Nagle Paul poczuł pragnienie. Postanowił usiąść przy stoliku, gdy Morgan będzie rozmawiał przez telefon. Specjalnością lokalu były ciasta i kawa, ale w taki gorący dzień nie miał ochoty ani na jedno, ani na drugie. Nie – postanowił kontynuować edukację w dziedzinie niemieckiego piwowarstwa.
14
Przy chwiejącym się stoliku w „Edelweiss Cafe” Willi Kohl skończył strudel i kawę. Teraz o wiele lepiej, pomyślał. Wcześniej z głodu dosłownie drżały mu ręce. Niezdrowo tak długo nie jeść.
Ani kierownik, ani nikt inny nie widział mężczyzny, którego wygląd odpowiadałby rysopisowi podejrzanego. Kohl miał jednak nadzieję, że ktoś w tej nieszczęsnej dzielnicy widział ofiarę zabójstwa na Dresden Allee.
– Janssen, masz fotografie tego martwego biedaka?
– Zostawiłem w samochodzie, panie inspektorze.
– To przynieś.
– Tak jest.
Młodzieniec dokończył colę i wyszedł.
Kohl odprowadził go wzrokiem do drzwi, z roztargnieniem postukując w ukryty w kieszeni pistolet. Otarł pot z czoła, spoglądając na ulicę, skąd dobiegł dźwięk syreny. Usłyszał trzaśniecie zamykanych drzwi dekawki i odwrócił się, zerkając na wracającego Janssena. W tym momencie inspektor dostrzegł jakiś gwałtowny ruch z lewej strony, za plecami swego asystenta.
Mężczyzna w ciemnym garniturze niosący walizkę albo futerał z jakimś instrumentem muzycznym raptownie skręcił z chodnika i wszedł na podwórze dużej, zrujnowanej kamienicy przylegającej do „Edelweiss Cafe”. Jego nagła decyzja, by zmienić kierunek marszu, wydawała się nienaturalna. Kohl uznał, że wizyta człowieka ubranego w garnitur w tak nędznej spelunce jest także trochę dziwna.
– Janssen – zawołał inspektor. – Widziałeś?
– Co?
– Tego człowieka wchodzącego na podwórze?
Młody funkcjonariusz wzruszył ramionami.
– Niezbyt dokładnie. Zauważyłem jakichś ludzi na chodniku. Kątem oka.
– Ludzi?
– Chyba dwóch.
W Kohlu odezwał się nieomylny instynkt.
– Musimy to sprawdzić!
Kamienica przylegała do budynku z prawej strony i inspektor, zaglądając w aleję, spostrzegł, że nie ma tam bocznego wejścia.
– Z tyłu na pewno jest drugie wyjście jak w „Ogrodzie Letnim”. Idź je obstawić. Ja wejdę od frontu. Musisz być gotów na to, że obaj są uzbrojeni i zdesperowani. Wyciągnij pistolet. Biegiem! Jeśli się pospieszysz, zdążysz ich ubiec.
Kandydat na inspektora puścił się sprintem w głąb alei. Kohl też wyciągnął broń. Wolno podszedł do podwórza.
W potrzasku.
Tak samo jak w mieszkaniu Malone’a.
Paul i Reggie Morgan dyszeli ciężko po krótkim sprincie. Stali na ciemnym podwórzu pełnym śmieci i porośniętym krzewami jałowca. Dwaj kilkunastoletni chłopcy w przybrudzonych ubraniach rzucali kamieniami do gołębi.
– To ci sami z „Ogrodu Letniego”? – wysapał Morgan. – Niemożliwe.
– Ci sami. – Paul nie był pewien, czy gliniarze ich zauważyli, ale młodszy w zielonym garniturze zerknął w ich stronę, gdy Paul wciągnął Morgana na podwórze. Musieli się liczyć z tym, że ich widziano.
– Jak nas znaleźli?
Paul zignorował pytanie, rozglądając się wokół. Podbiegł do drewnianych drzwi pośrodku budynku, który miał kształt podkowy; zamknięte na klucz. Od okien na parterze dzieliło ich dwa i pół metra – czekałaby ich ciężka wspinaczka. Okna były zamknięte z wyjątkiem jednego, przez które widać było mieszkanie wyglądające na opuszczone.
Morgan zauważył spojrzenie Paula i powiedział:
– Fakt, moglibyśmy się tam ukryć. Opuścić rolety. Ale jak tam wejdziemy?
– Hej – zawołał Paul do jednego z chłopców rzucających kamieniami. – Mieszkacie tutaj?
– Nie, proszę pana, przyszliśmy się tylko pobawić.- Chcecie zarobić całą markę?
– Boże wielki – wykrzyknął jeden z nich i podbiegł do Paula i Morgana, przyglądając się im ze zdziwieniem. – Pewnie, że chcemy, proszę pana.
– Dobrze. Ale musicie działać szybko.
Willi Kohl przystanął przed wejściem na podwórze.
Odczekał chwilę, dając Janssenowi czas na zajęcie pozycji z tyłu budynku, a potem skręcił za róg. Ani śladu podejrzanego z Dresden Allee i mężczyzny z walizką. Tylko jacyś chłopcy stali przy stercie drewnianych skrzynek na mleko po drugiej stronie podwórza. Zerknąwszy niepewnie na policjantów, zaczęli się wycofywać.
– Hej, chłopcy! – krzyknął Kohl. Zatrzymali się, spoglądając po sobie.
– Tak?
– Widzieliście dwóch mężczyzn? Znów wymienili niepewne spojrzenia. – Nie.
– Chodźcie no tu.
Po chwili wahania równocześnie rzucili się do ucieczki, wzbijając kłęby kurzu. Kohl nawet nie próbował ich gonić. Ściskając w dłoni pistolet, rozglądał się po podwórzu. W oknach mieszkań na parterze wisiały firanki albo stały anemiczne kwiaty, z czego można było wnosić, że są zamieszkane. Jedno natomiast było puste i ciemne.
Kohl wolno podszedł do okna bez firanek i zauważył na zakurzonej ziemi ślady – jak się domyślił, po kontenerach na mleko. Podejrzany i jego wspólnik zapłacili chłopcom, żeby przenieśli skrzynki pod okno, a potem odnieśli je na miejsce, kiedy już obaj mężczyźni wspięli się do mieszkania.
Inspektor ścisnął mocniej pistolet i nacisnął guzik przywołujący dozorcę.
Po chwili zjawił się żylasty, siwowłosy człowiek o udręczonej twarzy. Otworzył drzwi, obrzucając nerwowym spojrzeniem pistolet w dłoni Kohla.
Inspektor wszedł i spojrzał w głąb ciemnego korytarza. Na drugim końcu coś się poruszyło. Kohl modlił się w myśli, by Janssen zachował czujność. Inspektor przeszedł przynajmniej chrzest bojowy. Został postrzelony i sam, jak sądził, zastrzelił jednego czy dwóch żołnierzy wrogiej armii. Ale Janssen? Mimo że chłopak był niezłym strzelcem, dotąd celował wyłącznie do papierowych tarcz. Jak sobie poradzi, gdy dojdzie do prawdziwej strzelaniny?
– Mieszkanie dwa okna w prawo – szepnął do dozorcy – jest puste?
– Tak jest.
Kohl cofnął się o krok, aby mieć oko na podwórze na wypadek, gdyby podejrzani wyskoczyli przez okno i próbowali zbiec.
– Pod tylnym wyjściem stoi drugi funkcjonariusz. Niech pan go natychmiast przyprowadzi.
– Tak jest.
Ale kiedy chciał się oddalić, przyczłapała do nich korpulentna starsza kobieta w fioletowej sukience i niebieskim szalu.
– Panie Greitel, panie Greitel! Szybko, musi pan zadzwonić na policję!
Kohl odwrócił się do kobiety, a dozorca rzekł:
– Policja już tu jest, pani Haeger.
– Ach, jak to możliwe? – zdumiała się.
– Dlaczego potrzebna pani policja? – zapytał inspektor.
– Złodzieje!
Instynkt podpowiedział Kohlowi, że stoją za tym podejrzani.
– Niech mi pani opowie, co się stało. Tylko szybko.
– Mam mieszkanie od frontu. Zobaczyłam z okna dwóch ludzi kryjących się za stertą skrzynek na mleko, które od tygodni obiecuje pan wywieźć, panie Greitel.
– Proszę mówić dalej. Czas może tu być najważniejszy.
– No więc ci dwaj się czaili, wyraźnie widziałam. A potem, dosłownie przed chwilą, zobaczyłam, jak wstają i biorą dwa rowery ze stojaka przed głównym wejściem. O jednym rowerze nic nie wiem, ale drugi na pewno należy do panny Bauer, a ona od dwóch lat nie ma żadnego towarzysza, więc wiedziałam, że nie mogła mu pożyczyć tego roweru.