– Czym mogę służyć?
Jenkins zapomniał języka w gębie. W samolocie z Portland powtarzał sobie przygotowany tekst, a teraz odjęło mu mowę. Onieśmielała go świadomość, że jest w sercu największej agencji oceanograficznej na świecie. Był oceanografem i od dawna planował podróż do Świętego Graala nauki o morzu, ale najpierw przeszkadzały mu obowiązki wykładowcy, a potem choroba żony. Teraz był na takim etapie, że niechętnie opuszczał Maine. Żartował, że zarosną mu skrzela, jeśli za bardzo oddali się od morza.
Powietrze wydawało się naładowane elektrycznością. Każdy, kto nie był turystą, trzymał tu w ręku laptop. Nikt nie miał zniszczonego jasnobrązowego nesesera jak on. Jenkins czuł się głupio w pogniecionych spodniach, znoszonych butach sportowych i spłowiałej niebieskiej koszuli wilgotnej od potu. Zdjął jasnobrązową czapkę rybacką, wytarł czoło czerwoną chustą i natychmiast tego pożałował, bo wyszedł na zupełnego kmiota. Wepchnął chustę do kieszeni.
– Chciałby się pan zobaczyć z kimś konkretnym?
Jenkins uśmiechnął się słabo.
– Tak, ale nie bardzo wiem z kim.
Recepcjonistka znała takie sytuacje.
– Nie szkodzi, zdarza się. To miejsce jest trochę onieśmielające. Spróbujemy znaleźć właściwą osobę. Mógłby mi pan podać swoje nazwisko?
– Oczywiście. Roy Jenkins. To znaczy doktor Leroy Jenkins. Wykładałem oceanografię na Uniwersytecie Maine. Od kilku lat jestem na emeryturze.
– Już coś mamy. Chciałby pan rozmawiać z kimś z działu oceanograficznego, doktorze Jenkins?
Jenkins nabrał odwagi.
– Nie jestem pewien. Mam kilka pytań specjalistycznych.
– Zaczniemy od oceanografii i zobaczymy, co dalej.
Młoda kobieta podniosła słuchawkę telefonu, wcisnęła guzik i powiedziała kilka słów.
– Proszę wjechać na górę, doktorze Jenkins. Recepcjonistka na dziewiątym piętrze czeka na pana.
Znów błysnęła swoim bajecznym uśmiechem i zwróciła się do następnej osoby w kolejce.
Jenkins poszedł do wind z boku holu. Ciągle się zastanawiał, czy przejechał taki kawał drogi tylko po to, żeby zrobić z siebie idiotę przed jakimś młodym naukowcem, który potraktuje go z góry. Wsiadł do windy, nacisnął guzik i wystartował pod niebo. Było za późno, żeby się wycofać.
Na dziesiątym piętrze budynku NUMA Hiram Yaeger siedział przy konsoli w kształcie podkowy i patrzył na wielki monitor komputerowy, który wydawał się wisieć w powietrzu. Na ekranie widać było mężczyznę z wąską twarzą i krzaczastymi brwiami, pochylonego nad szachownicą. Przestawiał białą wieżę o dwa pola. Yaeger zastanowił się przez chwilę, potem powiedział:
– Goniec bije królową. Szach i mat.
Mężczyzna na ekranie kiwnął głową i palcem wskazującym przewrócił swego króla.
– Dzięki za partyjkę, Hiram – powiedział. – Musimy jeszcze kiedyś zagrać.
Zniknął. Na monitorze została tylko zielonkawa poświata.
– Jestem pod wrażeniem – odezwał się mężczyzna w średnim wieku, siedzący obok Yaegera. – Wiktor Karpow to nie patałach.
– Oszukiwałem, Hank. Kiedy wprowadziłem wszystkie jego partie do banku danych Max, zaprogramowałem zestaw odpowiedzi opartych na strategii Bobby Fishera. Poprawiał każdy mój zły ruch.
– Dla mnie to czarna magia – odparł Hank Reed. – Ale, zmieniając temat, gdzie są nasze zamówione kanapki?
– Wracajmy do roboty – powiedział Yaeger. – Jeśli nie przyniosą nam żarcia za pięć minut, zadzwonię tam jeszcze raz.
– W porządku – zgodził się Hank. – Czy Austin mówił, do czego mu to potrzebne?
Yaeger zachichotał.
– Kurt to pokerzysta. Nigdy nie pokazuje kart, dopóki ich nie wyłoży.
Austin zadzwonił do niego rano. Od razu przeszedł do rzeczy.
– Potrzebuję pomocy Max. W jakim jest nastroju?
– W dobrym. Jak zawsze, Kurt. Dopóki poję ją koktajlami elektronicznymi, zrobi wszystko, o co poproszę – odpowiedział Yaeger i zniżył głos do szeptu. – Myśli, że szczególnie cenię jej umysł, a nie ciało.
– Myślałem, że ona nie ma ciała.
– Ma ich całą kolekcję. Mae West, Betty Grable, Marilyn Monroe, Jennifer Lopez… Cokolwiek zaprogramuję.
– Postaw jej kilka drinków i poproś, żeby przypomniała sobie wszystko, co wie o hydracie metanu.
Austin nie przestawał o tym myśleć od czasu, kiedy dowiedział się od Troutów, że Ataman Industries zamierza wydobywać hydrat z dna morza.
– Przygotuję ci dane na wieczór, dobrze?
– W porządku. Całe przedpołudnie będę zajęty z admirałem Sandeckerem.
Przy pierwszym spotkaniu z Yaegerem ludziom trudno było wierzyć, że ten hipis w wytartych dżinsach to geniusz komputerowy. Jednak po kilku minutach obserwacji jego pracy przestawali się dziwić, dlaczego admirał Sandecker zrobił go szefem banku danych NUMA. Poprzez swoją konsolę Yaeger miał dostęp do wszystkich źródeł wiedzy o technologii i historii morskiej, do każdego skrawka informacji o świecie podwodnym.
Poruszanie się w takim gąszczu danych wymagało zręczności. Yaeger wiedział, że jeśli Max wygrzebie każdą wzmiankę o hydracie metanowym, zaleje go powódź danych. Potrzebował kogoś, kto wskaże mu kierunek poszukiwań. Od razu pomyślał o Hanku Reedzie.
Złapał go telefonicznie w pracowni.
– Cześć, Hank. Chciałbym skorzystać z twojej wiedzy geochemicznej. Czy możesz na kilka minut oderwać się od palników Bunsena?
– Nie mów mi, że komputerowy guru NUMA potrzebuje pomocy zwykłego śmiertelnika. Co jest grane? W twojej wszystkowiedzącej maszynie przepalił się bezpiecznik?
– Nie. Max naprawdę wie wszystko i dlatego potrzebuję kogoś do wyłowienia najistotniejszych danych. Stawiam lunch.
– Najpierw pochlebstwa, a potem obietnica żarcia. Kto się temu oprze? Zaraz u ciebie będę.
Reed wszedł do centrum informatycznego z uśmiechem na twarzy. Mimo żartobliwych docinków on i Yaeger byli serdecznymi przyjaciółmi. Łączyła ich ekscentryczność. Yaeger nosił siwiejący kucyk i babcine okulary w drucianej oprawce. Wyglądał jak aktor z Hair. Doktor Henry Reed miał twarz cherubina i wysoką strzechę jasnych włosów. Dodawała kilka centymetrów do jego półtorametrowego wzrostu i wyglądała, jakby czesał ją widłami. W grubych okrągłych okularach na małym nosie przypominał dobroduszną sowę. Usiadł na krześle wskazanym przez Yaegera i zatarł pulchne dłonie.
– Włączaj swoje magiczne pudło, Żabciu.
Yaeger zerknął na niego znad okularów.
– Co?
– To z programu radiowego, którego słuchałem w dzieciństwie. Żabcio był gremlinem… Nieważne. Ty pewnie nawet nie wiesz, co to radio.
Yaeger uśmiechnął się, wyciągnął na krześle i założył ręce za głowę.
– Jasne, że wiem. Babcia mi opowiadała. Radio to telewizja bez obrazków. Max, przywitaj się z moim kumplem, doktorem Reedem.
Z głośników rozmieszczonych wokół pokoju popłynął kobiecy głos.
– Cześć, doktorze Reed. Miło mi, że znów pana widzę…
Drzwi windy zasunęły się z sykiem za jego plecami. Roy Jenkins poczuł się dziwnie. Tylko on tu wysiadł. Spojrzał na numer piętra na ścianie i zaklął pod nosem. Zachował się jak roztargniony profesor, z których zawsze drwił. Recepcjonistka powiedziała mu, żeby wjechał na dziewiąte piętro, a on był tak zamyślony, że wcisnął dziesiąte.
Zamiast typowej architektury biurowej z korytarzami, pokojami i boksami miał przed sobą rozległą oszkloną przestrzeń. Powinien był zawrócić do windy, ale przezwyciężyła ciekawość. Poszedł wzdłuż rzędów migających komputerów. Rozglądał się na prawo i lewo i słuchał elektronicznych szeptów. Jakby wylądował na obcej planecie, zamieszkanej tylko przez maszyny.
Odetchnął z ulgą na widok dwóch mężczyzn przy wielkiej konsoli w środku kompleksu komputerowego. Patrzyli na duży ekran jakby zawieszony w powietrzu na niewidzialnych drutach. Był na nim kolorowy obraz kobiety. Miała piwne oczy i kasztanowe włosy. Dolna krawędź monitora ledwo zasłaniała jej pełny biust.
Kobieta mówiła. Co dziwniejsze, mężczyzna z długim kucykiem rozmawiał z nią. Jenkins chciał się wycofać, ale w tym momencie zauważył go drugi mężczyzna z czupryną jak zboże przed żniwami.