Szok po zabójstwie minął i instynkty Paula odżyły. Wyszedł ze ślepego zaułka do Dresden Allee. Nadal nikt nie nadchodził. Okna były ciemne. Wszystkie drzwi zamknięte. Paul dał znak Morganowi i ruszył do wylotu alei, a potem wyjrzał zza węgła, spoglądając w stronę piwiarni. Wszystko wskazywało na to, że żaden z ludzi na ulicy nie słyszał strzału.
Wrócił i poinformował Morgana, że jest spokojnie, po czym dodał:
– Łuska.
– Co?
– Łuska z pocisku. Z twojego pistoletu. – Spojrzeli na bruk i Paul dostrzegł małą żółtą tuleję. Podniósł ją przez chusteczkę i wytarł na wypadek, gdyby były na niej odciski palców Morgana, a potem wrzucił do kratki ściekowej. Usłyszał brzęk i po chwili cichy plusk.
Morgan skinął głową.
– Mówili, że jesteś dobry.
Ale nie na tyle, żeby nie dać się przyłapać w Stanach z powodu podobnego kawałka mosiądzu.
Morgan otworzył wyszczerbiony scyzoryk.
– Odetniemy metki z jego ubrań. Zabierzemy wszystkie rzeczy osobiste. Potem jak najszybciej się stąd ulotnimy. Zanim go znajdą.
– Oni czyli kto? – zapytał Paul. Morgan zaśmiał się głucho.
– Dzisiaj w Niemczech „oni” to wszyscy.
– Czy członek szturmówki ma tatuaż? Na przykład swastykę? Albo litery „SA”?
– Możliwe.
– Trzeba poszukać. Na rękach albo piersi.
– A jeżeli znajdę? – spytał Morgan, marszcząc brwi. – Co można zrobić z tatuażem?
Paul bez słowa pokazał scyzoryk.
– Chyba żartujesz.
Mina Paula świadczyła, że ani mu w głowie żarty.
– Nie zrobię tego – szepnął Morgan.
– Wobec tego ja to zrobię. Jeżeli nie mają go zidentyfikować, musimy. – Paul ukląkł na bruku i rozpiął marynarkę i koszulę trupa. Rozumiał opory Morgana, ale żołnierz mafii to robota jak każda inna. Albo poświęcasz się jej w stu procentach, albo szukaj sobie innej. A nawet maleńki tatuaż oznaczał różnicę między życiem a śmiercią.
Okazało się jednak, że nie będzie obdzierania ze skóry. Zastrzelony nie miał na ciele żadnych znaków. Nagle rozległ się krzyk.Obaj mężczyźni zamarli. Morgan spojrzał w głąb alei. Jego dłoń machinalnie powędrowała do pistoletu. Paul także chwycił lugera, którego zabrał szturmowcowi.
Znów usłyszeli wołanie. Potem zapadła cisza zakłócana jedynie odgłosami samochodów. Ale chwilę później Paul dosłyszał złowrogi dźwięk syreny, wznoszący się i opadający – i coraz bliższy.
– Powinieneś już iść – ponaglił go Morgan. – Zrobię, co trzeba.
– Zastanowił się przez chwilę. – Spotkajmy się za czterdzieści pięć minut. Na Rosenthaler Strasse na północ od Alexanderplatz jest restauracja „Ogród Letni”. Mój kontakt ma informacje o Ernście. Umówię się tam z nim. Wyjdź na ulicę przed piwiarnią. Powinieneś tam złapać taksówkę. W tramwajach i autobusach często są policjanci. Korzystaj z taksówek albo chodź pieszo, jeżeli można. Patrz prosto przed siebie i unikaj wzroku innych.
– „Ogród Letni” – powtórzył Paul, podnosząc torbę i otrzepując z brudu. Wrzucił do niej pistolet szturmowca. – Przejdźmy na niemiecki. To będzie mniej podejrzane.
– Dobry pomysł – odrzekł Morgan w miejscowym języku. – Mówisz całkiem nieźle. Lepiej, niż się spodziewałem. Ale postaraj się bardziej miękko wymawiać „g”. To brzmi bardziej po berlińsku.
Znów krzyk. I coraz bliższa syrena.
– Słuchaj, Schumann, jeżeli nie dotrę tam za godzinę… pamiętasz radiostację, o której mówił ci Gordon, tę w budynku przyszłej ambasady?
Paul skinął głową.
– Wstąp tam i powiedz im, że potrzebujesz nowych instrukcji.
– Zaśmiał się ponuro. – I od razu możesz ich zawiadomić, że nie żyję. A teraz znikaj. Patrz przed siebie, wyglądaj jak zwykły przechodzień. I nie biegnij, choćby nie wiem co się działo.
– Nie biec? Dlaczego?
– Bo w tym kraju jest mnóstwo ludzi, którzy zaczną cię gonić tylko dlatego, że uciekasz. Szybko! – Morgan odwrócił się i przystąpił do pracy z precyzją krawca.
Zakurzony i powgniatany czarny samochód wjechał na chodnik i zatrzymał się niedaleko alei, gdzie stało trzech funkcjonariuszy szupo ubranych w nieskazitelne zielone mundury z jasnopomarańczowymi naszywkami na klapach i wysokie zielono-czarne czaka.
Wysiadł z niego mężczyzna w średnim wieku z wąsem, odziany w trzyczęściowy garnitur barwy złamanej bieli, a auto uniosło się o kilka cali, uwolnione od pokaźnego ciężaru swojego pasażera.
Mężczyzna nałożył panamę na gładko zaczesane do tyłu szpakowate włosy i wytrząsnął tlący się jeszcze tytoń z fajki z pianki morskiej.
Silnik zakrztusił się, kaszlnął i wreszcie umilkł. Chowając do kieszeni pożółkłą fajkę, inspektor Willi Kohl spojrzał zirytowany na samochód. Najważniejsi oficerowie śledczy z SS i gestapo mieli mercedesy i BMW. Ale inspektorzy kripo, nawet tak wysokiej rangi jak Kohl, byli skazani na korzystanie z pojazdów Auto Union. A z czterech splecionych kółek symbolizujących cztery połączone firmy – Audi, Horch, Wanderer i DKW – Kohlowi przypadł naturalnie dwuletni model najskromniejszej z tych marek (mimo że samochód był na szczęście napędzany benzyną, znamienny był fakt, że skrót DKW oznaczał „pojazd parowy” [2]).
Z dekawki wysiadł też kierowca, Konrad Janssen. Był gładko ogolony i jak wielu młodych kandydatów na inspektorów nie nosił kapelusza. Zapiął dwurzędową marynarkę z zielonego jedwabiu, po czym wyciągnął z bagażnika aktówkę i futerał z leicą.
Poklepawszy się po kieszeni, żeby sprawdzić, czy ma notes i koperty na dowody, Kohl podszedł do funkcjonariuszy szupo.
– Heil Hitler, inspektorze – powiedział starszy z trzech policjantów nieco poufałym tonem. Kohl zastanawiał się, czy już się kiedyś spotkali, ale go nie rozpoznał. Szupo – miejska policja porządkowa – od czasu do czasu pomagała inspektorom, ale formalnie nie podlegała kripo. Kohl rzadko współpracował z jej funkcjonariuszami.
Inspektor od niechcenia uniósł rękę w partyjnym pozdrowieniu.
– Gdzie jest ciało?
– Tędy, inspektorze – powiedział policjant. – W Dresden Allee.
Pozostali stali niemal na baczność. Byli ostrożni. Funkcjonariusze szupo doskonale radzili sobie ze ściganiem wykroczeń drogowych, łapaniem kieszonkowców i pilnowaniem rozentuzjazmowanych tłumów, gdy Hitler jechał szeroką aleją Unter den Linden, ale dzisiejsze morderstwo wymagało od nich finezji. Jeżeli sprawcą był zwykły rabuś, musieli starannie chronić miejsce zbrodni; gdyby za zabójstwem stało SA lub SS, powinni jak najszybciej zniknąć i zapomnieć, że cokolwiek widzieli.
– Proszę powiedzieć, co pan wie – rzekł Kohl do starszego policjanta.
– Tak jest. Obawiam się, że niewiele. Posterunek Tiergarten dostał zgłoszenie i natychmiast tu przyjechałem. Byłem na miejscu pierwszy.
– Kto dzwonił? – Kohl wszedł do alei, obejrzał się na pozostałych funkcjonariuszy i niecierpliwym gestem dał im znak, żeby poszli za nim.
– Jakaś kobieta. Nie podała nazwiska. Usłyszała strzał.
– O której dzwoniła?
– Około południa, panie inspektorze.
– A pan o której przyjechał?
– Wyszedłem, gdy tylko dostałem sygnał od komendanta.