Выбрать главу

– Muszę go przesłuchać, Peter. Jeżeli jest świadkiem.

– Nie jest świadkiem. Ma swoje źródła, które…

– Też są poufne.

– Istotnie. Mówię ci o tym, bo to dobra wiadomość, że twoje podejrzenia się potwierdziły.

– Moje podejrzenia?

– Że nie jest Niemcem.

– Nigdy tego nie powiedziałem.

– Kim pan jest? – zwrócił się do piekarza Krauss.

– Pan inspektor pytał mnie o człowieka, którego widziałem.

– Chodzi o waszego podejrzanego? – spytał Kohla Krauss.

– Być może.

– Ach, niezły jesteś, Willi. Jesteśmy parę dobrych kilometrów od Dresden Allee, a tobie udało się wytropić podejrzanego aż do tej zakazanej dzielnicy. – Zerknął na świadka. – Chętnie współpracuje?

– Nic nie widziałem, proszę pana – powiedział drżącym głosem piekarz. – Po prostu jeden człowiek wysiadał z taksówki.

– Gdzie był ten człowiek?

– Nie wi…

– Gdzie? – warknął groźnie Krauss.

– Po drugiej stronie ulicy. Naprawdę nic nie widziałem. Był odwrócony do mnie plecami. Był…

– Kłamiesz.

– Przysięgam. Przysięgam na… Fiihrera.

– Ten, kto składa fałszywe przysięgi, też jest kłamcą. – Krauss dał znak jednemu ze swoich młodych pomocników, funkcjonariuszowi o okrągłej twarzy. – Zabieramy go na Prinz Albrecht Strasse. Spędzi tam dzień i od razu poda nam dokładny rysopis.- Nie, proszę. Naprawdę chcę pomóc. Przyrzekam. Willi Kohl wzruszył ramionami.

– Ale fakt faktem, że pan nie pomógł.

– Mówiłem…

Kohl poprosił go o dokumenty.

Piekarz drżącą ręką podał inspektorowi dowód tożsamości. Krauss ponownie spojrzał na swojego pomocnika.

– Skuj go. Zabieramy go na komendę.

Młody funkcjonariusz gestapo skuł mężczyźnie kajdankami ręce z tyłu. Piekarzowi łzy stanęły w oczach.

– Próbowałem sobie przypomnieć. Naprawdę…

– No to sobie przypomnisz. Gwarantuję.

– Chodzi o sprawy wielkiej wagi – powiedział do niego Kohl. – Wolałbym, żeby wykazał pan więcej woli współpracy. Ale skoro mój kolega chce pana zabrać na Prinz Albrecht Strasse… – Inspektor spojrzał znacząco na przerażonego mężczyznę. – Może się to dla pana źle skończyć, panie Heydrich. Bardzo źle.

Piekarz wlepił w niego zdumione spojrzenie, ocierając łzy.

– Ależ, panie inspektorze…

– Tak, tak, naprawdę źle… – Kohl urwał. Jeszcze raz zajrzał do dowodu. – Gdzie się pan urodził?

– W Góttburgu pod Monachium, panie inspektorze.

– Ach, tak. – Kohl zachował kamienną twarz, powoli kiwając głową. Krauss spojrzał na niego pytająco.

– Panie inspektorze, wydaje mi się…

– To małe miasto?

– Tak. Chyba jednak…

– Proszę milczeć – przerwał mu Kohl, wciąż oglądając dokument.

– O co chodzi, Willi? – odezwał się w końcu Krauss.

Kohl gestem odwołał funkcjonariusza gestapo na bok i szeptem wyjaśnił:

– Sądzę, że ten człowiek przestał już interesować kripo. Możesz z nim zrobić, co zechcesz.

Krauss przez moment milczał, próbując zrozumieć, dlaczego Kohl tak nieoczekiwanie zmienił zdanie.

– Dlaczego?

– Chcę cię też prosić o przysługę, nie wspominaj nikomu, że to Janssen i ja go zatrzymaliśmy.

– Ale powiedz mi dlaczego, Willi. Po krótkiej chwili Kohl odrzekł:

– Z Góttburga pochodzi szef SD, Heydrich.

Reinharda Heydricha, szefa wywiadu SS i zastępcy Himmlera, uważano za najbardziej bezwzględnego człowieka Trzeciej Rzeszy. Heydrich był bezduszną maszyną (kiedyś zrobił dziecko pewnej dziewczynie, a potem ją porzucił, ponieważ nie cierpiał rozwiązłych kobiet). Mówiono, że Hitler nie lubi zadawać bólu, ale toleruje okrucieństwo, jeśli może dzięki niemu coś osiągnąć. Heinrich Himmler lubił zadawać ból, lecz nie potrafił go wykorzystywać do swoich celów. Heydrich lubił zadawać ból i zarazem mistrzowsko umiał go spożytkować.

Krauss zerknął na piekarza i spytał z niepewnością w głosie:

– Oni… sądzisz, że są spokrewnieni?

– Wolałbym nie ryzykować. W gestapo macie o wiele lepsze kontakty z SD niż my w kripo. Możecie go przesłuchać, nie narażając się na poważne konsekwencje. Jeśli jednak pojawi się moje nazwisko, mogę się pożegnać z karierą.

– Ale… przesłuchiwać krewnego Heydricha? – Krauss wpatrywał się w chodnik. – Myślisz, że może wiedzieć coś ważnego?

Kohl przyglądał się nieszczęsnemu piekarzowi.

– Myślę, że coś wie, ale nic takiego, co mogłoby się nam przydać. Przypuszczam, że to, co ukrywa, ma związek raczej z dodawaniem trocin do mąki albo używaniem masła z czarnego rynku. – Inspektor powiódł spojrzeniem po okolicznych domach. – Jestem pewien, że jeśli jeszcze trochę tu popracujemy z Janssenem, znajdziemy tyle informacji o zdarzeniu z Dresden Allee, ile się da, a poza tym… – Zniżył głos. – Nie wyrzucą nas z roboty.

Krauss spacerował nerwowo, próbując sobie zapewne przypomnieć, czy podawał piekarzowi swoje nazwisko, które on z kolei mógłby przekazać kuzynowi Heydrichowi.

– Zdjąć mu kajdanki – rzucił nagle.

Gdy młody funkcjonariusz spełnił polecenie, Krauss dodał:

– Czekam na raport w sprawie Dresden Allee, Willi.

– Oczywiście.

– Heil Hitler.

– Heil.

Dwaj funkcjonariusze gestapo wsiedli do mercedesa, który objechał pomnik Fiihrera i włączył się do ruchu.

Kiedy samochód zniknął za zakrętem, Kohl oddał piekarzowi dowód.

– Proszę, panie Rosenbaum. Może pan wracać do pracy. Nie będziemy już pana więcej niepokoić.Piekarz podziękował mu wylewnie. Drżały mu ręce, a w zmarszczkach wokół ust lśniły łzy.

– Niech pana Bóg błogosławi.

– Cii – powiedział Kohl, zirytowany tak niedyskretną wdzięcznością. – Niech pan wraca do sklepu.

– Tak, panie inspektorze. Bochenek chleba dla pana? Strudel?

– Nie, nie. Niech pan wraca. Mężczyzna szybko zniknął w piekarni.

W drodze powrotnej do samochodu Janssen spytał:

– Nie nazywał się Heydrich? To był Rosenbaum?

– Jeśli chodzi o tę sprawę, Janssen, lepiej, żebyś nie zdawał żadnych pytań. Nie pomogą ci zostać lepszym inspektorem.

– Tak jest. – Młodzieniec ze zrozumieniem pokiwał głową.

– A więc tak – ciągnął Kohl. – Wiemy, że nasz podejrzany wysiadł tu z taksówki i usiadł na placu, a potem poszedł załatwić jakąś sprawę. Spytajmy ludzi na ławkach, czy coś widzieli.

Nie mieli jednak szczęścia, ponieważ wielu tutejszych, jak wyjaśnił Janssenowi Kohl, nie darzyło życzliwością ani partii, ani policji. Nie mieli szczęścia, dopóki nie trafili na pewnego mężczyznę siedzącego pod Fuhrerem z brązu. Kohl od razu wyczuł w nim żołnierza – albo zawodowego, albo z Freikorps utworzonego po wojnie.

Kiedy inspektor spytał go o podejrzanego, mężczyzna energicznie pokiwał głową.

– Ach, tak, tak, wiem, o kim pan mówi.

– Kim pan jest?

– Helmut Gerschner, były kapral armii cesarza Wilhelma.

– I co pan może nam o nim powiedzieć, kapralu?

– Rozmawiałem z nim niecałe czterdzieści pięć minut temu. Rysopis się zgadza.

Kohlowi mocniej zabiło serce.

– Nie wie pan, czy jeszcze się kręci gdzieś w okolicy?

– Nie widziałem.

– Proszę zatem coś nam o nim opowiedzieć.

– Tak, panie inspektorze. Rozmawialiśmy o wojnie. Z początku myślałem, że jesteśmy towarzyszami broni, ale później wyczułem, że coś nie tak.

– Co takiego?

– Mówił o bitwie pod Saint Mihiel. A jednak nie był ani trochę zmartwiony.

– Zmartwiony?

Były żołnierz pokręcił głową.