– Mów dalej. Spodobał mi się.
Chudy jak szczapa polityk rzekł do Paula:
– Najważniejsze, że nie zabijasz niewinnych.
– Jimmy Coughlin słyszał, jak kiedyś powiedziałeś, że zabijasz tylko morderców – dodał Gordon. – Jak to ująłeś? Że tylko „poprawiasz błędy Boga”? O to nam właśnie chodzi.
– Błędy Boga – powtórzył senator z uśmiechem, lecz uśmiechały się tylko jego usta.
– A więc kto to ma być?
Gordon zerknął na senatora, który zignorował pytanie.
– Masz jeszcze jakichś krewnych w Niemczech?
– Nikogo bliskiego. Moja rodzina osiedliła się tu już dość dawno temu.
– Co wiesz o nazistach? – zapytał senator.
– Krajem rządzi Adolf Hitler. Wygląda na to, że nikt nie jest specjalnie zachwycony z tego powodu. Dwa czy trzy lata temu w Madison Sąuare Garden odbył się wielki wiec przeciw niemu. W mieście były piekielne korki. Spóźniłem się na walkę na Bronksie, straciłem pierwsze trzy rundy. Zalazł mi za skórę… i tyle wiem.
– A wiedziałeś, Paul – rzekł wolno senator – że Hitler planuje następną wojnę?
Zaniemówił.
– Od trzydziestego trzeciego, kiedy Hitler doszedł do władzy, nasze źródła cały czas przekazują nam informacje z Niemiec. W zeszłym roku naszemu człowiekowi z Berlina udało się zdobyć szkic tego listu. Napisała go jedna z ważniejszych figur, generał Beck.
Komandor podał Paulowi kartkę maszynopisu. Tekst był po niemiecku. Autor listu wzywał do wolnej, ale ciągłej odbudowy potęgi niemieckich sił zbrojnych w celu ochrony i powiększania – jak przetłumaczył Paul – „przestrzeni życiowej”. Za kilka lat kraj będzie zapewne gotów do wojny.
Odłożył maszynopis, marszcząc brwi.
– Rzeczywiście zaczęli się zbroić?
– W zeszłym roku – odparł Gordon – Hitler ogłosił pobór i udało mu się stworzyć armię jeszcze liczniejszą, niż zaleca ten list. Cztery miesiące temu oddziały niemieckie zajęły Nadrenię – zdemilitaryzowaną strefę przy granicy z Francją.
– Czytałem o tym.
– Budują okręty podwodne na Helgolandzie i odzyskują kontrolę nad Kanałem Wilhelma, żeby przerzucać okręty z Morza Północnego na Bałtyk. Człowiek zarządzający finansami otrzymał nowy tytuł. Kieruje teraz „gospodarką wojenną”. Słyszałeś o wojnie domowej w Hiszpanii? Hitler wysyła tam wojsko i sprzęt rzekomo po to, żeby wesprzeć Franco. Ale tak naprawdę wykorzystuje wojnę do przeszkolenia swoich żołnierzy.
– Chcecie… chcecie, żebym zabił Hitlera?
– Boże, nie – odrzekł senator. – Hitler to tylko fanatyk. Ma źle w głowie. Chce zbroić kraj, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić.
– A ten człowiek, o którym pan mówi, ma pojęcie?
– Och, jasne, że tak – oświadczył senator. – Nazywa się Reinhard Ernst. Podczas wojny był pułkownikiem, ale przeszedł do cywila. Nosi szumny tytuł: pełnomocnik do spraw stabilności wewnętrznej. Ale to bzdura. W rzeczywistości jest mózgiem remilitaryzacji. We wszystkim macza palce: w finansach, którymi kieruje Schacht, w sprawach wojska Blomberga, marynarki Raedera, lotnictwa Góringa i produkcji zbrojeniowej Kruppa.
– A traktat wersalski? Wydawało mi się, że Niemcom nie wolno mieć armii.
– Nie wolno im mieć dużej armii. To samo dotyczy marynarki. I nie mogą mieć żadnych sił powietrznych – rzekł senator. – Nasz człowiek twierdzi jednak, że w całych Niemczech w cudowny sposób pojawiają się żołnierze i marynarze jak wino na weselu w Kanie Galilejskiej.
– Alianci nie mogą ich powstrzymać? W końcu to my wygraliśmy wojnę.
– Nikt w Europie nie kiwnie palcem. W marcu Francuzi mogli bez trudu zatrzymać Hitlera w Nadrenii. Ale tego nie zrobili. A Brytyjczycy? Zbesztali go tylko jak psa, który nasikał na dywan.
– A co my zrobiliśmy, żeby ich powstrzymać? – zapytał po chwili Paul.
Gordon posłał mu spojrzenie, w którym malowało się coś w rodzaju szacunku. Senator wzruszył ramionami.
– Wszyscy w Ameryce pragniemy pokoju. Prym wiodą dziś izolacjoniści. Nie chcą się wtrącać do polityki europejskiej. Ludzie chcą pracy, a matki nie mają ochoty tracić synów na polach Flandrii.
– A prezydent chce ponownie wygrać wybory w listopadzie – dodał Paul, czując na sobie badawczy wzrok Roosevelta, który spoglądał znad zdobionego gzymsu kominka.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Gordon parsknął śmiechem. Senator milczał. Paul zgasił papierosa.
– Dobra. Teraz to ma ręce i nogi. Jeżeli mnie złapią, nic nie naprowadzi ich na wasz trop. Ani jego trop. – Ruchem głowy wskazał portret prezydenta. – Do diabła, jestem tylko stukniętym cywilem, nie żołnierzem jak ci chłopcy. – Spojrzał na młodych oficerów. Avery uśmiechnął się; Manielli także, ale był to zupełnie inny uśmiech.
– Zgadza się, Paul – powiedział senator. – Masz absolutną rację.
– I znam niemiecki.
– Podobno doskonale.
Dziadek Paula był dumny z ojczyzny swoich przodków, podobnie jak ojciec Paula, który nalegał, by dzieci uczyły się niemieckiego i używały go w domu. Podczas kłótni dochodziło czasem do absurdalnych sytuacji, ponieważ matka krzyczała po irlandzku, a ojciec po niemiecku. Kiedy Paul chodził do szkoły średniej, latem pracował w drukarni dziadka, gdzie składał czcionki i robił korekty niemieckich tekstów.
– Jak to miałoby się odbyć? Nie mówię „tak”, pytam z ciekawości. Jak?
– Do Niemiec płynie statek z reprezentacją olimpijską, rodzinami sportowców i dziennikarzami. Pojutrze. Ty też znalazłbyś się na pokładzie.
– Z reprezentacją olimpijską?
– Uznaliśmy, że to najlepszy sposób. Do Berlina zjadą tysiące cudzoziemców. Policja i wojsko będą miały pełne ręce roboty.
– Oficjalnie nie będziesz miał nic wspólnego z olimpiadą – rzekł Avery. – Igrzyska zaczynają się dopiero pierwszego sierpnia. Dla komitetu olimpijskiego będziesz pismakiem.
– Dziennikarzem sportowym – dodał Gordon. – Taka będzie twoja przykrywka. Ale w zasadzie masz udawać głupiego i nie rzucać się w oczy. Pojedziesz ze wszystkimi do wioski olimpijskiej, spędzisz tam ze dwa dni, a potem wymkniesz się do miasta. Lepiej nie zatrzymywać się w hotelu; naziści sprawdzają gości i spisują paszporty. Nasz człowiek załatwi pokój w prywatnym pensjonacie.
Jak każdemu rzemieślnikowi cisnęły mu się na usta pytania dotyczące szczegółów technicznych.
– Miałbym używać własnego nazwiska?
– Tak, będziesz sobą. Damy ci jednak paszport ewakuacyjny – z twoim zdjęciem, ale wystawiony na inne nazwisko. I przez inne państwo.
– Wyglądasz na Rosjanina – zauważył senator. – Jesteś wysoki i mocno zbudowany. – Pokiwał głową. – Tak, będziesz Rosjaninem.
– Nie znam rosyjskiego.
– Tam też go nie znają. Poza tym pewnie w ogóle nie będziesz musiał korzystać z tego paszportu. Dostaniesz go tylko po to, żeby wydostać się z kraju w sytuacji awaryjnej.
– I żeby mieć pewność – dodał szybko Paul – że gdyby mi się nie udało, nikt nie trafi na wasz ślad, zgadza się?
Wahanie senatora, który posłał przelotne spojrzenie Gordonowi, powiedziało mu, że trafił.
– Dla kogo mam pracować? Wszystkie gazety będą tam miały swoich korespondentów. Domyśla się, że nie jestem dziennikarzem.
– Pomyśleliśmy o tym. Zostaniesz wolnym strzelcem, który po powrocie do kraju będzie się starał sprzedać swoje reportaże sportowym szmatławcom.
– Kim jest wasz człowiek w Berlinie? – spytał Paul.
– Na razie nazwiska są niepotrzebne – odrzekł Gordon.
– Nie chcę znać nazwiska. Ufacie mu? Dlaczego?
– Mieszka tam już od kilku lat – powiedział senator – i dostarcza nam cennych informacji. Służył pod moją komendą podczas wojny. Znam go osobiście.