– Muszę zameldować o sprawie związanej z bezpieczeństwem. Dowódca SS w Hamburgu otrzymał rano list noszący dzisiejszą datę. Był zaadresowany do niego, ale nie imiennie. Autor listu twierdzi, że jakiś Rosjanin zamierza w ciągu najbliższych dni „wyrządzić szkody” w Berlinie. Podobno „na wysokim szczeblu”.
– Kto napisał list?
– Przedstawił się jako oddany narodowy socjalista, ale nie wymienił nazwiska. List znaleziono na ulicy. Nie wiemy nic więcej o jego pochodzeniu. – Ukazując nieskazitelnie białe i równe zęby, Himmler skrzywił się jak dziecko, które sprawiło zawód rodzicom. Zdjął okulary, przetarł szkła i nałożył z powrotem. – W każdym razie napisał, że kontynuuje badanie sprawy i poda nam tożsamość tego człowieka, kiedy ją ustali. Nie dostaliśmy jednak dalszych informacji. Fakt, że list znaleziono na ulicy, może sugerować, że jego nadawca został zatrzymany i być może zabity. Niewykluczone, że nie dowiemy się niczego więcej.
– W jakim języku napisano hst? – zapytał Hitler. – Po niemiecku?
– Tak jest, Fiihrerze.
– „Szkody”. O jakiego rodzaju szkody może chodzić?
– Nie wiemy.
– Ach, bolszewicy bardzo by chcieli zakłócić przebieg olimpiady. – Twarz Hitlera zmieniła się w maskę wściekłości.
– Sądzisz, że obawy są uzasadnione? – zapytał Góring.
– Być może to nic ważnego – odparł Himmler. – Ale w tych dniach przez Hamburg przewalają się dziesiątki tysięcy cudzoziemców. Możliwe, że ktoś dowiedział się o spisku, ale nie chciał zostać w niego wplątany, więc napisał anonimową wiadomość. Zalecam wszystkim obecnym zachować szczególną ostrożność. Skontaktuję się też z dowódcami wojskowymi i innymi ministrami. Poleciłem wszystkim służbom bezpieczeństwa zająć się tą sprawą.
– Zrób, co trzeba! – ryknął wściekle Hitler. – Wszystko! Nic nie może położyć się cieniem na igrzyskach. – Ułamek sekundy później jego niebieskie oczy odzyskały blask, a głos spokój. Hitler dolał sobie czekolady do filiżanki i położył na talerzyku dwa sucharki. – Dziękuję, panowie, możecie odejść. Muszę się zastanowić nad pewnymi kwestiami budowlanymi. Gdzie jest Speer? – zawołał przez drzwi do adiutanta.
– Lada chwila przyjdzie, Fiihrerze.
Wszyscy ruszyli do drzwi. Serce Ernsta odzyskało normalny rytm. To, co się właśnie wydarzyło, było typowym przykładem stylu, w jakim pracowało grono najbardziej wpływowych osób z rządu narodowych socjalistów. Intryga, która mogła przynieść katastrofalne skutki, została zamieciona pod dywan. Natomiast machinacje Góringa…
– Pułkowniku! – zawołał Hitler.
Ernst zatrzymał się w pół kroku i odwrócił. Fiihrer patrzył na makietę stadionu, przyglądając się nowo wybudowanej stacji kolejowej.
– Przygotuje pan raport na temat tych Badań Waltham. Szczegółowy. I dostarczy mi w poniedziałek.
– Tak, oczywiście, Fiihrerze.
W drzwiach Góring wyciągnął rękę, przepuszczając Ernsta.
– Dopilnuję, żeby te dokumenty do ciebie trafiły, Reinhardzie. Mam nadzieję, że zobaczę ciebie i Gertrudę na moim przyjęciu z okazji olimpiady.
– Dziękuję, panie ministrze. Postaram się być.
Piątkowy wieczór, ciepły i mglisty, wypełniał zapach skoszonej trawy, skopanej ziemi i świeżej farby.
Paul Schumann przechadzał się samotnie po wiosce olimpijskiej położnej pół godziny drogi od Berlina.
Dotarł tu niedawno po nieco skomplikowanej podróży z Hamburga. Tak, to był męczący dzień. Ale mimo to pobudzający, gdyż Paul czerpał siły z emocji wywołanych pobytem w obcym kraju – ojczyźnie swoich przodków – a także napięciem przed czekającą go misją. Po okazaniu przepustki prasowej został wpuszczony do amerykańskiej części wioski składającej się z kilkudziesięciu budynków, z których każdy mieścił pokoje dla pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu osób. Zostawił walizkę i torbę w jednym z małych pokoi gościnnych w głębi, gdzie miał spędzić kilka nocy, a potem wyszedł na spacer po nieskazitelnie wysprzątanym terenie. Rozglądając się po wiosce, nie mógł powstrzymać rozbawienia. Paul Schumann był przyzwyczajony do znacznie prymitywniej szych miejsc, gdzie uprawiało się sport – na przykład swojej sali gimnastycznej, która nie była malowana od pięciu lat, cuchnęła potem, przegniłą skórą i piwem, chociaż Sorry Williams z zapałem mył ją i szorował. Wioska olimpijska w pełni zasługiwała na swoją nazwę: była uroczym, zupełnie samowystarczalnym miasteczkiem. Pięknie położona w brzozowym lesie, składała się z czyściutkich budynków rozmieszczonych w szerokich łukach, jeziora, krętych ścieżek i alejek do biegania i spacerowania, boisk treningowych, a nawet własnego stadionu.
Według przewodnika, który włożył mu do torby Andrew Avery, wioska dysponowała własnym urzędem celnym, sklepami, salą prasową, pocztą, bankiem, gazownią, sklepem ze sprzętem sportowym, stoiskami z pamiątkami, sklepikami spożywczymi i biurem podróży.
Sportowcy pojechali na uroczystość powitalną, a Jesse Owens, Ralph Metcalfe i młody bokser, z którym Paul odbywał walkę sparingową na statku, namawiali go, by im towarzyszył. Ponieważ jednak znalazł się już w miejscu akcji, gdzie miał wykonać robotę, musiał się przyczaić. Wykręcił się, mówiąc im, że ma trochę pracy przed wywiadami, które chciał przeprowadzić nazajutrz rano. Poszedł do jadalni i zjadł jeden z najlepszych steków, jakie w życiu próbował, potem wypił kawę, wypalił chesterfielda i właśnie kończył spacer po wiosce.
Jedynym powodem niepokoju, zważywszy na powód jego przyjazdu do Niemiec, był fakt, że każdemu kompleksowi zamieszkiwanemu przez poszczególne reprezentacje olimpijskie przydzielono niemieckiego żołnierza, „oficera łącznikowego”. Amerykanom przypadł srogi ciemnowłosy młodzieniec ubrany w szary mundur, który wydawał się szalenie niewygodnym strojem na upał. Paul trzymał się jak najdalej od niego; berliński kontakt, Reginald Morgan, przestrzegał Avery’ego, by Paul miał się na baczności przed wszystkimi mundurowymi. Dlatego wchodził do budynku tylko tylnymi drzwiami i uważał, aby strażnik nie miał sposobności przyjrzeć mu się bliżej.
Idąc czysto zamiecionym chodnikiem, ujrzał jednego z amerykańskich biegaczy z młodą kobietą i dzieckiem; kilku członków ekipy przywiozło ze sobą żony i innych krewnych. Widząc sportowca w towarzystwie rodziny, Paul przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył z bratem w ubiegłym tygodniu, tuż przed wypłynięciem „Manhattanu”.
W ciągu minionych dziesięciu lat Paul odsunął się od brata i siostry oraz ich rodzin; nie chciał ich narażać na przemoc i niebezpieczeństwa, jakimi skażone było jego życie. Siostra mieszkała w Chicago, dokąd rzadko jeździł, ale czasem widywał się z bratern. Hank mieszkał na Long Island i prowadził drukarnię, która niegdyś należała do ich dziadka. Był porządnym mężem i ojcem i nie bardzo wiedział, czym się zajmuje jego brat, poza tym, że zadaje się z twardymi facetami i przestępcami.
Mimo że Paul nie mówił o sprawach osobistych „Bykowi” Gordonowi i pozostałym w „pokoju”, głównym powodem, dla którego zgodził się przyjechać do Niemiec i wykonać tę robotę, była szansa, że przekreślenie przeszłości i zdobycie tej grubej forsy pozwolą mu wrócić do rodziny, o czym marzył od wielu lat.
Wypił szklaneczkę whisky, potem jeszcze jedną, wreszcie podniósł słuchawkę i wykręcił numer brata. Po dziesięciu nerwowych minutach rozmowy o upałach, meczach Jankesów i dwóch synach Hanka, Paul zebrał się na odwagę i zapytał, czy Hank byłby skłonny przyjąć wspólnika do firmy „Drukarnia Schumanna”.
– Nie mam już nic wspólnego z moim dawnym towarzystwem – zapewnił go pospiesznie. Dodał, że może wnieść do firmy dziesięć tysięcy dolarów. – Forsa pochodzi z czystego źródła. Stuprocentowo.