Выбрать главу

Prawie udało im się wyminąć brunatne koszule, gdy nagle jeden z bojówkarzy zawołał:

– Hej, wy, stać! Sprawdzimy wam dokumenty.

Z jednym ze swoich kompanów przeciął drogę Paulowi i Niemcowi. Wściekły, że zgodził się wyrzucić broń, Paul spojrzał w bok. Mężczyzna z alei zmarszczył brwi.

– Ach, nasze karty, tak, tak… Bardzo mi przykro, panowie. Zrozumcie, że musimy pracować. – Wskazał głową kartony. – To nieplanowana, pilna dostawa.

– Zawsze należy mieć przy sobie kartę.

– Idziemy niedaleko – odezwał się Paul.

– Szukamy wysokiego mężczyzny w szarym garniturze i brązowym kapeluszu. Jest uzbrojony. Widzieliście kogoś takiego?

Wymienili pytające spojrzenia.

– Nie – odrzekł Paul.

Drugi szturmowiec zrewidował Niemca i Paula, sprawdzając, czy nie mają broni, a potem złapał torbę i otworzył. Wyciągnął „Mein Kampf”. Paul dostrzegł wyraźną wypukłość w miejscu, gdzie ukryto rosyjski paszport i ruble.

– Nie ma tam nic, co mogłoby panów zainteresować – powiedział szybko Niemiec z alei. – Ale przypomniałem sobie, że mamy dowody tożsamości. Proszę zajrzeć do kartonu mojego pracownika.

Szturmowcy spojrzeli po sobie. Ten, który trzymał książkę Hitlera, wrzucił ją z powrotem, odstawił torbę, po czym rozerwał karton, który niósł Paul.

– Jak panowie widzą, jesteśmy braćmi Bordeaux.

Jeden z pozostałych parsknął śmiechem, a Niemiec ciągnął:

– Pewności nigdy nie za wiele. Może lepiej dla potwierdzenia wezmą panowie dwa dowody.

Z pudła wyciągnięto kilka butelek czerwonego wina. Szturmowcy gestem pozwolili im przejść. Paul podniósł torbę i ruszyli dalej.

Dwie przecznice dalej Niemiec wskazał budynek po drugiej stronie ulicy.

– Tam.

Był to jakiś klub nocny udekorowany nazistowskimi flagami. Drewniany szyld głosił: „Klub Aryjski”.

– Oszalał pan? – zdumiał się Paul.

– A czy dotąd nie miałem racji, przyjacielu? Zapraszam do środka. To najbezpieczniejsze miejsce. Gnojowe koszule nie są tu mile widziane, zresztą nie stać ich na ten lokal. Jeśli nie pobił pan żadnych esesmanów czy wyższych funkcjonariuszy partyjnych, nic tu panu nie grozi… Nie zrobił pan tego, prawda?

Paul pokręcił przecząco głową. Niechętnie wszedł za mężczyzną do środka. Natychmiast zrozumiał, co jego przewodnik miał na myśli, mówiąc o cenie wstępu. Na wywieszce był napis: „20$/40 DM”. Jezu, pomyślał. Najelegantszym lokalem, jaki odwiedził w Nowym Jorku, był klub „Debonair”, gdzie od osoby płaciło się pięć dolców.

He miał przy sobie forsy? Cena wstępu pochłonie niemal połowę tego, co dostał od Morgana. Ale odźwierny poznał wąsatego Niemca. Ruchem głowy zaprosił ich obu do środka, nie biorąc ani feniga.

Rozsunęli zasłonę i weszli do małego, ciemnego baru, zagraconego antykami i bibelotami, zawieszonego plakatami filmowymi i pełnego zakurzonych butelek.

– Otto! – wykrzyknął barman, podając mu rękę.

Otto postawił karton na barze i dał znak Paulowi, by uczynił to samo.

– Sądziłem, że przyniesiesz tylko jedną skrzynkę.

– Mój towarzysz pomógł mi wziąć jeszcze jedną, ale w tamtej jest tylko dziesięć butelek. Czyli razem będzie siedemdziesiąt marek, zgadza się?- Zamawiałem jedną skrzynkę, bo tyle potrzebuję. I zapłacę tylko za jedną.

Otto z barmanem zaczęli się targować, tymczasem Paul skupił uwagę na słowach płynących z dużego radia za barem.

– …współczesna nauka znalazła niezliczone sposoby ochrony ciała przed chorobami, ale jeśli nie będziecie przestrzegać podstawowych zasad higieny, możecie mieć poważne kłopoty zdrowotne. W mieście mamy wielu gości z zagranicy, nie można zatem wykluczyć możliwości pojawienia się nowych rodzajów infekcji, dlatego bezwzględnie należy pamiętać o zasadach dbałości o warunki sanitarne…

Otto, wyraźnie zadowolony z wyników zakończonych negocjacji, wyjrzał przez okno.

– Jeszcze krążą po ulicy. Napijmy się piwa. Pozwolę się zaprosić. – Zauważył, że Paul patrzy na radio, na które nikt inny w barze zdawał się nie zwracać uwagi, mimo że było nastawione niemal na cały regulator. – Ach, spodobał się panu głęboki głos naszego ministra propagandy? Niezwykle ekspresyjny, prawda? Ale gdyby go pan zobaczył… to kurdupel. Mam znajomych przy Wilhelmstrasse, we wszystkich budynkach rządowych. Za jego plecami mówią o nim „Myszka Miki”. Przejdźmy dalej. Nie znoszę tego jazgotu. W każdym lokalu musi być radio, żeby goście słuchali przywódców partii, a kiedy nadają przemówienie, aparat trzeba nastawić bardzo głośno. Jeżeli się tego nie zrobi, narusza się prawo. Trzymają radio przy barze, żeby być w zgodzie z przepisami. Prawdziwy klub jest w głębi. Proszę mi powiedzieć, woli pan mężczyzn czy kobiety?

– Co?

– Mężczyzn czy kobiety? Kogo pan woli?

– Nie interesuje mnie…

– Rozumiem, ale musimy zaczekać, aż brunatnym koszulom znudzi się szukanie, dlatego proszę mi powiedzieć: na kogo chciałby pan popatrzeć, popijając piwo, które tak łaskawie zgodził się pan postawić? Na mężczyzn tańczących jako mężczyźni, mężczyzn tańczących jako kobiety, czy kobiety tańczące jako kobiety?

– Kobiety.

– Ach, ja też. Homoseksualizm jest dziś w Niemczech nielegalny. Byłby pan jednak zdziwiony, ilu narodowych socjalistów cieszy się wzajemnie swoim towarzystwem w celach zupełnie innych niż dyskusja o prawicowej polityce. Tędy. – Rozchylił zasłony z niebieskiego aksamitu.

Drugie pomieszczenie było więc dla mężczyzn, którzy lubili kobiety. Usiedli przy chybotliwym wiklinowym stoliku. Pomalowaną na czarno salę udekorowano chińskimi lampionami, serpentynami i trofeami myśliwskimi, zakurzonymi tak samo jak wiszące u sufitu nazistowskie flagi.

Paul oddał płócienną czapeczkę, która zniknęła w kieszeni Niemca.

– Dzięki.

Otto skinął głową.

– Ach, od czego ma się przyjaciół? – Rozejrzał się w poszukiwaniu kelnera lub kelnerki.

– Zaraz wrócę. – Paul wstał i poszedł do toalety. Zmył z twarzy krew i brud, przygładził włosy płynem, wskutek czego wyglądały na ciemniejsze i nieco krótsze niż u mężczyzny, którego szukały oddziały szturmowców. Rozcięcie nie było zbyt głębokie, lecz skóra wokół ranki zaczęła sinieć. Paul wśliznął się za kulisy, gdzie odnalazł garderobę dla występujących na scenie artystów. Na przeciwległym końcu pokoju siedział jakiś mężczyzna, paląc cygaro i czytając gazetę, ale nie zwrócił na Paula najmniejszej uwagi, gdy ten zanurzył palec w słoiczku z pudrem. Wróciwszy do toalety, rozsmarował kosmetyk na sińcu. Miał pewne doświadczenia w robieniu makijażu; wszyscy dobrzy bokserzy wiedzieli, jak ważne jest ukrycie śladów kontuzji.

Wrócił do stolika w chwili, gdy Otto przywoływał gestem kelnerkę, ładną i młodą brunetkę. Była jednak zajęta i Niemiec westchnął zirytowany. Odwrócił się, lustrując uważnie Paula.

– Widać, że nie jest pan stąd, bo nic pan nie wie o naszej „kulturze”. Mówię o radiu. I o gnojowych koszulach, których nigdy by pan nie zaatakował, gdyby był pan Niemcem. Ale po niemiecku mówi pan doskonale. Z ledwie słyszalnym akcentem. Nie jest pan Francuzem ani Słowianinem, ani Hiszpanem. Co z pana za jeden?

– Jestem bardzo wdzięczny za pomoc, Otto. Ale wolałbym nie zdradzać niektórych spraw.

– Nieważne. I tak wiem, że jesteś Amerykaninem albo Anglikiem. Prawdopodobnie Amerykaninem. Wiem, jak budujecie zdania… słyszałem w waszych filmach. Tak, musisz być Amerykaninem. Kto inny mógłby wkurzyć gnojowe koszule do tego stopnia, że ścigałby go cały oddział, jeśli nie bezczelny, nieustraszony Amerykanin? Pochodzi pan z kraju kowbojów z jajami, którzy w pojedynkę stają do walki z całym plemieniem Indian. Gdzież ta kelnerka? – Rozejrzał się, przygładzając wąs. – Czas się przedstawić. Nazywam się Otto Wilhelm Friedrich Georg Webber. A pan? Pewnie jednak woli pan nie zdradzać nazwiska.