– Nie można tolerować poczynań Razowa. Ja bym go zlikwidował. Proponuję ogłosić pogotowie bojowe dla okrętów podwodnych i myśliwców. Jeśli plan admirała nie wypali, zatopią jacht i statki Atamana.
– Dobrze – zgodził się prezydent. – Admirale, ma pan moje błogosławieństwo. Ale to nie może wyjść poza ściany tego pokoju. Sid, zacznij działać. Porozum się natychmiast z dowództwami operacji specjalnych i odpowiednich sił zbrojnych.
Zerknął na zegarek.
– A teraz wybaczcie, ale mam spotkanie w Ogrodzie Różanym z zastępem skautów z mojego rodzinnego stanu.
Kiedy Gabinet Owalny pustoszał, Sandecker dotknął rękawa Sparkmana.
– Moglibyśmy zamienić kilka słów na osobności?
Wiceprezydent wydawał się zakłopotany.
– Oczywiście. Może wyjdziemy na świeże powietrze? Porozmawiamy o tym, jak utrzymać w tajemnicy romans Białego Domu z NUMA.
Wyszli z rezydencji do portyku południowego. Sandecker rozejrzał się po wypielęgnowanym terenie.
– Piękne miejsce, prawda?
– Najładniejszy widok w Waszyngtonie.
– Szkoda, że pan tu nigdy nie zamieszka.
Sparkman zaśmiał się nienaturalnie.
– Nie zamierzam się wyprowadzać z obserwatorium marynarki. Tutaj nie byłoby mnie stać na rachunki za ogrzewanie.
– Niech pan nie będzie taki skromny, Sid. Cały Waszyngton wie, że będzie pan następnym prezydentem.
– Nie ma gwarancji, że wygram wybory. Może nawet nie dostanę nominacji.
W tonie Sparkmana było coś dziwnego.
– Nie jest pan szczery. Ambicje polityczne to nie grzech.
– W tym mieście wszyscy je mamy. Nawet pan.
Sandecker odwrócił się twarzą do niego.
– Nie przeczę, Sid. Ale moich ambicji nie finansuje rosyjski szaleniec. Co Razow panu obiecał? Tylko niech pan nie odpowiada, że nie wiem, co mówię. Został pan złapany za rękę.
Blef admirała udał się. Sparkman przez moment wyglądał tak, jakby chciał wybuchnąć, potem nagle się załamał.
– Miałem dostać dużą część zysków z wydobycia hydratu metanu u wybrzeży Stanów Zjednoczonych – wyznał drżącym głosem. – To byłby miliardowy interes.
– Teraz, kiedy zna pan prawdziwą przyczynę podmorskich poszukiwań Atamana, zmienił pan front?
– Oczywiście! Słyszał pan, co mówiłem w Gabinecie Owalnym. To ja zaproponowałem twardą linię.
– Chyba nie dlatego, żeby pańska tajemnica nie wyszła na jaw?
Sparkman uśmiechnął się słabo.
– Wiem, że nie lubi pan tracić czasu, admirale. Przejdźmy do rzeczy. Czego pan chce?
– Po pierwsze, żeby pan wiedział, że jeśli choć słowo z rozmowy w Gabinecie Owalnym przedostanie się do Razowa, wykończę pana.
– Mogę być chciwy, ale nie jestem zdrajcą, admirale. Nie ma mowy, żebym ostrzegł Razowa po tym, czego się dowiedziałem o jego planach.
– W porządku. Po drugie, natychmiast po zakończeniu tej sprawy złoży pan rezygnację.
– Nie mogę…
– Może pan i zrobi to. Inaczej pańska rola w tej aferze zostanie ujawniona przez CNN. Zgoda?
– Zgoda – szepnął Sparkman z żałosną miną.
– I jeszcze coś. Niech pan przekaże Razowowi, że nadal nie wiemy, po co porwano NR-1. Mała dezinformacja nie zaszkodzi.
Sparkman skinął głową.
– Dziękuję, panie wiceprezydencie. Nie będę panu dłużej zabierał czasu. Wiem, że ma pan masę roboty. Musi pan wykonać polecenia prezydenta.
Sparkman wyprostował się.
– Ktoś z mojego personelu będzie z panem w stałym kontakcie, żebyśmy mogli koordynować działania.
Rozstali się bez uścisku dłoni. Sparkman wrócił do Białego Domu, Sandecker poszedł na parking. Czekała tam reszta delegacji NUMA. Admirał był wściekły, że Sparkman okazał się takim durniem. Kiedy wsiadał za kierownicę dżipa, w jego niebieskich oczach płonął zimny ogień.
– Panowie – powiedział – nadszedł czas, żeby zagonić charty pana Razowa do budy.
34
U wybrzeża Bostonu
– Na wypadek, gdybym kiedyś pisał pamiętniki – zagadnął Zavala – chciałbym wiedzieć, co się właściwie dzieje?
– To wyprawa naukowa Syberyjskiego Urzędu Ochrony Roślin na okręcie podwodnym Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych pod nadzorem NUMA – wyjaśnił Austin. – Oficjalnie nie istnieje.
Zavala pokręcił głową.
– Chyba jednak nie będę pisał pamiętników.
Austin rozejrzał się po przestronnej kajucie oficerskiej.
– Nie przejmuj się. I tak nikt by ci nie uwierzył.
Musiał mówić podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć kilkunastu twardzieli w czarnych kombinezonach komandosów. W drugim końcu kajuty smarowali twarze czarną i zieloną farbą kamuflującą. Śmiali się i żartowali hałaśliwie.
W grupie krążyła butelka wódki. Pietrow był ubrany jak inni komandosi. Pokrył farbą bliznę na policzku i powiedział coś po rosyjsku. Mężczyźni zareagowali wybuchem wesołości. Jeden walnął go w plecy z taką siłą, że każdemu zwykłemu człowiekowi połamałby żebra. Pietrow złapał butelkę i podszedł do Austina i Zavali.
– Co to był za dowcip? – zapytał Austin.
Pietrow roześmiał się i poczęstował go wódką. Austin odmówił. Zavala również, mówiąc, że woli tequilę.
Pietrow był najwyraźniej w swoim żywiole. Austin pierwszy raz widział go w takim humorze.
– Przypomniałem moim ludziom stare przysłowie: “Kto z wilkami żyje, z wilkami wyje”. – Widząc, że Austin nie rozumie, wyjaśnił: – To coś w rodzaju powiedzenia: “Ciągnie swój do swego”.
Pomazał farbą czoło i policzki Austina na wzór indiańskich barw wojennych.
– Teraz i pan jest przygotowany do akcji.
– Dzięki, Iwan – odrzekł Austin i dokończył makijaż. – Na pewno czujesz się na siłach wziąć w tym udział?
– Sugeruje pan, że jestem za stary? O ile pamiętam, jestem o miesiąc młodszy od…
– Wiem – przerwał Austin. – Znasz moje dossier. Nie bądź taki drażliwy. Chodziło mi o twoje rany z miłego wieczoru w porcie bostońskim.
– Wspaniała bitwa. Nigdy nie zapomnę, jak leciał pan nad pokładem niczym Tarzan. Mam kilka zadrapań, ale to nic takiego.
Austin wskazał głową ludzi Piętrowa.
– Może przydałby się im alkomat?
Pietrow machnął ręką.
– Każdemu z nich powierzyłbym własne życie. Kilka łyków wódki przed walką to tradycja w wojsku rosyjskim. To była tajna broń, którą pokonaliśmy Napoleona i Hitlera. Kiedy nadejdzie pora, moje zabijaki wykonają zadanie.
Wszedł młody marynarz. Austin zerknął na niego.
– Chyba już czas.
Pomysł wspólnej operacji powstał po spotkaniu w Białym Domu. W biurze Austina czekał Pietrow. Kiedy Austin przedstawił plan, Rosjanin natychmiast zaproponował, by użyć jego ludzi do opanowania jachtu. Austin porozumiał się z Sandeckerem. Admirałowi spodobał się ten pomysł. Dostał zgodę wiceprezydenta. Rosyjski atak na rosyjski jacht pozwalał prezydentowi całkowicie odciąć się od sprawy.
Marynarz przyjrzał się pomalowanym twarzom. Szukał dowódcy grupy. Austin przywołał go gestem.
– Kapitan kazał mi przekazać, że jesteśmy gotowi i czekamy.
Pietrow wydał swoim ludziom jakiś rozkaz. Przemiana była zdumiewająca. Wygłupy natychmiast się skończyły, butelka wódki zniknęła. Komandosi sięgnęli po automaty. W kajucie rozległy się metaliczne trzaski sprawdzanych magazynków. W ciągu kilku sekund ci roześmiani ludzie stali się groźnym oddziałem bojowym.
Pietrow uśmiechnął się wymownie do Austina, jakby chciał powiedzieć: “A nie mówiłem?”
– Niech pan prowadzi.
Austin chwycił torbę ze swoim bowenem i ruszył za marynarzem do sterowni. Zavala i reszta poszli za nim. Kapitan Madison oderwał wzrok od peryskopu.
– Wynurzymy się dokładnie za trzy minuty. Cel jest sto metrów od nas. Morze wygląda spokojnie. Macie szczęście, że chmury zasłaniają księżyc.
– Dziękuję, że pozwolił pan moim ludziom skorzystać z pańskiego okrętu, kapitanie – powiedział Pietrow.
Madison podrapał się w głowę.