– Piętnaście tysięcy dostało się do niewoli, wielu zginęło. Dla mojego Oddziału C to był czarny dzień. Tragedia! Amerykanie i Francuzi zepchnęli nas do Linii Hindenburga. Dużo wiedział o bitwie. Podejrzewam, że tam był. Ale nie zauważyłem, żeby te okropności wywarły na nim jakieś wrażenie. Nic! Poza tym… – W jego oczach błysnęło oburzenie. – Nie chciał wypić z mojej piersiówki za poległych. Nie wiem, dlaczego go szukacie, ale już przez to wydał mi się podejrzany. Może zdezerterował. Albo był tchórzem. Albo nawet zdrajcą.
Albo był wrogiem, pomyślał z goryczą Kohl.
– Mówił, czym się tu zajmuje? – spytał inspektor. – Tu albo w ogóle?
– Nie, panie inspektorze. Rozmawialiśmy tylko kilka minut.
– Był sam?
– Chyba nie. Podszedł później do drugiego mężczyzny, trochę niższego. Nie widziałem dokładnie. Przykro mi, nie zwróciłem uwagi.
– Świetnie panu idzie, kapralu – pochwalił go Janssen, a zwracając się do Kohla, rzekł: – Może chodzi o tego człowieka, którego widzieliśmy na podwórzu. Niższego, w ciemnym garniturze.
Kohl skinął głową.
– Możliwe. Jeden z kolegów w „Ogrodzie Letnim”. W jakim wieku był ten wyższy? – zapytał weterana.
– Miał czterdzieści lat, może rok, dwa więcej. Był w tym samym wieku co ja.
– Dobrze mu się pan przyjrzał?
– Och, tak, panie inspektorze. Widziałem go tak wyraźnie jak pana teraz. Mogę go dokładnie opisać.
Dzięki Bogu, pomyślał Kohl, koniec z zaraźliwą ślepotą. Spojrzał na ulicę, szukając pewnej osoby, którą zauważył pół godziny wcześniej. Następnie wziął weterana pod ramię, podniósł dłoń, zatrzymując jadące samochody, i przeprowadził utykającego mężczyznę przez ulicę.
– Proszę pana – powiedział do sprzedawcy ubranego w poplamiony farbami fartuch, siedzącego przy wózku, na którym stały obrazy. Uliczny artysta uniósł głowę znad martwej natury z kwiatami, którą właśnie malował. Odłożył pędzel i zerwał się z miejsca, gdy tylko ujrzał legitymację Kohla.
– Przepraszam, panie inspektorze. Przyrzekam panu, że od dawna staram się dostać zezwolenie, ale…- Umie się pan posługiwać ołówkiem czy tylko farbami? – przerwał mu Kohl.
– No…
– Umie pan? Ołówkiem!
– Tak, panie inspektorze. Często najpierw robię wstępny szkic ołówkiem, a potem…
– Tak, tak, dobrze. Mam dla pana pracę. – Kohl posadził kaprala na sfatygowanym płóciennym krzesełku i wcisnął do rąk malarza blok.
– Życzy pan sobie, żebym narysował portret tego człowieka? – zapytał usłużnie straganiarz, choć nie bardzo rozumiał po co.
– Nie. Życzę sobie, żeby narysował pan portret człowieka, którego ten człowiek zaraz panu opisze.
15
Taksówka przejechała przed dużym hotelem, na którym łopotały czarno-biało-czerwone flagi nazistowskie.
– Ach, „Metropol” – rzekł kierowca. – Wie pan, kto tam teraz mieszka? Wielka aktorka i piosenkarka Lillian Harvey! Widziałem ją na własne oczy. Pewnie lubi pan jej musicale.
– Jest dobra. – Paul nie miał pojęcia, kim jest ta kobieta.
– Właśnie kręci film w Babelsbergu dla wytwórni UFA. Chciałbym, żeby kiedyś była moją pasażerką, ale oczywiście ma własną limuzynę.
Paul zerknął przelotnie na luksusowy hotel – wyglądał na odpowiednie miejsce dla gwiazdki filmowej. Potem opel skręcił na północ i nagle znaleźli się w zupełnie innej okolicy, która z każdą mijaną przecznicą stawała się coraz posępniej sza. Pięć minut później Paul powiedział:
– Proszę się zatrzymać, to tu.
Wysiadł i pamiętając o ryzyku związanym z taksówkami, czekał, aż auto zniknęło wśród innych samochodów. Następnie ruszył pieszo na Dragonerstrasse i szedł dalej, zmierzając do „Klubu Aryjskiego”.
Kiedy znalazł się w lokalu, nie musiał długo szukać Ottona Webbera. Niemiec siedział przy stole w barze za wejściem, kłócąc się z jakimś człowiekiem ubranym w garnitur w kolorze brudnego błękitu i słomkowym kapeluszu typu kanotier. Webber uniósł głowę i na widok Paula rozpromienił się w szerokim uśmiechu, po czym szybko odprawił swego towarzysza.
– Chodź, chodź, Johnie Dillinger! Jak się miewasz, przyjacielu? – Webber wstał i wziął go w objęcia.Usiedli. Zanim Paul zdążył rozpiąć marynarkę, prosto do ich stolika ruszyła Liesl, atrakcyjna kelnerka, która obsługiwała go wcześniej.
– Ach, wróciłeś – powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu i mocno ściskając. – Nie możesz mi się oprzeć! Wiedziałam! Czego tym razem sobie życzysz?
– Dla mnie pschorr – odrzekł Paul. – A dla kolegi berlińskie. Odchodząc, musnęła palcami jego kark.
Webber odprowadził Liesl wzrokiem.
– Chyba masz specjalne względy. Cóż cię sprowadza z powrotem? Powab Liesl? Czy może znowu pobiłeś gnojowe koszule i potrzebujesz mojej pomocy?
– Pomyślałem, że może jednak ubijemy jakiś interes.
– Ach, te słowa brzmią w moich uszach jak muzyka Mozarta. Wiedziałem, że bystry z ciebie człowiek.
Liesl natychmiast przyniosła piwo. Paul zauważył, że co najmniej dwóch klientów, którzy złożyli zamówienie wcześniej, nie zostało obsłużonych. Kelnerka skrzywiła się, obrzucając salę ponurym spojrzeniem.
– Muszę wracać do pracy. Gdyby nie to, usiadłabym z tobą i pozwoliła postawić sobie sznapsa. – Oddaliła się, wzdychając z rozżaleniem.
Webber stuknął szkłem w kufel Paula.
– Dziękuję. – Wskazał ruchem głowy mężczyznę w jasnoniebieskim garniturze, który stał przy barze. – Mam takie kłopoty, że trudno uwierzyć. W zeszłym roku na berlińskiej wystawie samochodów Hitler ogłosił, że będzie produkowane nowe auto. Lepsze od audi i tańsze niż DKW. Ma się nazywać volkswagen – wóz ludu. Samochód dla każdego. Klienci będą wpłacać raty i dostaną auto, kiedy uzbiera się cała kwota. Niezły pomysł. Firma korzysta z pieniędzy i cały czas trzyma samochód na wypadek, gdyby nie wpłaciło się całej ceny. Czyż to nie kapitalne?
Paul skinął głową.
– Ach, miałem szczęście znaleźć mnóstwo opon.
– Znaleźć?
Webber wzruszył ramionami.
– I teraz się dowiaduję, że ci przeklęci inżynierowie zmienili rozmiar kół w tym cholernym autku. Cały mój zapas na nic.
– Ile na tym straciłeś?
Webber utkwił spojrzenie w pianie.
– Właściwie nie straciłem pieniędzy. Ale kłopot w tym, że ich nie zarobię. To równie zła wiadomość. Samochody to jedyna rzecz, którą ten kraj dobrze robi. Nasz Człowieczek przebudował wszystkie drogi. Ale mamy taki żart: Można bardzo szybko i wygodnie dojechać do każdego zakątka kraju. Ale po co? Na końcu drogi czeka na ciebie jeszcze więcej narodowych socjalistów. – Ryknął śmiechem.
Liesl popatrywała z nadzieją na Paula. Czego chciała ta dziewczyna? Żeby zamówić jeszcze jedno piwo, przespać się z nią, oświadczyć się?
– Przyznaję, że miałeś rację, Otto. Jestem kimś więcej niż dziennikarzem sportowym.
– Jeśli w ogóle jesteś dziennikarzem sportowym.
– Mam propozycję.
– Doskonale, doskonale. Ale pomówmy w cztery oczy. Bez świadków. Znam lepsze miejsce, poza tym muszę doręczyć pewną przesyłkę.
Dokończyli piwo i Paul położył na stoliku parę marek. Webber wziął płócienną torbę z nadrukiem „KaDeWe – najwspanialszy sklep świata”. Umknęli, nie żegnając się z Liesl.
– Chodźmy tędy. – Opuściwszy restaurację, skręcili na północ, oddalając się od centrum, od sklepów, luksusowego hotelu „Metropol” i zanurzając się w coraz mniej eleganckiej dzielnicy.
Minęli kilka kabaretów i nocnych klubów, lecz wszystkie były zabite deskami.
– Ach, spójrz tylko. Moja dawna dzielnica. Nic z niej nie zostało. Posłuchaj, Johnie Dillinger. Musisz wiedzieć, że kiedyś byłem bardzo znany w Berlinie. Wy macie swoje mafie, o których czytam w kryminałach, a my mieliśmy swoje Ringvereine.