– Masz minę, jakby to było bardzo śmieszne – wtrącił Manielli.
– Tak jak u Dashiella Hammetta. Detektyw Continental Op.
– To nie zabawa.
Rzeczywiście, to nie była zabawa i hasła wcale go nie bawiły. Cała intryga przejmowała go jednak niepokojem. Wiedział dlaczego: będzie musiał polegać na innych. Paul Schumann nie cierpiał polegać na innych.
– W porządku. Alexanderplatz. Tramwaj sto trzydzieści osiem, dwieście pięćdziesiąt cztery. A jeżeli coś pokręci z tramwajami? To nie będzie on?
– Właśnie miałem do tego przejść. Jeśli uznasz, że coś śmierdzi, nie rzucaj się na niego, nie rób scen. Po prostu uśmiechnij się i jak gdyby nigdy nic idź pod ten adres.
Avery dał mu kartkę z zapisaną nazwą ulicy i numerem domu. Paul zapamiętał i oddał adres. Następnie porucznik podał mu klucz, który Paul wsunął do kieszeni.
– Na południe od Bramy Brandenburskiej stoi stary pałac. Miała tam być nowa ambasada amerykańska, ale pięć lat temu wybuchł pożar i do dzisiaj nie skończyli remontu. Dyplomaci jeszcze się nie wprowadzili. Dlatego ani Francuzom, ani Niemcom, ani Brytyjczykom nie chce się tam węszyć. Ale od czasu do czasu korzystamy z kilku pokoi w tym budynku. Obok kuchni jest radiostacja. Będziesz mógł wysłać nam wiadomość do Amsterdamu, a my skontaktujemy się z komandorem Gordonem. On i senator zdecydują, co masz robić. Ale jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zajmie się tobą Morgan. Zakwateruje cię w pensjonacie, da ci broń i zdobędzie wszystkie potrzebne informacje na temat… człowieka, któremu złożysz wizytę. Którego, jak mówimy, zdejmę.
– I pamiętaj – dodał skwapliwie Manielli – że jeśli jutro nie pokażesz się w Dresden Allee albo zwiejesz Morganowi, zadzwoni do nas, a my dopilnujemy, żeby policja dopadła cię jak sfora gończych psów.
Paul nie odpowiedział, puszczając mimo uszu bufonadę chłopaka. Zdawał sobie sprawę, że Manielli wstydzi się swojej reakcji na samobójstwo Heinslera i musi się odgryźć. W rzeczywistości jednak było wykluczone, aby Paul prysnął. „Byk” Gordon miał rację: żołnierze mafii nie mogą liczyć, że drugi raz otrzymają taką szansę jak on – i górę pieniędzy, dzięki którym wykorzysta ją jak najlepiej.
Potem wszyscy trzej zamilkli. Nie było nic do dodania. Wilgotne powietrze wypełniło się dźwiękami: świstem wiatru, szumem fal, barytonowym pomrukiem maszyn „Manhattanu” – mieszaniną odgłosów, które wydały my się dziwnie kojące, mimo samobójstwa Heinslera i najeżonej trudnościami misji, jaka go czekała. Wreszcie obaj marynarze zeszli pod pokład.
Paul wstał, zapalił jeszcze jednego papierosa i znów oparł się o reling. Gdy ogromny statek wolno i ostrożnie wchodził do hamburskiego portu, rozmyślał o pułkowniku Reinhardzie Ernście, człowieku ogromne ważnym, ale – zdaniem Paula Schumanna – nie dlatego, że stanowił zagrożenie dla pokoju w Europie i mieszkających w niej niewinnych ludzi, ale dlatego, że był ostatnią osobą, którą zabije jako żołnierz mafii.
Kilka godzin po tym, jak „Manhattan” przycumował i sportowcy wraz ze swoją świtą zeszli na ląd, pewien młody członek załogi statku opuścił niemiecką kontrolę paszportową i ruszył na wędrówkę ulicami Hamburga.
Nie miał zbyt dużo czasu na zwiedzanie miasta – marynarz tak niskiej rangi jak on dostawał przepustkę zaledwie na sześć godzin – ale całe życie spędził na ziemi amerykańskiej, obiecał więc sobie solennie, że zrobi wszystko, aby nacieszyć się pierwszym pobytem w obcym kraju.
Rumiany i porządnie wyszorowany pomocnik kucharza przypuszczał, że w mieście są pewnie fantastyczne muzea. Może nawet niezłe kościoły. Wziął ze sobą kodaka i zamierzał prosić miejscowych, żeby pstrykali mu na tle zabytków zdjęcia, które będzie mógł pokazać mamie i tacie. (Przed wyjściem ćwiczył: Bitte, das Foto?). Nie mówiąc o piwiarniach, tawernach… kto wie, jakie jeszcze pokusy znajdzie w tym egzotycznym mieście portowym?
Zanim jednak mógł posmakować miejscowej kultury, miał do załatwienia pewną sprawę. Martwił się, że ten obowiązek pochłonie mu dużo cennego czasu na lądzie, lecz wkrótce się okazało, że się mylił. Już po kilku minutach od wyjścia z kontroli celnej ujrzał tego, kogo szukał.
Podszedł do mężczyzny w średnim wieku ubranego w zielony mundur i zielono-czarną czapkę.
– Bitte… - zaczął nieśmiało po niemiecku.
– Ja, mein Herr?
Przymrużywszy oczy, brnął dalej:
– Bitte, du bist ein Polizist, ee… czy Soldat? Oficer uśmiechnął się i odpowiedział po angielsku:
– Tak, tak, jestem policjantem. I byłem żołnierzem. Czym mogę służyć?
Ruchem głowy wskazując ulicę, pomocnik kucharza rzekł:
– Znalazłem to na ziemi. – Wręczył mu białą kopertę. – Czy to słowo oznacza „ważne”? – Pokazał napis Bedeutend. – Chciałem, żeby to trafiło do adresata.
Patrząc na kopertę, policjant przez chwilę się nie odzywał. Potem powiedział:
– Tak, tak. „Ważne”. – Pod spodem napisano Fur SS-Obersturmfuhrer, Hamburg. Chłopak nie miał pojęcia, co to może znaczyć, ale chyba wzbudziło niepokój policjanta.
– Gdzie to upadało? – spytał policjant.
– Leżało tam, na chodniku.
– Dobrze. Dziękuję. – Oficer ciągle wpatrywał się w zaklejoną kopertę, obracając ją w dłoniach. – Może ty widział, kto to upuścił?
– Nie. Zobaczyłem i pomyślałem, że spełnię dobry uczynek. Samarytański.
– A, tak. Samarytański.
– To będę leciał – rzekł Amerykanin. – Do zobaczenia.
– Danke – powiedział z roztargnieniem policjant.
Zmierzając do jednej z najbardziej intrygujących atrakcji turystycznych, jakie minął po drodze, młodzieniec zastanawiał się, co właściwie było w kopercie. I dlaczego człowiek, którego poznał na pokładzie „Manhattanu”, steward Al Heinsler, poprosił go poprzedniego wieczoru, żeby zaraz gdy statek przybije do portu, doręczył ją jakiemuś policjantowi albo żołnierzowi. Wszyscy uważali, że facet jest trochę stuknięty, w jego kabinie panował nienaganny porządek, wszystko leżało na swoim miejscu, rzeczy miał zawsze wyprasowane. No i cały czas trzymał się na uboczu, a gdy mówił o Niemczech, zawsze miał łzy w oczach.
– Jasne, a co to jest? – zapytał go pomocnik kucharza.
– Na pokładzie był pasażer, który wydawał mi się mocno podejrzany. Chcę ostrzec przed nim Niemców. Zamierzam zatelegrafować, ale czasem sygnał nie dociera do brzegu. Władze muszą dostać tę wiadomość.
– Który to pasażer? Zaraz, chyba wiem – ten gruby w marynarce w kratę, który zalał się w trupa przy stoliku kapitana.
– Nie, chodzi o kogoś innego.
– Nie lepiej zwrócić się do oficera porządkowego na statku?
– Ta sprawa dotyczy Niemców.
– Aha. A sam nie może pan tego doręczyć?
Heinsler dziwacznie zaplótł pulchne dłonie i pokręcił głową.
– Nie wiem, czy nie będę zbyt zajęty. Słyszałem, że dostałeś przepustkę. Naprawdę ważne, żeby Niemcy dostali wiadomość.
– Dobra, załatwię to.
– Jeszcze jedno – dodał cicho Heinsler. – Lepiej będzie, jak powiesz, że znalazłeś ten list. Inaczej pewnie zabiorą cię na komisariat i przesłuchają. To może potrwać parę godzin i stracisz całą przepustkę na ląd.
Intryga wydała mu się nieco podejrzana. Heinsler wyczuł to i dodał szybko: