Wymachiwaliśmy czerwonym sztandarem, ale nigdy nie byliśmy ideowcami. Wiem, że nie wierzył pan w tamte brednie. Robiliśmy swoje, bo to było podniecające i ktoś inny płacił rachunki.
– Pamięta pan nazwiska?
– Jak mógłbym je zapomnieć? Skurwiele, którzy zarabiali miliony na sprzedaży uzbrojenia, zapytali mnie, czy chcę z tego działkę. Odmówiłem. Powiedziałem, że okradanie państwa nie jest w porządku. No to wykopali mnie z marynarki. Nikt mnie nie chciał. I wylądowałem tutaj.
Zamilkł, pogrążając się w smutnych myślach.
– Proszę o nazwiska, admirale.
Admirał wziął się w garść.
– Przepraszam. Te lata nie były łatwe. Interes zrobiło pięciu ludzi.
Wyrecytował nazwiska.
– Znam ich – odrzekł Pietrow. – Dawni partyjniacy niskiego szczebla, którzy dorobili się na pozostałościach Związku Radzieckiego.
– Nic więcej nie mogę dodać. Klienci tej knajpy nie rozmawiając tajemnicach wojskowych. W każdym razie miło było znów pana zobaczyć. Moi szefowie każą mi robić rundę między stolikami co kilka minut. Więc przepraszam, ale muszę wracać do roboty.
– Może nie – odparł Pietrow i wyciągnął z kieszeni brązową kopertę. – Gdyby mógł pan wypowiedzieć jakieś życzenie, co by pan chciał?
– Oprócz wskrzeszenia mojej żony i przekonania dzieci, że czasem warto się do mnie odezwać? – Admirał zastanowił się. – Chciałbym wyjechać na stałe do Stanów. Na Florydę. Siedziałbym na słońcu i rozmawiał tylko z tymi, z którymi miałbym ochotę rozmawiać.
– Co za zbieg okoliczności – powiedział Pietrow. – W tej kopercie jest bilet w jedną stronę na jutrzejszy samolot do Fort Lauderdale, paszport, wiza i papiery imigracyjne. Dostanie pan zezwolenie na pobyt stały. Jest też trochę pieniędzy i nazwisko dżentelmena, który szuka wspólnika z wkładem do swojej firmy rybackiej. Zależy mu na kimś z doświadczeniem na morzu. Niestety, flota będzie dużo mniejsza niż ta, do której był pan przyzwyczajony.