Mijając handlarza starzyzną, zaczekał, aż ten odwróci na chwilę wzrok i chyłkiem zdjął z wieszaka ciemnozieloną marynarkę. Zwinął ją, po czym ruszył do następnej alei, aby się przebrać. Usłyszał jednak dobiegające z bliska krzyki:
– Tam! To on? Ty! Stój!
Z lewej ujrzał trzech szturmowców mierzących do niego z broni. Widocznie wieść o incydencie szybko się rozeszła. Wbiegł do alei, dłuższej i ciemniejszej niż pierwsza, słysząc za plecami okrzyki. Potem huknął strzał. Kula ze świstem trafiła w ceglany mur obok jego głowy. Paul się obejrzał. Do pościgu dołączyło jeszcze trzech czy czterech mężczyzn w mundurach.
W tym kraju jest mnóstwo ludzi, którzy zaczną cię gonić tylko dlatego, że uciekasz…
Paul splunął na mur i z wysiłkiem wciągnął powietrze do płuc. Po chwili wyskoczył z alei na kolejną ulicę, bardziej tłoczną niż pierwsza. Wziął głęboki oddech i zanurzył się w tłumie zmierzającym na sobotnie zakupy. Rozejrzał się i zobaczył odchodzące od ulicy trzy czy cztery aleje.
Którą wybrać?
Za plecami usłyszał krzyki bojówkarzy, którzy wybiegli na ulicę. Nie miał czasu do namysłu. Wybrał najbliższą aleję.
Błąd. Jedyne wyjście stanowiło kilkoro drzwi. Wszystkie były zamknięte.
Zaczął się wycofywać ze ślepego zaułka, lecz przystanął. W tłumie krążyło już kilkunastu szturmowców, przesuwając się wolno w kierunku wylotu alei. Większość trzymała w dłoniach pistolety. Towarzyszyli im chłopcy ubrani tak samo jak ci, którzy wczoraj zdejmowali flagę z masztu w wiosce olimpijskiej.
Uspokajając oddech, przylgnął płasko do ceglanej ściany.
Co za cholerny pasztet, pomyślał ze złością.
Wepchnął do torby kapelusz, krawat i szarą marynarkę, po czym nałożył zieloną.Postawił teczkę na bruku i wyciągnął pistolet. Sprawdził, czy broń jest naładowana i czy w komorze jest nabój. Oparłszy rękę o mur, położył pistolet na przedramieniu i powoli się wychylił, celując w mężczyznę, który szedł na przedzie – Felstedta.
Trudno im będzie ustalić, skąd padł strzał i Paul miał nadzieję, że wszyscy się rozbiegną, szukając osłony, a on będzie miał okazję przemknąć między wózkami stojącymi nieopodal. Ryzykowne… ale jakie wyjście mu pozostało, skoro za parę minut dotrą do alei?
Bliżej, bliżej…
Dotknę lodu…
Wolno zwiększał nacisk na spust, celując w środek klatki piersiowej, ustawiając muszkę na punkcie, gdzie ukośny skórzany pas biegnący od pasa do barku zasłaniał serce.
– Nie – szepnął mu do ucha czyjś stanowczy głos.
Paul odwrócił się gwałtownie, wymierzając pistolet w mężczyznę, który cicho podkradł się z tyłu. Wyglądał na czterdzieści kilka lat i był ubrany w podniszczony garnitur. Miał przylizane brylantyną gęste włosy i sumiasty wąs. Był o kilka centymetrów niższy od Paula, a znad paska wylewał mu się pokaźny brzuch. Trzymał przed sobą duże kartonowe pudło.
– Mógłby pan celować to gdzie indziej, jeśli łaska – powiedział spokojnie, wskazując głową pistolet.
Amerykanin nie opuszczał broni.
– Kim pan jest?
– Może później pogawędzimy. Teraz mamy pilniejsze sprawy. – Wyminął Paula i wyjrzał zza węgła. – Kilkunastu. Musiał ich pan chyba mocno zdenerwować.
– Pobiłem trzech.
Niemiec w zdumieniu uniósł brew.
– Ach, ręczę, że jeżeli zabije pan jednego czy dwóch, za chwilę zjawią się tu setki. Dopadną pana, zabijając przy okazji kilkanaście niewinnych osób. Mogę panu pomóc uciec.
Paul jednak się wahał.
– Jeśli mnie pan nie posłucha, naprawdę pana zabiją. Potrafią jedynie mordować i maszerować.
– Niech pan odstawi pudło. – Mężczyzna spełnił polecenie, a Paul uniósł mu marynarkę, obejrzał pasek i gestem polecił mu się obrócić.
– Nie mam broni.
Ten sam zniecierpliwiony gest.
Niemiec odwrócił się, a Paul szybko przebiegł dłońmi po jego kieszeniach i kostkach. Nie był uzbrojony.
– Obserwowałem pana – rzekł nieznajomy. – Zdjął pan marynarkę i kapelusz, to dobrze. W tym krzykliwym krawacie rzucał się pan w oczy jak dziewica na Nollendorfplatz. Ale mogą pana przeszukać. Musi pan wyrzucić rzeczy. – Pokazał na torbę.
Niedaleko rozległ się tupot nóg. Paul odsunął się, rozważając słowa Niemca. Rada brzmiała sensownie. Wyciągnął ubrania z torby i podszedł do kosza na śmieci.
– Nie – powiedział mężczyzna. – Nie tu. Jeśli w Berlinie chce się pan czegoś pozbyć, lepiej nie wrzucać tego do kubłów na odpadki, bo znajdą to ludzie szukający resztek. I nie do pojemników, bo znajdą to ludzie gestapo albo A-mani, albo V-mani z SD; regularnie przetrząsają śmieci. Jedne bezpieczne miejsce to kanał ściekowy. Ścieków nikt nie sprawdza. Na razie.
Paul zerknął na kratkę i ociągając się, wepchnął tam swoje rzeczy.
Jego zielony krawat-talizman…
– Pozwoli pan, że dorzucę drobiazg do pańskiej nowej roli ocalonego z rąk gnojowych koszul. – Sięgnął do kieszeni marynarki i wydobył kilka czapeczek. Wybrał jasną, płócienną, rozwinął i podał Paulowi, a resztę schował z powrotem. – Proszę to nałożyć. – Amerykanin spełnił polecenie. – Jeszcze pistolet. Musi się go pan pozbyć. Wiem, że ma pan opory, ale naprawdę na niewiele się panu przyda. Żadna broń nie potrafi wystrzelić tylu kul, żeby powstrzymać wszystkich szturmowców w mieście, a co dopiero marny luger.
Tak czy nie?
Instynkt podpowiadał, że Niemiec ma rację. Paul kucnął i cisnął broń do studzienki. Usłyszał pluśnięcie głęboko pod poziomem ulicy.
– Teraz proszę za mną. – Mężczyzna podniósł karton. Zauważywszy wahanie Paula, szepnął: – Ach, zastanawia się pan, czy można mi zaufać? Przecież w ogóle się nie znamy. Sądzę jednak, że w obecnych okolicznościach pytanie powinno brzmieć: czy można mi nie zaufać? Wybór i tak należy do pana. Ma pan dziesięć sekund. – Nieznajomy się zaśmiał. – Czy nie tak zawsze bywa w życiu? Im ważniejsza decyzja, tym mniej czasu na jej podjęcie. – Podszedł do drzwi, wysupłał klucz i otworzył, oglądając się za siebie. Paul ruszył za nim. Kiedy weszli do składziku, Niemiec zamknął drzwi i przekręcił klucz. Wyglądając przez zatłuszczone okno, Paul ujrzał bandę bojówkarzy, którzy zajrzeli do alei i poszli dalej.
W pomieszczeniu piętrzyły się pudła, skrzynie i zakurzone butelki wina. Mężczyzna przystanął, wskazując jeden z kartonów.- Proszę to wziąć. Rekwizyt w naszym przedstawieniu. Może okazać się cenny.
Paul spojrzał na niego z gniewem.
– Mogłem zostawić ubranie i broń w pana magazynie. Nie musiałem ich wcale wyrzucać.
Mężczyzna wysunął dolną wargę.
– Ach tak, tylko że to nie jest mój magazyn. Niech pan bierze karton. Musimy się spieszyć.
Paul położył torbę na pudle, dźwignął je i ruszył za Niemcem. Przeszli do zakurzonego pomieszczenia od ulicy. Mężczyzna wyjrzał przez brudne okno i zaczął otwierać drzwi.
– Zaraz – powiedział Paul. Dotknął policzka; rana po kastecie trochę krwawiła. Przesunął dłońmi po jakiejś półce i przybrudził twarz, maskując rozcięcie, a potem przyprószył kurzem marynarkę i spodnie. Ciemne plamy mniej rzucały się w oczy niż krew.
– Bardzo dobrze – rzekł Niemiec, otwierając szeroko drzwi. – Teraz wygląda pan jak spocony robotnik. A ja będę pańskim szefem. Tędy. – Ruszył prosto na grupkę kilku szturmowców rozmawiających z kobietą, która opierała się o latarnię, trzymając na czerwonej smyczy miniaturowego pudla.
Paul zawahał się przez chwilę.
– Idziemy. Niech pan nie zwalnia.