Выбрать главу

– Naturalnie wiedział pan o wcześniejszej próbie zamachu na pułkownika Ernsta? – spytał szybko Himmler.

– Chodzi o incydent na stadionie, o którym wspominał pan pułkownik? Nie, nie zostałem o nim powiadomiony.

– Nie?

– Nie, kripo nie było informowane o tej sprawie. Niecałe dwie godziny temu rozmawiałem z nadinspektorem Horcherem. On także nic nie wiedział. – Kohl pokręcił głową. – Szkoda, że nikt nas nie poinformował. Gdybym skoordynował swoje działania z SS i gestapo, nie doszłoby do tego incydentu i nie zginęliby żołnierze.

– Twierdzi pan, że nic nie wiedział o tym, że nasze służby bezpieczeństwa od wczoraj poszukiwały domniemanego dywersanta? – zdziwił się Himmler, wygłaszając to pytanie tonem kiepskiego aktora kabaretowego.

– Owszem, panie Reichsfuhrer. – Kohl spojrzał w jego małe oczka za okrągłymi okularami w czarnych oprawkach i domyślił się, że to sam Himmler wydał rozkaz, aby nie zdradzać kripo przyczyny alarmu. Przecież szef policji był prawdziwym Michałem Aniołem Trzeciej Rzeszy w sztuce zbierania cudzych zasług i splendorów oraz obarczania winą innych, przewyższając talentem nawet Góringa. Kohl zastanawiał się, czy i jemu grozi niebezpieczeństwo. Doszło do poważnego naruszenia zasad bezpieczeństwa, co mogło mieć katastrofalne skutki; czy Himmler postanowi kogoś poświęcić za to niedopatrzenie? Kohl miał wprawdzie wysokie notowania, lecz czasem trzeba było znaleźć kozła ofiarnego, zwłaszcza gdy machinacje szefa omal nie doprowadziły do zabicia eksperta Hitlera do spraw remilitaryzacji. Inspektor błyskawicznie podjął decyzję i dodał:

– Ciekawe, że nasz łącznik z gestapo też nic mi nie powiedział. Widzieliśmy się wczoraj po południu. Szkoda, że nie wspomniał o szczegółach alarmu.

– Kto jest waszym łącznikiem w gestapo?

– Peter Krauss, panie Reichsfuhrer.

– Ach, tak. – Szef policji Rzeszy skinął głową, odnotowując tę informację w pamięci, po czym przestał się interesować Willim Kohlem.

– Było tu też kilkunastu więźniów politycznych – powiedział Reinhard Ernst, nie wdając się w szczegóły. – Uciekli do lasu. Wysłałem żołnierzy, żeby ich znaleźli. – Jego wzrok powędrował ku makabrycznej sali egzekucyjnej. Kohl także spojrzał na budynek, który wyglądał tak niewinnie – skromny obiekt szkolny pochodzący z czasów pruskiej Drugiej Rzeszy – ale dziś stanowił symbol zła w najczystszej postaci. Spostrzegł, że Ernst kazał żołnierzom odłączyć wąż od rury wydechowej i zaparkować autobus dalej od budynku. Pozbierano także papiery, które wcześniej leżały rozrzucone na ziemi i prawdopodobnie stanowiły część dokumentacji odrażających badań.

– Za pozwoleniem, panie Reichsfuhrer – powiedział do Himmlera Kohl. – Chciałbym jak najszybciej sporządzić raport i pomóc w poszukiwaniach zabójcy.

– Tak, proszę to natychmiast zrobić, inspektorze.

– Heil.

– Heil - odrzekł Himmler.

Kohl ruszył w kierunku funkcjonariuszy SS stojących obok furgonetki, chcąc poprosić o podwiezienie do Berlina. Człapiąc z niemałym trudem, postanowił, że postara się tak zręcznie załatwić sprawę, by groziło mu minimalne ryzyko. To prawda, że na zdjęciu w paszporcie był człowiek, który został zabity w pensjonacie w południowo-zachodnim Berlinie jeszcze przed próbą zamachu na Ernsta. Ale o tym wiedzieli tylko Janssen, Paul Schumann i Kathe Richter. Dwoje ostatni raczej nie pobiegną z informacjami do gestapo, natomiast młody kandydat na inspektora zostanie wysłany na kilka dni do Poczdamu, gdzie trzeba się było zająć sprawą pewnego zabójstwa, a pieczę nad aktami Taggerta i morderstwa w Dresden Allee przejmie osobiście Kohl. Dziś wieczorem zamelduje o śmierci zamachowca, który zginął podczas próby ucieczki. Na pewno nie przeprowadzono jeszcze sekcji zwłok – jeżeli w ogóle zabrano ciało z pensjonatu – i inspektor miał nadzieję, że dzięki życzliwości lekarzy sądowych albo za pomocą drobnej łapówki uda się potwierdzić, że śmierć nastąpiła po próbie zamachu w szkole.

Wątpił, by wszczęto jakieś dodatkowe dochodzenie; sprawa stała się niewygodna i niebezpieczna zarówno dla Himmlera z powodu zaniedbań w kwestii środków bezpieczeństwa, jak i dla Ernsta ze względu na kontrowersyjne Badania Waltham. Można…

– Och, Kohl, inspektorze Kohl? – zawołał Heinrich Himmler. Odwrócił się.

– Tak?

– Jak pan sądzi, kiedy pański protegowany będzie gotowy? Inspektor nie bardzo rozumiał, co szef policji ma na myśli.

– Ach, tak, panie Reichsfuhrer. Mój protegowany?

– Konrad Janssen. Kiedy przenosi się do gestapo?

O co mu chodziło? Przez chwilę Kohl miał pustkę w głowie.

– Przecież pan wie, że przyjęliśmy go do gestapo jeszcze przed ukończeniem szkoły policyjnej – ciągnął Himmler. – Chcieliśmy jednak, żeby odbył praktykę pod okiem jednego z najlepszych śledczych w Alex, zanim podejmie pracę przy Prinz Albrecht Strasse.

Kohl poczuł, jakby dostał potężny cios w pierś. Ale szybko się otrząsnął.

– Proszę wybaczyć, panie Reichsfuhrer – odrzekł z uśmiechem. – Oczywiście, że wiem. Ale cały czas myślę o tym wydarzeniu… Janssen… myślę, że niebawem będzie gotów. Okazał się wyjątkowo utalentowany.

– Od pewnego czasu Heydrich i ja pilnie go obserwujemy. Może pan być dumny z tego chłopca. Mam przeczucie, że wysoko zajdzie. Heil Hitler.

– Heil Hitler.

Kohl odszedł zdruzgotany. Janssen? Od początku zamierzał pracować w tajnej policji politycznej? Wiadomość o zdradzie sprawiła inspektorowi dojmujący ból. Czyli Janssen kłamał – mówiąc o swoich planach kariery śledczego kryminalnego, o wstąpieniu do partii (żeby mieć nadzieję na awans w gestapo i sipo, musiał być jej członkiem). Na myśl o wielu niedyskretnych uwagach, jakimi dzielił się z młodym policjantem, przeszył go lodowaty dreszcz.

Wiesz, Janssen, za to, co właśnie powiedziałem, mógłbyś kazać mnie aresztować i wysłać na rok do Oranienburga…

Mimo wszystko, pomyślał inspektor, chłopak mnie potrzebuje, żeby się wybić, i nie będzie sobie mógł pozwolić na donosy. Może niebezpieczeństwo wcale nie jest tak wielkie, jak się wydaje.

Kohl spojrzał na grupkę esesmanów stojących wokół furgonetki. Jeden z wysokich mężczyzn w czarnych hełmach spytał:

– Tak? O co chodzi? Wytłumaczył, co się stało z dekawką.

– Zamachowiec unieruchomił wóz? Po co zawracał sobie głowę? Mógłby pana wyprzedzić na piechotę! – Żołnierze wybuchnęli śmiechem. – Tak, tak, podwieziemy pana, inspektorze. Odjeżdżamy za parę minut.

Kohl skinął głową i wsiadł do furgonetki wciąż odrętwiały z szoku wywołanego wiadomością o Janssenie. Zapatrzył się w pomarańczowy krąg słońca niknący za wzniesieniem, na którym rysowały się jeszcze wyraźnie trawy i kwiaty. Opadł na fotel, kładąc głowę na oparciu. Esesmani zajęli miejsca w samochodzie, który po chwili ruszył spod szkoły i skierował się na południowy wschód, do Berlina.

Żołnierze rozmawiali o próbie zamachu, olimpiadzie i ogromnym wiecu narodowych socjalistów, który miał się odbyć za tydzień pod Spandau.

Właśnie w tym momencie Kohl powziął decyzję. Postanowienie wydawało się absurdalnie pochopne, równie nagłe jak zniknięcie słońca za horyzontem – ogniście rozświetlone niebo w jednej chwili zmieniło się w szaroniebieski półmrok. Może jednak wcale nie podjął tej decyzji świadomie, lecz była ona nieunikniona i zapadła już bardzo dawno temu zrządzeniem niezmiennych praw, w podobny sposób jak dzień przechodzi w noc.