Można ty było spotkać przedstawicieli wszystkich bostońskich elit władzy. Grubi politycy z czerwonymi nosami ledwo mieścili się w wypożyczonych smokingach. Rozpychali się przy wielkim głównym stole, który uginał się pod ciężarem rosyjskich smakołyków. Dla kontrastu z nimi chorobliwie chude kobiety siedziały przy rokokowych stolikach i dziobały jedzenie, jakby było zatrute. Biznesmeni dyskutowali w grupach, jak najlepiej pomóc Razowowi wydać jego pieniądze. Legiony prawników, finansistów, lobbystów z Beacon Hill i ich personelu krążyły od stolika do stolika niczym pszczoły w poszukiwaniu nektaru. Na końcu sali znajdowało się podium, gdzie zamiast złotego tronu stała kapela, grająca skoczną rosyjską muzykę ludową. Austin zauważył, że zespół ma kozackie stroje i poczuł się nieswojo.
Kiedy szukał z Kaela miejsca, zawarczały werble. Na scenę wszedł facet od public relations w szamerowanej kurtce. Wylewnie podziękował wszystkim za przybycie i oznajmił, że gospodarz chce powiedzieć kilka słów. Po chwili na podium wspiął się mężczyzna w średnim wieku w granatowym garniturze. Tuż za nim dreptały dwa białe charty rosyjskie. Wziął mikrofon.
Austin przysunął się bliżej, żeby lepiej przyjrzeć się Razowowi. Rosjanin nie robił wrażenia groźnego bandziora. Jeśli nie liczyć ostrych rysów wąskiej twarzy i przeraźliwie bladej cery, wyglądał całkiem zwyczajnie. Jednak Austin wiedział, że historia jest pełna niepozornych ludzi, którzy okazali się potworami. Hitler mógłby uchodzić za głodującego malarza, którym był kiedyś w istocie. Roosevelt nazywał Stalina wujkiem Joe, jakby chodziło o starego, dobrodusznego krewnego, a nie o ludobójcę. Razow zaczął mówić. Jego angielski miał tylko ślad obcego akcentu.
– Chciałbym podziękować wszystkim za przybycie na to przyjęcie ku czci waszego cudownego miasta – powiedział i wskazał psy. – Sasza i Gorki też się bardzo cieszą, że tu jesteście.
Użył chartów do przełamania lodów. Kiedy tłum zareagował śmiechem i oklaskami, psy wyprowadzono. Razow pomachał im na pożegnanie i uśmiechnął się do gości. Przemawiał głębokim, ciepłym barytonem. Sprawiał wrażenie, że patrzy ludziom prosto w oczy. Po kilku minutach wszyscy chłonęli każde jego słowo. Nawet politycy przestali się obżerać, żeby posłuchać.
– Cieszę się, że mogę być teraz tutaj, w kolebce amerykańskiej niepodległości. Zaledwie kilka mil stąd jest Bunker Hill, a nieco dalej Lexington, gdzie padły pierwsze strzały, które usłyszał cały świat. Powszechnie znane są wasze wspaniałe uczelnie i ośrodki medyczne. Robicie wiele, by zainspirować moją ojczyznę. W zamian chciałbym ogłosić otwarcie rosyjskiego centrum handlu, które ułatwi swobodny przepływ towarów między naszymi wielkimi krajami.
Kiedy Razow podawał szczegóły swojej inwestycji, Austin nachylił się do ucha Kaeli.
– Czas, żebym powęszył – szepnął. – Spotkamy się przy motorówce.
Kaela ścisnęła jego rękę.
– Będę czekała.
Austin utorował sobie drogę do bocznych drzwi i wyszedł w wieczorny chłód. Większość ludzi słuchała w salonie Razowa i pokłady były puste. Natknął się tylko na kelnera, który wcisnął mu do ręki talerz z kiełbaskami i żeberkami bez kości. Austin zamierzał wyrzucić wszystko za burtę, gdy tylko kelner zniknie z widoku. Potem pomyślał, że włócząc się po jachcie zjedzeniem w rękach, będzie wyglądał mniej podejrzanie.
Przespacerował się w kierunku dziobu i doszedł do zamkniętej strefy. Na lince zagradzającej drogę wisiała tabliczka z angielskim napisem WSTĘP WZBRONIONY. W głębi było ciemno. Razow poukrywał swoich ochroniarzy, żeby nie straszyli gości. Kiedy jednak Austin próbował zobaczyć, co jest w zakazanej strefie, pojawił się mięśniak z charakterystycznym wybrzuszeniem pod marynarką, oznaczającym spluwę.
– Tu nie wolno – powiedział z rosyjskim akcentem. Austin udał wstawionego.
– Kiełbaskę? – zaproponował z pijackim uśmiechem.
Ochroniarz spojrzał na niego kwaśno i ruszył dalej. Austin zaczekał, aż zniknie mu z oczu, i chciał już dać nura pod linką, kiedy nagle usłyszał za sobą lekki tupot. Odwrócił się i zobaczył dwie białe zjawy. W jego kierunku pędziły charty Razowa. Wlokły za sobą smycze. Skoczyły mu na pierś i omal nie zwaliły go z nóg. Potem wetknęły długie pyski w jego talerz. Postawił jedzenie na pokładzie. Psy błyskawicznie pożarły kiełbaski i żeberka. Wylizały talerz do czysta i spojrzały z nadzieją na Austina.
Podbiegł jakiś człowiek i powiedział coś po rosyjsku, pewnie przeprosił go. Chwycił smycze i odciągnął charty. Austin zaczekał, aż znów będzie sam, i dał nura pod linką. Ruszył naprzód cicho jak duch. W czarnym ubraniu łatwo wtapiał się w ciemność.
Po kilku minutach przystanął obok wentylatora. Rura była wyższa od niego o dobre trzydzieści centymetrów. Sięgnął do kieszeni, wyjął przedmiot podobny kształtem i wielkością do telefonu komórkowego. Wcisnął włącznik. Wyświetlacz rozjarzył się na jasnozielone i pojawiły się cyfry. “Węszyciel” Yaegera był gotowy do pracy.
Kiedy Austin szykował się do wyjazdu do Bostonu, zadzwonił podniecony Yaeger.
– Chyba wiem, jak się podłączyć do systemu na jachcie – powiedział. -Wi-Fi.
Austin już się przyzwyczaił do dziwnego języka Yaegera. Tacy geniusze komputerowi żyją na innej planecie i tylko czasem wracają do mowy ojczystej. Poprosił o więcej szczegółów. Yaeger odrzekł, że Wi-Fi to skrótowa nazwa bezprzewodowej sieci komputerowej, która wchodzi do użytku w większych kompleksach.
– Powiedzmy, że prowadzisz duży szpital – tłumaczył. – Chcesz zapewnić twoim ludziom dostęp do ważnych informacji, ale tak, żeby nie musieli wracać do swoich komputerów, kiedy są w innej części budynku. Więc instalujesz bezprzewodową sieć komputerową, która obejmuje tylko jeden budynek lub kompleks. Wyższy personel nosi przy sobie laptopy. Włącza je, ustawia na właściwą częstotliwość i ma natychmiastowy dostęp do systemu głównego.
– Bardzo interesujące, Hiram, ale co to ma wspólnego z naszym problemem?
– Na jachcie Atamana jest Wi-Fi.
Austin wciąż nie bardzo rozumiał, do czego zmierza Yaeger, ale jego entuzjazm był zaraźliwy.
– Skąd wiesz?
– Max to odkryła. Kiedy padaliśmy na twarz, próbując rozszyfrować kod Atamana, zaczęła wyciągać wszystko, co mogła znaleźć o jachcie. Nie było tego dużo, bo Ataman zbudował ten statek w swojej stoczni na Morzu Czarnym. Ponieważ jednak Rosjanie nie mieli odpowiedniej elektroniki, kupili amerykańską. Zainstalowała ją francuska ekipa. Max weszła do bazy danych tej firmy. Wyposażyli jacht w Wi-Fi.
– Rozumiem, że coś takiego może się przydać w szpitalu, ale na jachcie?
– Pomyśl, Kurt. Statek tej wielkości to całe przedsiębiorstwo. Powiedzmy, że jesteś płatnikiem okrętowym. Nie ma cię w biurze, poszedłeś w drugi koniec jachtu, a tu pojawia się problem na liście płac. Włączasz laptop i wszystko wiesz. To samo z szefem kuchni. Siedząc w swojej kajucie, może sprawdzić magazyny. Albo pierwszy oficer. W każdej chwili może się dowiedzieć, którzy marynarze pełnią wachtę.
– Naszym głównym problemem jest brak hasła.
– Hasło musi być na jachcie. Gdyby Max i mnie udało się dyskretnie włączyć do sieci, moglibyśmy w odpowiedniej chwili przyjrzeć się z bliska zawartości komputera.
– A co wam w tym przeszkadza?
– Kilka rzeczy. Po pierwsze, informacje na pewno są zaszyfrowane, żeby nie dobrał się do nich nikt obcy. Po drugie, sygnał bezprzewodowy jest słaby i ma zasięg tylko w obrębie statku. Ktoś musiałby umieścić na pokładzie “węszyciela”.
– Znów mówisz swoim dziwacznym językiem.
– Przepraszam. “Węszyciel” to po prostu urządzenie, które może namierzyć sieć, wzmocnić sygnał i przesłać go w otwarte ramiona Max.
– Mówisz, że pliki będą zaszyfrowane. Skąd wiesz, że je rozkodujesz?
– Nie wiem. Ale to nie może być tak skomplikowany szyfr, jak na tamtym tajemniczym statku. Można go będzie obejść z różnych stron. Poza tym, Max jest gotowa na wszystko.