– Gruby Hermann – powiedział głośno Keitel, wzdychając z gniewem.
– Cii – szepnął Ernst. – Mów przez kwiaty. – Było to popularne ostatnio wyrażenie oznaczające: kiedy publicznie wymieniasz z nazwiska działaczy partii, mów o nich tylko dobrze.
Keitel wzruszył ramionami i ściszywszy głos, ciągnął:
– Dlaczego miałby się nami przejmować?
Ernst nie miał czasu ani ochoty tłumaczyć machinacji w rządzie narodowych socjalistów człowiekowi, którego życie obracało się głównie wokół nauki.
– I cóż poczniemy, przyjacielu? – zapytał Keitel.
– Uznałem, że przejdziemy do ofensywy. Przeprowadzimy kontruderzenie. W poniedziałek przedstawimy mu raport – szczegółowy.
– Za dwa dni? – zadrwił Keitel. – Mamy jedynie surowe dane, w dodatku mocno ograniczone. Nie możesz mu powiedzieć, że za kilka miesięcy będziemy mieć lepszą analizę? Moglibyśmy…
– Nie, profesorze – odparł ze śmiechem Ernst. Jeśli nie można mówić przez kwiaty, wystarczy szept. – Nie każe się czekać Fuhrerowi kilku miesięcy. Ani kilku dni. Ani minut. Nie, najlepiej będzie zrobić to natychmiast. Z szybkością błyskawicy. Góring będzie knuł dalej, aby Fiihrer zechciał się temu przyjrzeć bliżej, a wtedy nie spodoba mu się to, co zobaczy, i przerwie badania. W teczce, którą ukradł Góring, były zapiski Freuda. Tak twierdził na wczorajszym spotkaniu. Chyba nazwał go „żydowskim lekarzem umysłu”. Powinieneś zobaczyć twarz Fiihrera, kiedy to usłyszał. Już się szykowałem do podróży do Oranienburga.
– Freud był doskonały – szepnął Keitel. – Jego spostrzeżenia są bardzo ważne.
– Możemy wykorzystać jego spostrzeżenia. A także innych psychologów. Ale…
– Freud jest psychoanalitykiem.
Ach, ci naukowcy, pomyślał Ernst. Są gorsi od polityków.
– Ale w badaniach nie wspomnimy o ich autorze.
– To intelektualna nieuczciwość – sprzeciwił się z niezadowoleniem Keitel. – Etyka i moralność są ważne.
– W tych okolicznościach nie – uciął krótko Ernst. – Nie będziemy publikować naszego opracowania w żadnym piśmie uniwersyteckim. Nie o to chodzi.
– Dobrze, dobrze – rzekł zniecierpliwiony Keitel. – Ale nie tym martwię się najbardziej. Mamy za mało danych.
– Wiem. Uznałem, że musimy znaleźć więcej ochotników. Kilkunastu. To będzie największa jak dotąd grupa; w ten sposób wywrzemy wrażenie na Fiihrerze i skłonimy go, by zignorował Góringa.
Profesor prychnął drwiąco.
– Nie będzie czasu. Do poniedziałku rano? Nie, to się nie uda.
– Owszem, uda się. Musi się udać. Nasza praca ma zbyt duże znaczenie, aby miała przepaść z powodu drobnych tarć. Jutro po południu przeprowadzimy jeszcze jedną sesję w szkole Waltham. Opiszę Fuhrerowi naszą wspaniałą wizję nowej niemieckiej armii. Najlepszą dyplomatyczną prozą, na jaką mnie stać. Wiem, jak należy formułować myśli. – Rozejrzał się wokół i znów zniżył głos do szeptu. – Utrzemy tłustego nosa ministrowi lotnictwa.
– Chyba możemy spróbować – odrzekł niepewnie Keitel.- Nie, zrobimy to – oświadczył Ernst. – Nie istnieje coś takiego jak próba. Albo się odnosi zwycięstwo, albo nie. – Uświadomił sobie, że mówi jak oficer pouczający podwładnego. Uśmiechnął się ze smutkiem i dodał: – Martwi mnie to tak samo jak ciebie, Ludwigu. Miałem nadzieję, że w sobotę odpocznę. Spędzę więcej czasu z wnukiem. Mieliśmy razem wystrugać łódkę. Cóż, na wypoczynek przyjdzie czas później – dodał pułkownik. – Po śmierci.
Keitel nie zareagował na tę uwagę ani słowem, ale Ernst dostrzegł, że niepewnie zwrócił głowę w jego stronę.
– Żartuję, przyjacielu, żartuję – uspokoił go pułkownik. – A teraz posłuchaj wspaniałej nowiny o naszej marynarce wojennej.
13
Statua Hitlera z pozieleniałego brązu na placu Listopada 1923, górująca nad oddziałem poległych, lecz nie odartych z godności wojsk, wyglądała imponująco, ale wznosiła się w dzielnicy zupełnie różnej od innych, które Paul Schumann widział w Berlinie. W pyle unosiły się gazety, a w powietrzu wyczuwało się skwaśniały zapach odpadków. Uliczni handlarze sprzedawali tanie towary i owoce, siedzący przy rozklekotanym stoliku na kółkach artysta rysował portrety za parę fenigów. W bramach wystawały podstarzałe, niezarejestrowane prostytutki i młodzi alfonsi. Po chodnikach jeździli na wózkach lub kuśtykali mężczyźni bez nóg lub rąk, z dziwacznymi protezami ze skóry i metalu, i żebrali. Jeden miał na piersi tabliczkę: „Oddałem ojczyźnie nogi. Co ty możesz mi dać?”.
Paul odniósł wrażenie, jakby wszedł za zasłonę, za którą Hitler ukrył przed oczami świata całą szpetotę i wszystkie brudy Berlina.
Przeszedł przez zardzewiałą żelazną bramę i usiadł naprzeciw statuy Hitlera na ławce między kilkoma już zajętymi.
Dostrzegł pamiątkową tablicę z brązu i przeczytał, że pomnik wzniesiono na cześć „puczu piwiarnianego” z jesieni 1923 roku, kiedy to, według wyrytego w metalu pompatycznego napisu, szlachetni wizjonerzy narodowego socjalizmu bohatersko stanęli do walki ze skorumpowanym państwem weimarskim, próbując wyrwać je z rąk wbijających-nóż-w-plecy (język niemiecki lubował się w łączeniu jak największej liczby słów w jedno).
Wkrótce znudziły go rozwlekłe peany na cześć Hitlera i Góringa i odchylił się na ławce, ocierając pot z twarzy. Słońce chyliło się już ku zachodowi, lecz nadal panował niemiłosierny upał. Paul siedział może dwie minuty, gdy zjawił się Reggie Morgan, przeciął ulicę, przeszedł przez bramę i usiadł obok niego.- Widzę, że bez trudu znalazłeś plac – powiedział swą nienaganną niemczyzną. Zaśmiał się i wskazując na pomnik, ściszył głos. – Wspaniałe, co? Tak naprawdę Monachium próbowała zdobyć garstka pijanych, których wy tłukli jak muchy. Po pierwszym strzale Hitler padł na ziemię i ocalał tylko dzięki temu, że osłonił się ciałem „towarzysza”. – Morgan zlustrował Paula. – Inaczej wyglądasz. Włosy, ubranie… – Zatrzymał wzrok na plastrze. – Co ci się stało?
Opowiedział mu o starciu ze szturmowcami. Morgan zmarszczył brwi.
– Chodziło o Dresden Allee? Szukali cię?
– Nie. Bili dwoje ludzi, którzy prowadzili księgarnię. Nie chciałem się w to mieszać, ale nie mogłem pozwolić, żeby zatłukli ich na śmierć. Przebrałem się i zmieniłem uczesanie, mimo to muszę omijać brunatne koszule z daleka.
Morgan skinął głową.
– Sądzę, że nie ma poważnego zagrożenia. Nie zwrócą się w tej sprawie do SS ani gestapo – wolą sami wymierzać karę. Ale ci, z którymi się wdałeś w bójkę, będą krążyć w okolicach Rosenthaler Strasse. Nigdy zbytnio się nie oddalają. Nic więcej ci nie zrobili? Ręka, którą strzelasz, jest w porządku?
– Tak, nic mi się w nią nie stało.
– To dobrze. Ale bądź ostrożny, Paul. Za takie coś mogliby cię zastrzelić. Bez pytań, bez aresztowania. Wykonaliby egzekucję na miejscu.
– Czego twój kontakt w Ministerstwie Informacji dowiedział się o Ernście? – spytał przyciszonym głosem Paul.
Morgan spochmurniał.
– Dzieją się dziwne rzeczy. Mówił, że przy całej Wilhelmstrasse odbywają się jakieś ciche spotkania. Zwykle w soboty nie ma tam prawie żywego ducha, a dziś wszędzie kręci się SS i SD. Będzie potrzebował więcej czasu. Mamy do niego zadzwonić za jakąś godzinę. – Zerknął na zegarek. – Ale na razie zajmijmy się bronią. Spotkamy naszego człowieka z twoim karabinem na tej ulicy. Z powodu naszej wizyty zamknął dziś sklep. Ale mieszka niedaleko. Czeka na nas. Pójdę do niego zadzwonić. – Wstał i rozejrzał się. Spośród okolicznych lichych barów i restauracji tylko jeden lokal, „Edelweiss Cafe”, oferował klientom dostęp do telefonu.