Выбрать главу

Natomiast Paula zmieniła robota, którą się zajmował. Była to naprawdę szybka przemiana.

– Co ty właściwie tu robisz, Paul? – spytał szeptem biegacz.

– To, co do mnie należy – odparł wolno. – Po prostu to, co do mnie należy. Powiedz, co słychać w sprawie Stollera i Glickmana. Mam nadzieję, że nie zostali wykluczeni.

– Nie, ciągle są na liście startowej – rzekł Owens, pochmurniejąc. – Ale chodzą różne słuchy.

– Życz im powodzenia. Tobie też życzę, Jesse. Przywieź do kraju jakieś złoto.

– Będziemy się starać. To co, do zobaczenia?

– Może.

Paul uścisnął mu dłoń i ruszył w stronę wejścia do wioski, przed którym czekała długa kolejka taksówek.

– Hej, Paul!

Odwróciwszy się, zobaczył, jak najszybszy człowiek świata salutuje mu z szerokim uśmiechem.

Wypytywanie ulicznych handlarzy i spacerowiczów na Rosenthaler Strasse okazało się bezowocne (choć Janssen potwierdził, że nauczył się kilku nowych przekleństw, gdy kwiaciarka przekonała się, że nie chce od niej niczego kupić). Kohl dowiedział się, że niedaleko była jakaś strzelanina, ale sprawą zajmowało się SS – być może chodziło o zazdrośnie przez nich strzeżoną „drobnostkę związaną z bezpieczeństwem” – i nikt z elitarnej straży nie był łaskaw rozmawiać o tym z kripo.

Po powrocie na komendę przekonali się jednak, że nastąpił cud. Na biurku Williego Kohla czekały na nich zdjęcia ofiary i odcisków palców z Dresden Allee.

– Spójrz, Janssen – powiedział Kohl, wskazując na błyszczące fotografie ułożone w równy plik.

Usiadł przy swoim wysłużonym biurku w Alex, masywnym i wiekowym budynku, który nazwano tak na cześć wielkiego, ruchliwego placu i dzielnicy, w jakiej znajdowała się siedziba kripo: Alexanderplatz. Obecnie remontowano wszystkie budynki rządowe – z wyjątkiem tego. Policja kryminalna od lat urzędowała w tym samym brudnym gmachu. Kohlowi wcale to jednak nie przeszkadzało, ponieważ byli daleko od Wilhelmstrasse, co przynajmniej dawało policji pewną autonomię, nawet jeśli nie mogła się już cieszyć żadną niezależnością administracyjną.Kohl miał również własne biuro, pokój sześć metrów na cztery, wyposażony w biurko, stół i trzy krzesła. Na dębowym blacie biurka leżało mnóstwo papierów, stała popielniczka, stojak na fajkę i kilkanaście zdjęć jego żony, dzieci i rodziców.

Przysunął się bliżej na skrzypiącym krześle i popatrzył na fotografie miejsca zbrodni i odcisków palców.

– Masz talent, Janssen. Są całkiem niezłe.

– Dziękuję, panie inspektorze. – Młody policjant przyglądał się zdjęciom, kiwając głową.

Kohl zatrzymał wzrok na jego twarzy. Inspektor przebył w policyjnej hierarchii tradycyjną drogę. Młodego Williego, syna pruskiego rolnika, zafascynował Berlin i praca policji, o których w dzieciństwie czytał w książkach. W wieku osiemnastu lat przyjechał do stolicy i został mundurowym funkcjonariuszem szupo, potem przeszedł podstawowe szkolenie w słynnym berlińskim Instytucie Policyjnym i awansował najpierw na kaprala, potem na sierżanta, uzyskując po drodze dyplom. Już jako głowa rodziny i ojciec dwojga dzieci wstąpił do szkoły oficerskiej i zaczął pracować w kripo jako młodszy śledczy, a po latach służby został starszym inspektorem.

Natomiast jego młody podopieczny przeszedł zupełnie inną drogę, która była bardziej typowa dla dzisiejszych czasów. Janssen przed kilku laty ukończył dobry uniwersytet, zdał egzamin z prawoznawstwa, a po kursie w instytucie, mimo młodego wieku, został przyjęty do policji jako kandydat na inspektora, który miał zdobywać szlify pod okiem Kohla.

Często trudno było wciągnąć młodego policjanta w rozmowę; Janssen był bardzo powściągliwy. Ożenił się z porządną, ciemnowłosą kobietą, która niebawem miała mu urodzić drugie dziecko. Janssen ożywiał się tylko wówczas, gdy mówił o rodzinie lub o jeździe na rowerze oraz pieszych wędrówkach, które były jego pasją. Dopóki ze względu na zbliżające się igrzyska olimpijskie policja nie zaczęła pracować w nadgodzinach, w środy śledczy spędzali w pracy tylko pół dnia, a w południe Janssen często przebierał się w spodenki w toalecie kripo i wyruszał na wycieczkę z bratem albo żoną.

Bez względu jednak na swoje zainteresowania Janssen był inteligentnym i ambitnym młodzieńcem i Kohl miał duże szczęście, że dostał takiego adepta. W ciągu kilku minionych lat kripo straciła wielu utalentowanych funkcjonariuszy, którzy masowo przechodzili do gestapo, gdzie czekały na nich lepsze pieniądze i możliwości zrobienia kariery. Kiedy Hitler zdobył władzę, w całym kraju było dwanaście tysięcy śledczych kripo. Teraz ich liczba zmalała do ośmiu tysięcy. Wśród nich znajdowało się wielu byłych gestapowców przysłanych do kripo w zamian za młodych oficerów, którzy opuścili jej szeregi; w rzeczywistości byli to głównie ludzie nieudolni i często zaglądający do kieliszka. Zadzwonił telefon i inspektor podniósł słuchawkę.

– Tu Kohl.

– Panie inspektorze, mówi Schreiber, sprzedawca, z którym pan dzisiaj rozmawiał. Heil Hitler.

– Tak, tak, Heil.

W drodze powrotnej z „Ogrodu Letniego” do Alex Kohl i Janssen wstąpili do działu z odzieżą męską w wielkim domu towarowym Tietz, który górował nad północną stroną Alexanderplatz, niedaleko siedziby kripo. Kohl pokazał sprzedawcy kapelusz Góringa na zdjęciu i spytał, czy wie, jak się nazywa ten model. Mężczyzna nie potrafił udzielić mu informacji, lecz zapewnił, że postara się dowiedzieć.

– Dobre wieści? – zapytał go Kohl.

– Ach, tak, tak. Już wiem. To stetson. Produkowany w Stanach Zjednoczonych. Jak pan wie, minister Góring ma wyszukany gust.

Kohl nie skomentował jego uwagi.

– Czy ten model jest u nas popularny?

– Nie, panie inspektorze. Rzadko się go widuje. To droga marka.

– Gdzie w Berlinie można kupić taki kapelusz?

– Prawdę mówiąc, nie wiem, panie inspektorze. Podobno minister zamawia je w Londynie.

Kohl podziękował mu, odłożył słuchawkę i poinformował Janssena, czego się dowiedział.

– Czyli to prawdopodobnie Amerykanin – rzekł Janssen. – Albo i nie, skoro taki sam kapelusz nosi Góring.

– Mamy mały kawałek układanki, Janssen. Ale przekonasz się, że z wielu takich małych kawałków można ułożyć lepszy obraz zbrodni niż z jednego dużego. – Wyciągnął z kieszeni brązowe koperty z dowodami i wybrał tę z pociskiem.

Kripo dysponowała własnym laboratorium kryminalistycznym, które założono jeszcze w czasach, gdy pruska policja stanowiła główną siłę pilnującą porządku publicznego w kraju, jeżeli nie na świecie (w okresie republiki weimarskiej funkcjonariuszom kripo udało się zamknąć dziewięćdziesiąt siedem procent spraw morderstw w Berlinie). Lecz laboratorium też nie uchroniło się przed nalotem gestapo, które zagarnęło najlepszy sprzęti personel. W komendzie głównej kripo pozostało niewielu techników, i to tych najmniej kompetentnych. Dlatego Willi Kohl postanowił zostać ekspertem w niektórych dziedzinach kryminalistyki. Mimo że nie interesował się bronią palną, przeprowadził gruntowne studia balistyczne, opierając się na doświadczeniach najlepszego laboratorium badania broni na świecie znajdującego się w FBI J. Edgara Hoovera w Waszyngtonie.

Wytrząsnął kulę na czystą kartkę papieru.

Włożył do oka monokl, znalazł pincetę i uważnie obejrzał pocisk.

– Masz lepszy wzrok – powiedział. – Zobacz.

Janssen ostrożnie wziął od niego kulę i monokl, tymczasem Kohl zdjął z półki segregator zawierający fotografie i szkice wielu typów pocisków. Segregator miał kilkaset stronic, lecz inspektor ułożył informacje według kalibru oraz liczby bruzd i pól – śladów wyciśniętych w ołowianym pocisku przez gwint lufy – a także prawo – i lewoskrętności gwintu. Już po dziesięciu minutach Janssen odnalazł poszukiwany opis.