Выбрать главу

Austin zaczął ciąć. Miał nadzieję, że wrota basenu są cieńsze niż kadłub. Statek stał, ale wokół wielkiego stalowego cielska tworzyły się prądy, które znosiły Austina. Z pomocą Trouta utrzymywał się mniej więcej w jednym miejscu. Nagle gwałtowny prąd obrócił nim dookoła i Austin musiał puścić uchwyt. Odruchowo chwytając się drugiego, zgubił palnik.

Trout miał podobne problemy i stracił butlę spawalniczą. Zdołali złapać się uchwytów i podnieść osłony masek w samą porę, żeby zobaczyć, jak butla i płonący palnik znikają w głębinach.

Trout usłyszał w słuchawkach soczyste marynarskie przekleństwa, jakich Austin nauczył się przez lata służby na morzu. Kiedy Austinowi wyczerpał się repertuar, powiedział:

– Nie mogłem utrzymać palnika.

– Może zauważyłeś, że zgubiłem butlę. Nie miałem pojęcia, że znasz tyle przekleństw.

Austin zachichotał.

– Hiszpańskich nauczył mnie Zavala. Przepraszam, że ciągnąłem cię taki kawał drogi na darmo.

– Gdybym nie tkwił teraz na środku Atlantyku pod dnem statku, Gamay zmusiłaby mnie do wytapetowania całego domu. Masz jakiś plan rezerwowy?

– Może nam otworzą, jeśli zapukamy? Albo wypłyńmy na powierzchnię, poszukajmy drabinki i wdrapmy się na górę.

– Mało realne.

– Pytałeś, czy mam jakiś pomysł. Nie mówiłeś, że ma być realny.

Austin miał właśnie zarządzić odwrót, gdy Trout wydał okrzyk zdumienia i pokazał palcem w dół.

Bystry wzrok Paula wyłowił w ciemnej głębinie słabe światło. Zbliżało się. Zamglony blask przypominał Austinowi fosforyzującą rybę, którą William Beebe znalazł podczas nurkowania w batyskafie na głębokości ośmiuset metrów. Obiekt rósł w oczach. Uciekli mu z drogi, kryjąc się za burtę statku. Odwrócili się i zobaczyli małą łódź podwodną. Zawisła około trzydziestu metrów pod kadłubem statku. Jej kształt wyraźnie wyznaczały światła.

Trout rozpoznał charakterystyczną sylwetkę.

– A niech mnie. To NR-1. Ciekawe, co tu robi?

Austin już miał nowy plan.

– Zapraszam w rejs.

Podpłynął do łodzi z tyłu. Kiedyś nurkował w N R-1 i wiedział, że przed kioskiem jest kamera. Razem z Paulem złapali się szczebli drabinki na kiosku. Po kilku sekundach w górze pojawiła się cienka smuga żółtego światła. Rozsuwały się wrota basenu.

Trout zadarł głowę.

– Widziałem coś takiego w Archiwum X, kiedy kosmici porywali człowieka.

– Zawsze miło poznać nowych przyjaciół – odrzekł Austin. Wpatrywał się w cienką smugę. Rozszerzyła się, tworząc długi, wąski prostokąt, a potem kwadrat oślepiającego światła.

Zaszumiały pionowe wirniki łodzi i NR-1 uniosła się wolno do brzucha statku. Austin i Trout zsunęli się z jej kadłuba, zanim wynurzyła się w basenie. Popłynęli w kierunku ciemnej przestrzeni między kręgami światła, rzucanymi przez reflektory wewnątrz statku. Na końcu basenu ostrożnie wystawili głowy z wody.

Z bezpiecznego cienia Austin ocenił wymiary. Prostokąt miał około sześćdziesięciu metrów długości i trzydziestu szerokości. Z obu stron znajdowały się pomosty ze stalowej kraty z krótkimi ażurowymi schodkami.

O poręcze opierali się mężczyźni w kombinezonach. Obserwowali wynurzenie się łodzi. Kiedy zasuwały się wrota basenu, ogromną komorę wypełnił głośny zgrzyt kół zębatych. Z sufitu opuszczono podnośniki ze stalowymi hakami. Z boku komory otworzyły się drzwi i do wody skoczyło kilku nurków w skafandrach. Wsunęli pod dziób i rufę łodzi szerokie obejmy. Przyczepili do nich haki. Potężne kołowroty uniosły NR-1 jak wyciągi łańcuchowe, używane do wyjmowania silników z samochodów.

Hydrauliczne wrota zasunęły się, odcinając komorę od morza. Niewidoczne pompy zaczęły głośno wysysać wodę z basenu. Osuszyły go w kilka minut. Kołowroty opuściły łódź. Na zamulone dno basenu zbiegła po schodkach obsługa. Jedni oczyścili pokład z wodorostów i rzucających się ryb, inni umocowali NR-1 linami i zablokowali belkami, żeby nie przesuwała się przy ruchach statku. Zaszumiały wentylatory i do pomieszczenia napłynęło świeże powietrze.

Kiedy ruszyły pompy, Austin i Trout wdrapali się na drabinkę i teraz wisieli nad pokładem. Czuli ciężar swojego ekwipunku do nurkowania. Gdy kulili się w cieniu, w blasku świateł pod nimi obsługa przystawiła drabinkę do łodzi. Otworzyła się klapa kiosku. Z włazu wygramolił się mężczyzna z siwą brodą. Przy pasie miał kaburę z rewolwerem. Odpowiadał rysopisowi fałszywego naukowca i porywacza łodzi, Pułaskiego, który podał chorąży Kreisman.

Z NR-1 wyszli dwaj następni mężczyźni. Austin rozpoznał kapitana Logana i sternika; widział wcześniej ich zdjęcia. Pojawili się jeszcze czterej ludzie. Mieli ponure gęby i broń automatyczną. Wyglądali na ochroniarzy. Dwuosobowa załoga NR-1 została wprowadzona po schodkach na górę i zniknęła z oczu. W ślad za nimi udała się obsługa basenu z workami morskich śmieci. Reflektory zgasły. Pozostała tylko poświata nad głowami Austina i Trouta.

– Co teraz? – zapytał Paul.

– Mamy dwie drogi: w górę albo w dół.

Trout spojrzał w ciemność pod sobą, a potem chwycił się wyższego szczebla i zaczął się wspinać. Z każdym krokiem sprzęt do nurkowania wydawał im się cięższy. Na szczęście po około sześciu metrach dotarli do wąskiego podestu. Trout stęknął z wysiłku i podciągnął się. Przelazł przez poręcz, zrzucił butle tlenowe i pas balastowy. Potem pomógł Austinowi. Usiedli, żeby złapać oddech.

Austin oparł się plecami o grodź i wyciągnął bowena z wodoszczelnej torby. Trout miał szwajcarski pistolet sig-sauer, kaliber 9 mm. Doszli do miejsca, gdzie krótki podest łączył się pod kątem prostym z pomostem. Przejście prowadziło do jasno oświetlonego korytarza. Po kilku krokach trafili do dużej niszy. Stała w niej biała lśniąca półkula z małymi bulajami. Natychmiast rozpoznali komorę dekompresyjną.

Upewnili się, że nikogo w niej nie ma, wrócili po sprzęt do nurkowania i włożyli go do środka. Ściągnęli skafandry i dołożyli je do butli tlenowych. Niedaleko komory dekompresyjnej znaleźli szatnię. Na grubym drągu wisiały ociekające wodą skafandry nurków, którzy przyczepiali NR-1 do wyciągów. Austina bardziej zainteresowały starannie złożone kombinezony na półkach. Włożyli je na ocieplacze.

Trout miał ponad dwa metry wzrostu i ważył sto dwadzieścia dwa kilogramy. Nie mógł znaleźć odpowiedniego dla siebie rozmiaru. Nogawki sięgały mu do kostek, rękawy były za krótkie.

– Jak wyglądam? – zapytał.

– Jak strach na wróble. Ale może na chwilę nabierzesz tych, których spotkamy.

Trout przygarbił się.

– A teraz?

– Przypominasz Quasimodo.

– A ciebie zdradzają włosy. Miejmy nadzieję, że spotkamy samych ślepców. Co dalej?

Austin wziął z półki dwie czapki. Jedną rzucił Troutowi, drugą wcisnął sobie na głowę. Nasunął daszek na oczy. – Idziemy na spacer.

29

Austin przystanął na skrzyżowaniu korytarzy i rozejrzał się jak zdezorientowany turysta.

– Cholera! Chyba się zgubiliśmy.

– Powinniśmy byli sypać za sobą okruchy – odrzekł smutno Trout. – To nie domek z piernika. Nie jesteśmy Jasiem i… Cicho!

Austin wskazał kciukiem drzwi na lewo. Usłyszał, że ktoś przekręca klamkę.

Trout cofnął się, ale Austin złapał go za ramię.

– Za późno – szepnął. – Udawajmy tutejszych.

Pochylił głowę i położył rękę na broni ukrytej pod kombinezonem. Trout przyklęknął na jedno kolano, rozwiązał sznurowadło i zaczął je zawiązywać.

Drzwi otworzyły się i weszli dwaj mężczyźni. Austin podniósł na nich wzrok, uśmiechnął się przyjaźnie i sprawdził, czy nie mają broni. Obaj nosili okulary i wyglądali na intelektualistów. Rozmawiali z ożywieniem i ledwo zerknęli na ludzi w kombinezonach. Zniknęli w głębi korytarza.

Austin popatrzył za nimi.

– Możesz już wstać. Wyglądali na naukowców. Mamy problem. Dokładne przeszukanie tego statku zajęłoby pewnie kilka dni. Im dłużej tu jesteśmy, tym większe ryzyko, że ktoś nas rozszyfruje mimo bardzo wymyślnego przebrania.