– Och, nie – wyszeptał głośno Kohl. – Wielki Boże…
W jednej chwili zrozumiał, czego dotyczył alarm ogłoszony w SS, co łączy Morgana, Taggerta i Schumanna i na czym polegała misja Amerykanina.
Chwyciwszy pistolet, inspektor puścił się biegiem w stronę szkoły, przeklinając w myślach gestapo, SS i Petera Kraussa za to, że nie podzielili się z nim swoją wiedzą. Przeklinał też dwadzieścia lat i dwadzieścia kilogramów, jakie przybyły mu od rozpoczęcia służby w policji. Natomiast zupełnie zapomniał o bólu stóp, kiedy pędził co tchu, aby za wszelką cenę zapobiec śmierci Ernsta.
Same kłamstwa!
Wszystko, co im powiedzieli, było kłamstwem. Żeby nas zwabić do komory śmierci! Kurt sądził, że postąpił jak tchórz, zgadzając się wstąpić do wojska, a teraz za swoją decyzję miał zapłacić życiem. Gdyby zamknięto ich z Hansem w obozie koncentracyjnym, mogliby uniknąć śmierci.
Kurt Fischer siedział apatycznie obok brata w rogu budynku akademickiego numer 5 i kręciło mu się w głowie. Był nie mniej przerażony i zrozpaczony niż inni, ale nie próbował odrywać od podłogi żelaznych ławek ani wyważać ramieniem drzwi. Wiedział, że Ernst i Keitel starannie wszystko przygotowali i skonstruowali pancerny, hermetyczny budynek, który miał się stać ich trumną. Narodowi socjaliści byli równie sprawni jak demoniczni.
Odkrył inne narzędzie. Znalezioną w klasie resztką ołówka pisał rozchwiane słowa na czystej kartce wyrwanej z tyłu książki. Zważywszy na fakt, że trafił tu przez swój pacyfizm, tytuł tomu brzmiał jak kpina: „Taktyka kawalerii podczas wojny francusko-pruskiej, 1870-1871”.
Wokół niego rozbrzmiewał płacz wystraszonych chłopców, krzyki złości i łkania.
Kurt prawie ich nie słyszał.
– Nie bój się – powiedział do brata.
– Nie – odrzekł Hans głosem łamiącym się z przerażenia. – Nie boję się.Zamiast pokrzepiającego listu, jaki zamierzał napisać do rodziców, a Ernst obiecał, że pozwoli im wysłać, Kurt napisał zupełnie inną wiadomość.
Albrecht i Lotte Fischer Prince George Street nr 14 Swiss Cottage Londyn, Anglia
Jeżeli jakimś cudem dostaniecie ten list, wiedzcie, że myślimy o was w ostatnich minutach życia. Okoliczności naszej śmierci są tak samo bezsensowne jak dziesięciu tysięcy ludzi, którzy zginęli tu wcześniej. Modlimy się, żebyście kontynuowali pracę i myśleli o nas i może kiedyś to szaleństwo się skończy. Mówcie każdemu, kto zechce was wysłuchać, że dzieje się tu niewyobrażalne zło i będzie trwało, dopóki ktoś nie będzie miał odwagi go powstrzymać.
Kochamy was
Wasi synowie – Krzyki zaczynały cichnąć, gdy chłopcy padali na kolana albo kładli się na brzuchu, przytykając usta do porysowanych dębowych desek, rozpaczliwie szukając pod podłogą odrobiny powietrza. Niektórzy modlili się w milczeniu.
Kurt Fischer jeszcze raz przeczytał list i zaśmiał się słabo. Nagle zrozumiał, że to właśnie jest cel, którego pragnął: przekazać wiadomość rodzicom, a przez nich całemu światu. Oto jego walka z partią. Jego bronią była własna śmierć.
Na koniec obudziła się w nim dziwna nadzieja, że list zostanie odnaleziony i doręczony, a potem może dzięki rodzicom lub komuś innemu stanie się korzeniem, przez który ostatecznie pęknie mur więzienia, w jakie zmienił się jego kraj.
Ołówek wypadł mu z ręki.
Ostatnim wysiłkiem myśli i resztkami sił Kurt złożył kartkę i schował do portfela, który przypuszczalnie wyciągnie miejscowy pracownik zakładu pogrzebowego czy lekarz, a wtedy może znajdzie list i – jak Bóg da – będzie miał tyle odwagi, by go wysłać.
Potem ujął dłoń brata i zamknął oczy.
Paul Schumann nadal nie miał przed sobą czystego celu.
Reinhard Ernst spacerował przy mercedesie, mówiąc do mikrofonu podłączonego do aparatu w desce rozdzielczej. Wysoki strażnik zasłaniał go przed wzrokiem Paula.
Trzymał nieruchomo broń, z palcem na spuście, czekając, aż Ernst się zatrzyma. Dotykam lodu…
Panował nad oddechem, nie zwracał uwagi na brzęczące wokół jego twarzy muchy, nie zwracał uwagi na upał. Krzyczał w myślach do Ernsta: Przestań chodzić, na litość boską! Daj mi to zrobić i wrócić do kraju, do mojej drukarni, do brata… do rodziny, którą miałem, do rodziny, którą jeszcze mogę mieć.
Przez głowę przemknął mu obraz Kathe Richter i zobaczył jej oczy pełne łez, usłyszał echo jej głosu.
Wolę zostać w kraju z dziesięcioma tysiącami morderców, niż dzielić łóżko z jednym…
Palec dotknął pieszczotliwie spustu mauzera i jej twarz zniknęła w deszczu lodowych odłamków.
W tym momencie Ernst przestał spacerować, odłożył mikrofon do uchwytu w desce rozdzielczej i odsunął się od samochodu. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, gawędząc z esesmanem, który wolno kiwał głową. Obaj spoglądali na budynek szkolny.
Paul zatrzymał celownik na piersi pułkownika.
39
Zbliżając się do polany, Willi Kohl usłyszał głośny wystrzał.
Huk odbił się echem od budynków i okolicy, a potem pochłonęła go wysoka trawa i krzaki jałowca. Inspektor uchylił się instynktownie. Zobaczył, jak wysoki Reinhard Ernst pada na ziemię obok mercedesa.
Nie… pułkownik zginął! Przez mnie! Przez moje niedopatrzenie, moją głupotę zginął człowiek, człowiek niezbędny ojczyźnie.
Strażnik przyboczny ministra przypadł do ziemi, szukając wzrokiem napastnika.
Co ja narobiłem? – pomyślał inspektor.
Wtedy huknął drugi strzał.
Przyciskając się do pnia grubego dębu na skraju lasu, Kohl zobaczył, jak na ziemię osuwa się jeden z żołnierzy. Tuż za nim leżał w trawie drugi żołnierz z zakrwawioną piersią. Łysiejący mężczyzna w brązowym garniturze dał nura pod autobus.
Inspektor spojrzał w stronę mercedesa. Co to? Jednak się mylił. Minister żył! Ernst rzucił się na ziemię, gdy usłyszał pierwszy strzał, ale teraz ostrożnie się podnosił z pistoletem w dłoni. Esesman zdjął z ramienia pistolet maszynowy i także rozglądał się, szukając celu.
Schumann nie zabił Ernsta.
Trzeci strzał rozdarł ciszę wokół szkoły. Pocisk trafił w samochód Ernsta, rozbijając szybę. Czwarty przebił oponę i dętkę. Kohl zauważył jakiś ruch w trawie. Tak, to był Schumann! Biegł z opla w stronę szkoły, strzelając od czasu do czasu z długiego karabinu, skutecznie powstrzymując Ernsta i jego strażnika. Kiedy dopadł drzwi klasy, esesman wstał i kilka razy strzelił. Amerykanina osłaniał jednak autobus.
Ale nie przed Willim Kohlem.
Inspektor otarł dłoń o spodnie i wycelował w Schumanna. Odległość była duża, lecz oddanie celnego strzału było możliwe, ewentualnie przygniecie go ogniem, dopóki nie zjawią się posiłki.
Kiedy jednak Kohl zaczynał naciskać spust, Schumann jednym szarpnięciem otworzył drzwi budynku. Wszedł do środka i po chwili wyłonił się z powrotem, ciągnąc ze sobą młodego człowieka. Za nimi ukazali się inni. Słaniali się na nogach, trzymali za piersi, kaszleli, kilku wymiotowało. Jeszcze jeden, potem jeszcze trzech.
Boże Wszechmogący! Kohl stał jak wryty. To oni mieli być zagazowani, nie szczury ani myszy.
Schumann popędził chłopców w stronę lasu i zanim Kohl zdążył otrząsnąć się z szoku i wycelować ponownie, Amerykanin znów otworzył ogień do mercedesa, osłaniając chłopców, którzy biegli schronić się w gęstwinie drzew.
Kolba mauzera siłą odrzutu uderzyła go w ramię po kolejnym strzale. Paul celował nisko, chcąc trafić w nogi Ernsta albo jego strażnika. Ale samochód stał w płytkim zagłębieniu i pociski nie dochodziły niżej. Paul zajrzał szybko do klasy; wychodzili już ostatni chłopcy. Słaniając się, uciekali do lasu.