– Nic się nie stało. Niech pani obejrzy zdjęcie.
Wykonała gest, jakby chciała mu oddać paszport, ale zmieniła zdanie, otworzyła go i porównała zdjęcie z twarzą Paula. Potem zwróciła mu dowód tożsamości.
– Tak, ma pan rację. Mam nadzieję, że mi pan wybaczy, panie Schumann.
– Proszę mi mówić Paul. Zobaczył uśmiech.
– Musisz odnosić sukcesy jako dziennikarz. Jesteś taki… mówi się „spostrzegawczy”, tak?
– Tak się mówi.
– Partia nie jest ani tak pedantyczna, ani tak bogata, żeby wynajmować Amerykanów do szpiegowania takich nieważnych osób jak ja. Mogę ci powiedzieć, że nie jestem w łaskach. – Westchnęła. – To była moja wina. Nie myślałam. Mówiłam uczniom o Goethem, poecie, i po prostu wspomniałam, że szanuję jego odwagę, kiedy zabronił synowi walczyć w niemieckiej wojnie o niepodległość. Pacyfizm jest dziś w Niemczech przestępstwem. Za to, co powiedziałam, wyrzucili mnie, a wszystkie moje książki zostały skonfiskowane. – Machnęła ręką. – Wybacz. Tak tylko narzekam. Czytałeś Goethego?
– Chyba nie.
– Spodobałby ci się. Jest cudowny. Wydobywa kolor ze słów. Ze wszystkich książek, które mi zabrali, najbardziej brakuje mi jego dzieł. – Kathe rzuciła wygłodniałym wzrokiem na talerzyk ze strudlem. Ona nie zjadła ani kawałka. Paul podsunął jej talerz.
– Nie, nie, dziękuję.
– Jeżeli nie zjesz, pomyślę, że to ty jesteś agentką narodowych socjalistów, która usiłuje mnie otruć.
Wzięła kawałek ciasta i szybko zjadła. Gdy Paul opuścił wzrok, sięgając po filiżankę, dostrzegł kątem oka, jak Kathe zbiera z blatu stolika okruchy i unosi do ust, sprawdzając, czy na nią nie patrzy.
Kiedy znów zwrócił twarz w jej stronę, powiedziała:
– Ach, jesteśmy nieostrożni, jak często się zdarza przy pierwszym spotkaniu. Musimy bardziej uważać. Właśnie. – Pokazała na telefon. – Nie włączaj go. Musisz wiedzieć o urządzeniach do podsłuchu. A kiedy zdecydujesz się zadzwonić, możesz od razu założyć, że rozmowy słucha jakiś pachołek narodowych socjalistów. Szczególnie dotyczy to wszystkich zamiejscowych rozmów zamawianych na poczcie, chociaż budki na ulicy podobno są dość bezpieczne.
– Dziękuję – rzekł Paul. – Ale gdyby ktoś słuchał moich rozmów telefonicznych, szybko by się znudził. Mówiłbym, ilu Berlin ma mieszkańców, ile steków zjedzą sportowcy, jak długo budowano stadion – i tak dalej.
– Ach – powiedziała cicho Kathe, wstając. – To, o czym dzisiaj rozmawialiśmy, byłoby dla wielu osób nudne, ale mogłoby ściągnąć tu gestapo. Jeżeli nie gorzej.
12
Poobijane DKW Williego Kohla zdołało pokonać dwadzieścia kilometrów dzielące wioskę olimpijską od miasta, nie przegrzewając się, mimo że bezlitosne słońce zmusiło obu funkcjonariuszy do zdjęcia marynarek – co było niezgodne zarówno z ich naturą, jak i przepisami kripo.
Droga wiodła przez Charlottenburg i gdyby pojechali dalej na południowy zachód, zaprowadziłaby ich do Gatow, dwóch miast, gdzie zginęli polscy robotnicy i żydowskie rodziny. Straszne obrazy obu morderstw wciąż tkwiły Kohlowi w pamięci, drażniąc ją jak nieświeża ryba żołądek.
Dotarli do głównego wejścia wioski, gdzie tętnił ruch. Z taksówek, prywatnych samochodów i autobusów wysiadali sportowcy i personel; ciężarówki dowoziły skrzynie, bagaż i sprzęt. Nałożywszy z powrotem marynarki, policjanci podeszli do bramy, pokazali legitymacje strażnikom – umundurowanym żołnierzom – i zostali wpuszczeni na rozległy, starannie wysprzątany teren. Wokół nich po szerokich chodnikach uwijali się ludzie taszczący walizki i kufry. Inni, ubrani w szorty i koszulki bez rękawów, ćwiczyli albo biegali.
– Niech pan spojrzy – powiedział podekscytowany Janssen, wskazując głową gromadkę Japończyków lub Chińczyków. Kohl zdumiał się, że Azjaci są ubrani w białe koszule i flanelowe spodnie, a nie w… właściwie nie wiedział w co. Może w przepaski na biodra czy haftowane jedwabne szaty. Obok przeszło kilku ciemnoskórych mieszkańców Bliskiego Wschodu; dwaj śmiali się z czegoś, co powiedział trzeci. Kohl gapił się jak sztubak. Niecierpliwie czekał na same igrzyska, które rozpoczynały się w przyszłym tygodniu, ale cieszył się także z możliwości zobaczenia ludzi z prawie wszystkich krajów świata – jedynymi większymi państwami, które nie przysłały swoich reprezentacji na olimpiadę, były Hiszpania i Związek Radziecki.
Detektywi odnaleźli kwatery amerykańskie. W głównym budynku znajdowała się recepcja. Podeszli do niemieckiego oficera łącznikowego.
– Poruczniku – powiedział Kohl, spojrzawszy na jego dystynkcje. Oficer natychmiast wstał, a kiedy Kohl przedstawił swojego asystenta i siebie, przybrał jeszcze bardziej służbistą minę.
– Heil Hitler. Jest pan tu służbowo, inspektorze?
– Owszem. – Kohl opisał podejrzanego i zapytał oficera, czy kogoś takiego zauważył.
– Nie, panie inspektorze, ale w samych kwaterach amerykańskich są setki ludzi. Jak pan widzi, to duży teren.
Kohl skinął głową.
– Muszę porozmawiać z kimś z ekipy amerykańskiej. Z jakąś oficjalną osobą.
– Tak jest. Zajmę się tym.
Po pięciu minutach wrócił w towarzystwie czterdziestokilkuletniego chudego mężczyzny, który przedstawił się po angielsku jako jeden z głównych trenerów. Miał na sobie białe spodnie i białą koszulę, a także, mimo upału, białą wełnianą kamizelkę. Kohl zauważył, że w pustej dotychczas recepcji zjawiło się nagle kilkunastu sportowców, którzy udawali, że mają tu coś do załatwienia. Pamiętał z wojska, że nic nie rozchodzi się szybciej niż wieści wśród mieszkających razem mężczyzn.
Niemiecki oficer zaproponował, że będzie tłumaczył, lecz Kohl wolał rozmawiać z przesłuchiwanymi bez pośredników. Łamaną angielszczyzną powiedział:
– Proszę pana, jestem inspektor niemieckiej policji kryminalnej. – Pokazał legitymację.
– Jakieś kłopoty?
– Jeszcze nie jesteśmy pewni. Ale, hm, próbujemy znaleźć człowieka, z którym chcemy porozmawiać. Może pan jego zna.
– Chodzi o dość poważną sprawę – wtrącił Janssen z doskonałym angielskim akcentem. Kohl nie wiedział, że jego asystent tak biegle włada tym językiem.
– Tak, tak – ciągnął inspektor. – On zdaje się miał tę książkę, którą zgubił. – Wyciągnął przewodnik, odwijając chustkę. – Dostają taką ludzie przy igrzyskach?
– Zgadza się. Ale nie tylko sportowcy – wszyscy. Rozdaliśmy ich chyba z tysiąc. Wielu reprezentantom innych krajów też rozdają angielską wersję.
– Tak, ale także znaleźliśmy jego kapelusz i on został kupiony w Nowym Jorku. Czyli prawdopodobnie jest to Amerykanin.
– Naprawdę? – spytał niepewnie trener. – Jego kapelusz?
– On jest wysoki mężczyzna – ciągnął Kohl. – Ma rude czarne brązowe włosy.
– Czarne brązowe?
Zirytowany brakami w swoim angielskim słownictwie, inspektor zerknął na Janssena, który pospieszył z pomocą:
– Ma ciemnobrązowe, proste włosy. O rudawym odcieniu.
– Nosi jasny szary garnitur i ten kapelusz, i krawat. – Kohl dał znak Janssenowi, który wydobył dowody z teczki.
Trener spojrzał na nich z obojętną miną i wzruszył ramionami.
– Może lepiej będzie, jeżeli panowie mi powiedzą, o co chodzi. Kohl znów pomyślał, że życie w Ameryce jest zupełnie inne.
Żaden Niemiec nie odważyłby się zapytać policji, dlaczego chce coś wiedzieć.
– Chodzi o bezpieczeństwo państwa.
– Bezpieczeństwo państwa. Aha. Cóż, naprawdę chciałbym panom pomóc. Ale dopóki nie poznam szczegółów…
Kohl rozejrzał się wokół.
– Może ktoś tu by znał tego człowieka.