Выбрать главу

– Tu Omega Jeden. Działaj według planu i skończ z tą żałosną poezją.

– Zrozumiałem – odpowiedział Louis. Korciło go, żeby dodać i “olałem”.

– Omega Trzy. Wszyscy w porządku.

Mason kazał drużynom ruszać. Ludzie przy każdej burcie podzielili się na dwa oddziały. Jeden zajmował pozycje strzeleckie i ubezpieczał biegnących kolegów. Potem grupa szturmowa stawała się wsparciem ogniowym, a druga startowała do przodu. Taki manewr pozwalał na szybkie pokonywanie terenu.

Po kilku minutach spotkali się na dziobie z drużyną z lewej burty. Mason kazał zastępcy sprawdzić mostek i nadbudówkę i poprowadził swoją grupę pod pokład. Stosując tę samą technikę żabich skoków, drużyna Masona szybko posuwała się przez ładownie. Zatrzymali się przed zaspawanymi drzwiami. Skoro nie mogli tam wejść, nikt też nie mógł stamtąd wyjść. Ruszyli dalej. Wpadli do maszynowni. Silniki pracowały, ale nie zauważyli żadnej obsługi.

W słuchawce Masona zatrzeszczał głos.

– Tu góra. Kajuty oficerów i załogi sprawdzone. Koje zaścielone. Nikogo. Ponuro jak cholera.

– Maszynownia. Silniki na chodzie. Tu też nikogo.

Zagłębiali się coraz dalej. Wciąż nie było żywej duszy. Po dokładnym przeszukaniu statku wrócili na pokład główny.

Mason usłyszał przez radio głos zastępcy.

– Panie poruczniku, niech pan jak najszybciej przyjdzie na mostek.

Mason natychmiast poprowadził swoją drużynę do sterowni. Po drodze mijali stanowiska komandosów, czuwających na pokładach i skrzydłach mostka.

– Nic? – zapytał Mason żołnierza ze strzelbą.

– Nic, sir.

Mason wszedł do sterowni, gdzie czekał na niego zastępca z kilkoma ludźmi.

– Co chciałeś mi pokazać?

– Właśnie to, sir. Tu nikogo nie ma.

Mason rozejrzał się. Monitory komputerowe żarzyły się niebieskim światłem, na wyświetlaczach cyfrowych migały odczyty. Wtedy zrozumiał. On i jego ludzie byli jedynymi żywymi istotami na ogromnym statku.

Zgłaszały się inne drużyny Omega. Louis i Carmichael meldowali, że “Ataman II” i “Ataman III” są opuszczone. Kiedy Mason słuchał meldunków, wyczuł zmianę w ruchu statku. Był tego pewien. Statek przestał płynąć naprzód. Mason podszedł do wielkiej szyby z widokiem na pokład. Wyjrzał w ciemność. Coś się działo. Nie miał pewności, ale zdawało mu się, że statek sunie w bok.

– Panie poruczniku – zawołał jeden z jego ludzi. – Niech pan zobaczy.

Komandos stał przed wielkim monitorem komputerowym. Obraz na ekranie wyglądał jak tarcza łucznicza. Widoczna na nim sylwetka statku obracała się wokół własnej osi, zbliżając się do środka koncentrycznych kręgów. Po jej obu stronach migały czerwone lampki. Mason natychmiast zorientował się w sytuacji. Statek był zdalnie sterowany. Ktoś kierował trzema “Atamanami” z zewnątrz.

Mason kazał zastępcy zabezpieczyć mostek i wezwał helikoptery. Powiedział pilotom, żeby wylądowali. Potem polecił Joemu Baronowi zebrać na pokładzie dziobowym komandosów przeszkolonych w obchodzeniu się z materiałami wybuchowymi. Połączył się z innymi Omegami i kazał im dotrzeć do bomb. Zbiegł na pierwszy poziom i poprowadził w dół statku Barona i innych. Na schodach słyszał za plecami ich dudniące kroki. Doszli do zaspawanych drzwi, które widzieli wcześniej.

Porucznik porównał pozycję drużyny z diagramem statku. Znajdowali się na zewnątrz komory bombowej. Baron natychmiast zabrał się do roboty. Przykleił do drzwi paski plastiku C-4. Wetknął detonator w materiał przypominający kit i przeciągnął kabel za róg. Wszyscy wycofali się na bezpieczną odległość, przykucnęli i zasłonili uszy. Baron włączył urządzenie odpalające M57 na końcu przewodu. Głośny, głuchy huk odbił się echem w korytarzu.

Rzucili się do dymiącej czworokątnej dziury z poszarpanymi krawędziami. Szczupły Baron wśliznął się do środka niczym piskorz. Inni podali mu swoje plecaki i przecisnęli się za nim. W ciemności rozbłysły latarki. Potem ktoś znalazł włącznik na ścianie i pomieszczenie zalało jasne światło.

Stali na platformie z dużym prostokątnym wycięciem pośrodku, przez który przechodził pocisk zwisający z sufitu. Trzymały go naciągi umocowane do ścian. Wszyscy gapili się bez słowa na wielki złowrogi cylinder. Światło odbijało się od metalowej powłoki i osłon rotorów.

– Do roboty! – mruknął Mason. – Nie ma czasu na podziwianie.

Baron przesunął palcami po pocisku. Potem obejrzał plątaninę węży i kabli, które wiły się w dół od dziury w suficie. Wstrzymał oddech.

– Nigdy nie widziałem czegoś takiego.

– Możesz to rozbroić?

Baron uśmiechnął i zatarł ręce. Pogrzebał w swoim plecaku, wyciągnął stetoskop i włożył do uszu. Osłuchał pocisk w kilku miejscach. Marszczył czoło jak lekarz badający pacjenta.

– Ta laseczka jest odszykowana i gotowa do wyjścia. Słyszę szum.

– Co to za połączenia? – zapytał Mason.

– Paliwo i prąd. Przeciąłbym je, ale ta mała mogłaby wtedy zacząć działać na własną rękę.

– Innymi słowy, mogłoby się zacząć odpalanie?

Baron przytaknął.

– Muszę jej wyciąć serce.

Przesunął palcami wzdłuż lekko wystającej krawędzi panela z boku pocisku. Potem wygrzebał z plecaka komplet narzędzi i po kilku próbach dopasował nasadkę do łbów śrub, trzymających pokrywę panela. Wziął klucz elektryczny na baterie i zaczął odkręcać.

Mason przekazywał jego czynności innym drużynom jak radiowy sprawozdawca sportowy, relacjonujący mecz. Instruował tamtych, żeby powtarzali kolejne kroki Barona. W tym samym czasie jego ludzie przeszukali pomieszczenie i znaleźli w magazynie linę grubości dwóch i pół centymetra. Przeciągnęli ją pod wirnikami w nadziei, że utrzyma bombę.

Baronowi nie szło zbyt dobrze. Zerwał kilka gwintów, zardzewiałych od wilgoci w wielkiej komorze, i musiał do odkręcania śrub użyć specjalnego narzędzia. Opierał się o pocisk, trzymając głowę blisko obudowy. Nagle przerwał pracę i zaczął nasłuchiwać.

– Jasna cholera! – zaklął.

Mason cały czas zaglądał mu przez ramię.

– Co jest? – zapytał.

Zanim Baron zdążył odpowiedzieć, ze sterowni odezwał się zastępca Masona.

– Nie wiem, czy to coś znaczy, panie poruczniku, ale wszystkie monitory i wskaźniki oszalały.

– Zaczekaj – odrzekł Mason i zwrócił się do Barona. – To ze sterowni. Przyrządy coś sygnalizują.

Mason nadstawił ucha. Komorę wypełnił głośny szum. Narastał. Baron rozejrzał się.

– To gówno zaraz wystartuje.

– Możesz coś zrobić? – zapytał spokojnie Mason.

– Jest szansa. Jeśli zdążę zdjąć ten panel, może uda mi się przeciąć obwód odpalający. Niech pan trzyma tamte obcęgi w pogotowiu.

Baron odkręcił kolejną śrubę i wziął się za następną. Nagle usłyszeli nowy hałas. Brzmiał jak odgłos zazębiania się wielkich trybów. Dochodził z dołu. Spojrzeli tam, co zapewne uratowało im wzrok; kable i węże nad ich głowami eksplodowały i oderwały się od pocisku. Padli na brzuchy. Pod nimi zaczęły się rozsuwać wrota basenu.

Wirniki bomby ożyły.

Dno basenu otworzyło się całkowicie. Znów nastąpiła eksplozja i odpadły naciągi, trzymające pocisk. Grube liny trzasnęły jak nitki i luźne końce przecięły powietrze. Zgilotynowałyby każdego na swojej drodze.

Bomba opadła.

W słuchawce Masona wrzeszczały liczne głosy. Inne drużyny miały taką samą sytuację.

– Omega Dwa – krzyczał Joe Louis. – Bomba opadła. Włączył się Carmichael.

– Omega Trzy. Nasza też.

Mason i jego ludzie podczołgali się do krawędzi pustego otworu po pocisku i spojrzeli w dół. Tam, gdzie wirniki bomby zniknęły w ciemnym morzu, zobaczyli spienione fale. Mieli wrażenie, że patrzą w otchłań piekła.

36

Olbrzym prowadzący ludzi Pietrowa, którego Austin ochrzcił mianem Mały, wysunął się naprzód i zdzielił ochroniarza w skroń drewnianą kolbą kałasznikowa. Pod facetem ugięły się nogi i runął na pokład. Nadbiegali następni przeciwnicy. Któryś zapalił latarkę i oświetlił Austina. Zaterkotał kałasznikow. Przy szybkostrzelności sześciuset pocisków na minutę nawet krótka seria była zabójcza. Zwłaszcza z bliskiej odległości.