– Cudzoziemcem? – podsunął Kohl.
– Otóż to.
– Zobaczymy… Chciałbym coś zrobić, panie nadinspektorze. Jak dotąd nie udało się nam zidentyfikować ofiary. To poważna przeszkoda. Chciałbym zamieścić zdjęcie w „Vólkischer Beobachter” i „Tageblatt”, może ktoś go rozpozna.
Horcher zaśmiał się.
– Zdjęcie trupa w gazecie?
– Nie znając tożsamości ofiary, znacznie trudniej będzie nam prowadzić śledztwo.
– Przekażę tę sprawę propagandzie i zobaczymy, co powie minister Goebbels. Musimy uzyskać jego zgodę.
– Dziękuję. – Kohl odwrócił się do drzwi, lecz przystanął w pół kroku. – Jeszcze jedno, panie nadinspektorze. Wciąż czekam na raport z Gatow. Minął już tydzień. Pomyślałem sobie, że może już go pan dostał.
– Co się zdarzyło w Gatow? A, ta strzelanina?
– Dwie – poprawił Kohl. – Dwie strzelaniny.
W pierwszej zastrzelono dwie rodziny, które urządziły sobie piknik nad Hawelą na południowy zachód od Berlina: siedem osób, w tym troje dzieci. Nazajutrz odbyła się druga masakra: zginęło ośmiu robotników mieszkających w przyczepach między Gatow a Charlottenburgiem, ekskluzywną dzielnicą na zachodnich przedmieściach Berlina.
Komendant policji w Gatow nigdy nie prowadził takiej sprawy i kazał jednemu z żandarmów zwrócić się o pomoc do kripo. Z Koniem rozmawiał Raul, młody, pełen zapału funkcjonariusz, który przysłał do Alex fotografie z miejsca zbrodni. Willi Kohl, choć uodporniony po wielu dochodzeniach w sprawie zabójstw, był wstrząśnięty widokiem zastrzelonych matek i dzieci. Kompetencji kripo podlegały wszystkie niepolityczne przestępstwa na terenie całego kraju i Kohl chciał przyznać tym morderstwom priorytet.
Lecz kompetencje i możliwości to dwie różne sprawy, szczególnie w wypadku obu zbrodni, których ofiarami, jak poinformował go Raul, byli Żydzi i Polacy.
– Niech się tym zajmie żandarmeria z Gatow – powiedział mu w zeszłym tygodniu Horcher.
– Zabójstwami takiego kalibru? – zdziwił się Kohl. Decyzja przełożonego wzbudziła w nim niepokój i wątpliwości. Żandarmi z przedmieść i wsi zwykle mieli do czynienia z wypadkami samochodowymi i kradzieżą krów. Szef posterunku w Gatow, Wilhelm Meyerhoff, był tępym i leniwym urzędnikiem, który bez pomocy nie potrafił znaleźć nawet sucharka na śniadanie.
Tak więc Kohl nie ustępował, dopóki Horcher nie zezwolił mu przynajmniej przejrzeć raportu z oględzin miejsca zbrodni. Zadzwonił do Raula i udzielił mu korepetycji z podstawowych technik śledczych, prosząc go, by przesłuchał świadków. Żandarm obiecał przesłać raport Kohlowi niezwłocznie po akceptacji przełożonego. Kohl dostał fotografie, ale nic więcej.
– Nic nie słyszałem, Willi – rzekł Horcher. – Ale wybacz – Żydzi, Polacy? Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
– Oczywiście, panie nadinspektorze – odparł w zamyśleniu Kohl. – Rozumiem. Zależy mi tylko na tym, żeby Kosi dostali to, na co zasłużyli.
– Komuniści? A cóż oni mają z tym wspólnego?
– Nie przyszło mi to do głowy, dopóki nie zobaczyłem zdjęć. Te zabójstwa wydały mi się za dobrze zorganizowane – nikt nie próbował niczego ukryć. Od razu widać, że to morderstwa. Wyglądają jak zainscenizowane.
Horcher zastanowił się nad jego słowami.
– Sądzisz, że Kosi chcieli stworzyć pozory, że za zabójstwami stoi SS albo gestapo? Tak, niegłupia uwaga, Willi. Czerwone dranie na pewno byłyby zdolne do takiego świństwa.
– Zwłaszcza że na olimpiadę zjechała się do miasta zagraniczna prasa – dodał Kohl. – Kosi są gotowi na wszystko, żeby zepsuć nam opinię w oczach świata.
– Zajrzę do tego raportu, Willi. Zadzwonię do kilku osób. Świetnie, że na to wpadłeś.
– Dziękuję, panie nadinspektorze.
– Wracaj do pracy i wyjaśnij tę sprawę Dresden Allee. Jeśli nasz szef chce mieć miasto bez skazy, będzie je miał.Kohl wrócił do siebie i ciężko opadł na krzesło. Masując sobie stopy, oglądał fotografie dwóch zamordowanych rodzin. Horcherowi powiedział kompletną bzdurę. Zdarzenie w Gatow nie miało nic wspólnego z żadną intrygą komunistów. Ale narodowi socjaliści rzucali się na każdy spisek jak świnie na pomyje, dlatego trzeba było uciekać się do takich sztuczek. Ach, ileż się nauczył od stycznia 1933 roku.
Schował zdjęcia z powrotem do teczki z napisem „Gatow/Charlottenburg” i odłożył na bok. Następnie umieścił brązowe koperty z dowodami zebranymi dzisiejszego popołudnia w pudełku, na którym napisał „Zdarzenie w Dresden Allee”. Włożył tam także fotografie odcisków palców, miejsca zbrodni i ofiary. Pudełko postawił na biurku na widocznym miejscu.
Zadzwoniwszy do zakładu medycyny sądowej, dowiedział się, że lekarz wyszedł na kawę. Jego asystent poinformował Kohla, że z Dresden Allee przywieziono niezidentyfikowane zwłoki A 25-7-36-Q, ale nie ma pojęcia, kiedy odbędzie się badanie. Może zaczną przed wieczorem. Kohl skrzywił się niezadowolony. Miał nadzieję, że sekcja już trwa, może nawet już się skończyła. Odłożył słuchawkę.
Wrócił Janssen.
– Telegramy wysłane, panie inspektorze. Zaznaczyłem, że to pilna wiadomość.
– Dziękuję.
Zabrzęczał telefon i Kohl odebrał. To był znowu Horcher.
– Willi, minister Goebbels powiedział, że nie możemy zamieścić w gazecie zdjęcia tego martwego człowieka. Próbowałem go przekonać. Zapewniam cię, że użyłem wszelkich argumentów. Odniosłem wrażenie, że biorę górę, ale ostatecznie mi się nie udało.
– Cóż, mimo wszystko dziękuję, panie nadinspektorze. – Kohl odłożył słuchawkę, myśląc cynicznie: Użyłeś wszelkich argumentów, akurat. Miał wątpliwości, czy Horcher w ogóle dzwonił do Goebbelsa.
Inspektor powtórzył swojemu podopiecznemu słowa przełożonego.
– Ach, zanim technik daktyloskopijny zdoła zawęzić obszar poszukiwań, upłynie parę dni albo nawet tygodni. Janssen, weź to zdjęcie ofiary… Nie, nie, lepiej to drugie – na tym wygląda na mniej martwego. Zanieś je do naszej drukarni i każ wydrukować pięćset kopii. Powiedz, że bardzo zależy nam na czasie. I dodaj, że tę sprawę prowadzi wspólnie kripo i gestapo. Przynajmniej w ten sposób wykorzystamy inspektora Kraussa, bo to przez niego spóźniliśmy się do „Ogrodu Letniego”. Nawiasem mówiąc, wciąż nie mogę mu tego darować.
– Tak jest.
Dziesięć minut później, tuż po powrocie Janssena, ponownie zadzwonił telefon i Kohl podniósł słuchawkę.
– Kohl, słucham.
– Mówi Georg Jaeger. Co u pana?
– Georg! Wszystko w porządku. Muszę pracować w sobotę, chociaż planowałem wybrać się z rodziną do Lustgarten. A u ciebie co słychać?
– Też pracuję. Bez przerwy.
Jaeger kilka lat temu był protegowanym Kohla. Był niezwykle utalentowanym detektywem i po dojściu partii do władzy dostał propozycję wstąpienia do gestapo. Bez namysłu odmówił, czym widocznie uraził jakichś urzędników. Trafił z powrotem do mundurowej policji porządkowej, a dla śledczego kripo była to degradacja. Jak się jednak okazało, w nowej pracy Jaeger także osiągał znakomite wyniki i wkrótce awansował na komendanta posterunku orpo w północno-środkowym Berlinie; jak na ironię, na tym wygnaniu czuł się chyba o wiele lepiej niż we wplątanym w sieć intryg Alex.
– Dzwonię z informacją, która może się panu przydać, profesorze.
Kohl zaśmiał się. Przypomniał sobie, że tak właśnie zwracał się do niego Jaeger, kiedy razem pracowali.
– Cóż to za informacja?
– Właśnie dostaliśmy telegram o podejrzanym w sprawie, nad którą pracujecie.
– Tak, Georg. Czyżbyś już znalazł sklep z bronią, który sprzedał hiszpański star modelo A?
– Nie, ale kilku członków SA zgłosiło, że zostali zaatakowani przez jakiegoś człowieka pod księgarnią na Rosenthaler Strasse. Jego rysopis odpowiadał temu z telegramu.