Austin mógł załatwić ochroniarza, ale wolał, żeby nikt nie zauważył wizyty obcych na statku. Podstawił Loganowi nogę i popchnął go. Kapitan upadł na ręce i kolana. Zdumienie ochroniarza zamieniło się w rozbawienie. Ryknął śmiechem i zagadał coś po rosyjsku. Zarechotał drugi raz, kiedy Austin lekko kopnął Logana w tyłek.
Austin odpowiedział wzruszeniem ramion i ochroniarz poszedł dalej, śmiejąc się wesoło. Austin schylił się i pomógł Loganowi wstać.
– Przepraszam, kapitanie – powiedział z wyraźnym zażenowaniem. – Gapił się na Paula i musiałem odwrócić jego uwagę.
Logan otrzepał spodnie i uśmiechnął się.
– Ci cholerni piraci porwali moją łódź podwodną, uprowadzili załogę i zmusili mnie do użycia okrętu Stanów Zjednoczonych do swych celów. Przeżyję wszystko, byle się stąd wydostać.
Trout przystanął i przestudiował kolejny diagram na ścianie.
– Wygląda na to, że ładownia z basenem jest podzielona na dwie części – mniejszą i większą. Proponuję zejść do mniejszej, żeby ominąć kajuty załogi.
Austin polecił mu, żeby szedł pierwszy. Szeregiem korytarzy dotarli do otwartych drzwi. Za progiem był pomost. Biegł wzdłuż ściany wysokiej komory, trzy razy mniejszej od basenu.
– Co to jest? – zdziwił się kapitan.
Z sufitu zwisał wielki cylindryczny obiekt. Miał ponad metr średnicy i z piętnaście metrów długości. Dolny koniec był stożkowy, wokół górnego sterczało kilka wypustów. Cylinder łączyła z sufitem sieć kabli i węży.
– Wygląda jak międzykontynentalny pocisk balistyczny – zauważył sternik. – Tylko wycelowany w złą stronę.
– To nie wszystko – odrzekł Trout. – U szczytu ma wirniki zamiast stateczników.
Austin był tak samo zafascynowany jak reszta, ale czas uciekał.
– Przyjrzyjcie mu się dobrze, panowie, a uwagi wymienimy potem.
Poszli przez następne drzwi i dotarli do przebieralni. Znaleźli tam skafandry pasujące na obu marynarzy. Austin i Trout odłożyli na półki pożyczone kombinezony. Potem wszyscy weszli do komory dekompresyjnej. Sprzęt do nurkowania leżał nietknięty. Zeszli po krótkich schodkach do pomieszczenia z mniejszym basenem. W pokładzie było kwadratowe zagłębienie o wymiarach trzy i pół na trzy i pół metra. Wodowano stąd ROV-y. Trout przyjrzał się urządzeniom sterującym na ścianie. Wcisnął jeden z guzików i dno płytkiej studni odsunęło się. Pomieszczenie wypełniła chłodna, słona wilgoć.
Sternik spojrzał w ciemny kwadrat oceanu i głośno przełknął ślinę.
– Bez żartów, panowie.
– Niestety, nie jest to ciepła wanna – odparł Austin. – Ale to jedyna droga na zewnątrz. Chyba że ma pan sposób na otworzenie głównej śluzy, żebyśmy mogli skorzystać z NR-1.
– Nie powinno się to różnić od ćwiczeń ewakuacyjnych w Groton – powiedział kapitan, dodając sobie odwagi.
– Nie mamy zapasowych butli tlenowych, więc będziemy oddychać parami. Musimy przepłynąć około stu metrów, potem nas wyłowią. Otwarcie klapy zapewne uruchomiło alarm w sterowni, więc trzeba się pośpieszyć.
Kapitan nie wyglądał na zachwyconego, ale zacisnął zęby, naciągnął kaptur i włożył maskę na oczy.
– Chodźmy, zanim się rozmyślę – mruknął.
Austin wręczył sternikowi dodatkowy wąż powietrzny, nazywany ośmiornicą. Trout wyposażył w to samo kapitana. Kiedy wszyscy byli gotowi, Austin i sternik wzięli się pod ręce, podeszli do krawędzi basenu i skoczyli w dół.
Zanurzali się w chmurze pęcherzy powietrza. Gdy pęcherze zniknęły, Austin zobaczył w pobliżu lampę Trouta. Zaczął płynąć przez mrok. Strażnik nierówno pracował nogami i układ bliźniaków syjamskich okazał się niezbyt wygodny. Oddalali się jednak od brzucha masywnego cielska statku.
Austin wznosił się i opadał. Morze musiało być wzburzone. Kompas nie przydawał się tak blisko ogromnej masy metalu i trzeba było na wyczucie ustalić kierunek.
Kiedy Austin ocenił, że są około stu metrów od statku, zatrzymał się i zasygnalizował pozostałym, żeby zrobili to samo. Unosili się dziesięć metrów pod powierzchnią. Odpiął od pasa małą samonadmuchującą się boję i owinął jej nylonową linkę wokół nadgarstka. Wypuścił boję na powierzchnię. Miniaturowy transponder w jej wnętrzu zaczął sygnalizować ich pozycję.
Mijały nerwowe minuty. Mimo skafandrów sztywnieli z zimna. Dwaj podwodniacy z NR-1 byli odważni, ale długo więzieni w kajucie stracili formę. Austin zastanawiał się, co będzie, jeśli “Kestrel” się nie pojawi. Rozważał czarne scenariusze, gdy w jego słuchawkach rozległ się głos Jenkinsa.
– Namierzyliśmy was. Wszystko gra, chłopaki?
– W porządku. Zabraliśmy parę autostopowiczów. Już zdążyli zsinieć z zimna.
– Płyniemy do was.
Austin pokazał pozostałym, żeby się przygotowali. Obaj podwodniacy poruszali się z trudem. Najwyraźniej opadli z sił. Nagle wszyscy usłyszeli przytłumiony warkot silnika. Hałas narastał. Wreszcie znalazł się nad nimi.
Austin pokazał kciukiem w górę i wraz z Troutem pociągnęli ku powierzchni morza wykończonych podwodniaków. Austin trzymał wolną rękę wysoko nad głową. W końcu zacisnął palce na sieci wleczonej przez wolno płynący kuter. Innym też udało się jej złapać.
Austin sprawdził, czy nikogo nie brakuje.
– Wszyscy na pokładzie! – krzyknął do Jenkinsa.
Kuter zwiększył szybkość, omal nie wyrywając im rąk ze stawów. Jednak po pierwszym szoku dalsza jazda poszła gładko. Sunęli spokojnie pod powierzchnią. Napór wody próbował oderwać ich od sieci, ale utrzymali się. Kiedy byli daleko od statku, Jenkins zastopował silnik.
– Wciągamy was – uprzedził.
Austin i Trout chwycili mocno swoich towarzyszy. Sieć wynurzyła się, ale nie był to koniec kłopotów. Wzburzone morze miotało nimi, sprzęt do nurkowania krępował ruchy. Zrzucili z siebie butle i pasy. Bez niewygodnego balastu mogli poddawać się falom zamiast walczyć z nimi.
Jenkins wychylał się za rufę, obsługując wyciągarkę. Sieć nawijała się na duży metalowy bęben. Austin i sternik byli już prawie bezpieczni, gdy kuter uniósł się gwałtownie i opadł. Morze wyrzuciło ich do góry i cisnęło w dół. Po wodzie rozeszły się duszące spaliny. Co gorsza, prawa ręka Austina zaplątała się w sieć.
Jenkins zorientował się w sytuacji; tuż obok bicepsa Austina błysnęło wąskie ostrze noża rybackiego. Austin wyciągnął do góry uwolnioną rękę i Jenkins złapał go stalowym chwytem za nadgarstek. Obsługując wciągarkę drugą ręką, przyciągnął bliżej Austina i sternika.
– Ostatnio łowimy tu cholernie śmieszne ryby – zawołał przez warkot silnika.
Howes, który stojąc przy sterze robił, co mógł, żeby utrzymać kuter w stabilnej pozycji, odkrzyknął:
– Trochę małe te sztuki. Może wyrzucimy je do morza?
– Po moim trupie – odparł Austin, przekładając nogę przez burtę.
Jenkins pomógł sternikowi wdrapać się na kuter. We trzech szybko wyłowili Trouta i Logana. Podwodniacy powlekli się chwiejnym krokiem przez rozkołysany pokład do sterówki. W sieć złapało się kilkaset kilogramów ryb. Tak wielki ciężar groził zatopieniem kutra. Jenkins nie chciał tracić połowu i pozbywać się sieci, która mogła się zaplątać w śrubę, ale nie miał wyboru. Przeciął liny i patrzył, jak sieć znika wśród spienionych fal. Potem przejął ster i pchnął przepustnicę. Kuter popłynął przez grzywacze zalewające dziób.
Howes pomógł wszystkim zdjąć skafandry, rozdał koce i puścił w obieg butelkę irlandzkiej whisky. Austin popatrzył przez rozbryzgi piany, ale czarny statek zniknął. Nie było też kutrów, które towarzyszyły im w drodze na pełne morze. Zapytał, gdzie są inni rybacy.
– Zrobiło się niebezpiecznie, więc odesłałem ich do domu – zawołał Jenkins przez warkot silnika. – Musimy zdążyć do portu przed sztormem.
– Ciekawe, co pomyślą nasi gościnni gospodarze, kiedy zobaczą, że nas nie ma – odezwał się Logan ze złośliwym uśmiechem.
– Że próbowaliście uciec i utonęliście. Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Dzięki, że nas uratowaliście. Szkoda tylko, że nie mogliśmy wydostać się stamtąd w NR-1.