Выбрать главу

Paul nie znał tego słowa, które dosłownie oznaczało „związek ringu”, ale po wyjaśnieniach Webbera uznał, że Niemiec ma na myśli po prostu gangi.

– Mieliśmy ich dużo, i to bardzo wpływowych. Mój nazywał się Kowboje na cześć waszego Dzikiego Zachodu. Przez jakiś czas byłem nawet jego prezydentem. Tak, właśnie prezydentem. Wyglądasz na zdziwionego. Wyłanialiśmy naszych przywódców w wyborach.

– Demokracja. Webber spoważniał.

– Musisz pamiętać, że byliśmy wtedy republiką, mieliśmy demokratyczny niemiecki rząd i prezydenta Hindenburga. Nasze gangi miały świetnych szefów, no i klasę. Byliśmy właścicielami budynków, restauracji, organizowaliśmy eleganckie przyjęcia. Nawet bale kostiumowe. Zapraszaliśmy polityków i ważnych funkcjonariuszy policji. Owszem, byliśmy kryminalistami, ale cieszyliśmy się szacunkiem. Mieliśmy swoją dumę i spory talent. Kiedyś opowiem ci o swoich lepszych kantach.

Niewiele wiem o waszych mafiach, Johnie Dillinger – o Alu Capone, Dutchu Schultzu – ale nasze wzięły swój początek z klubów bokserskich. Robotnicy spotykali się po pracy, żeby się rozerwać walką bokserską i zaczęli zakładać grupy ochrony. Po wojnie nastąpiły lata rebelii i niepokojów społecznych, walk z komunistami. Szaleństwo. A potem ta straszna inflacja… taniej było napalić banknotami w piecu, niż kupić drewno na opał. Za dolara mógłbyś kupić miliardy marek. Okropne czasy. Mamy takie powiedzenie: „W pustej kieszeni mieszka diabeł”. A wszystkie kieszenie mieliśmy puste. Dlatego właśnie Człowieczek doszedł do władzy, a ja osiągnąłem sukces. Królował handel wymienny i czarny rynek. Moje interesy rozkwitły.

– Wyobrażam sobie – powiedział Paul. Wskazał na zabity deskami kabaret. – Narodowi socjaliści nie zrobili ze wszystkim porządku.

– Ach, można i tak powiedzieć. Zależy, co rozumiesz przez „porządek”. Człowieczek ma źle w głowie. Nie pije, nie pali, nie lubi kobiet. Ani mężczyzn. Zauważ, jak na wiecach zasłania krocze czapką. Powiada się, że chroni ostatnich bezrobotnych w Niemczech! – Webber wybuchnął gromkim śmiechem. Po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. – Bez żartów. Dzięki niemu więźniowie opanowali więzienie.

Przez pewien czas szli w milczeniu. Nagle Webber przystanął i z dumą wskazał walący się budynek.

– Jesteśmy na miejscu, przyjacielu. Spójrz na nazwę.

Na wyblakłym szyldzie widniał angielski napis „Texas Club”.

– Kiedyś to była nasza siedziba. Mojego gangu Kowbojów. Wtedy wyglądała o wiele ładniej. Patrz pod nogi, Johnie Dillinger. Czasem pod drzwiami odsypiają kaca. Ach, czy już narzekałem, jak bardzo zmieniły się czasy?

Webber przekazał tajemniczą torbę barmanowi i w zamian dostał kopertę.

Salę wypełniał dym oraz smród odpadków i czosnku. Podłogę zaśmiecały niedopałki cygar i papierosów wypalonych do samego końca.

– Tu można zamawiać tylko piwo – ostrzegł Webber. – Do beczek niczego nie doleją, bo dostają je szczelnie zamknięte z browaru. Ale reszta? Sznapsa mieszają choćby z ekstraktami spożywczymi. Wino… ach, nawet nie pytaj. Jeżeli natomiast chodzi o jedzenie… – Wskazał łyżki, noże i widelce przymocowane łańcuchami do ścian przy każdym stoliku. Po sali chodził młody człowiek w brudnym ubraniu i płukał używane sztućce w oblepionym tłuszczem wiadrze. – Lepiej już cierpieć głód – rzekł Webber. – Bo inaczej można już stąd nigdy nie wyjść.

Złożyli zamówienie i znaleźli wolne miejsca. Barman, cały czas mierząc ponurym spojrzeniem Paula, przyniósł im piwo. Zanim unieśli je do ust, obaj otarli brzeg kufli. Webber zerknął w dół i zmarszczył brwi. Uniósł swą masywną nogę, oparł na drugim kolanie i obejrzał nogawkę. Mankiet spodni przetarł się na wylot i dyndały z niego nitki. Obejrzawszy uszkodzenie, powiedział:

– Ach, to spodnie z Anglii! Z Bond Street! Będzie się musiała nimi zająć jedna z moich dziewcząt.

– Dziewcząt? Masz córki?

– Być może. Synów pewnie też. Nie wiem. Ale mówię o kobietach, z którymi mieszkam.

– Kobietach? Mieszkasz ze wszystkimi naraz?

– Oczywiście, że nie – odparł Webber. – Czasem jestem u jednej, czasem u drugiej. Tydzień tu, tydzień tam. Jedna jest kucharką opętaną przez Escoffiera, druga szyje tak jak rzeźbił Michał Anioł, trzecia ma niewiarygodne doświadczenie w sprawach łóżkowych. Ach, każda to na swój sposób prawdziwa perła.

– Czy one…

– Czy się znają? – Webber wzruszył ramionami. – Może tak, może nie. Nie pytają, więc nie mówię. – Pochylił się nad stolikiem. – Do rzeczy, Johnie Dillinger, co mogę dla ciebie zrobić?

– Chcę ci coś powiedzieć, Otto. Możesz wstać i wyjść. Zrozumiem to. Możesz też zostać i mnie wysłuchać. Jeśli tak i jeśli będziesz mógł mi pomóc, czekają cię całkiem duże pieniądze.

– Intrygujesz mnie. Mów dalej.

– Mam w Berlinie wspólnika, który kazał jednemu ze swoich ludzi zrobić rozeznanie na twój temat.

– Na mój temat? To mi pochlebia. – Jego mina wskazywała, że mówi serio.

– Urodziłeś się w Berlinie w 1886 roku, w wieku dwunastu lat przeprowadziłeś się do Kolonii, a trzy lata później wróciłeś po tym, jak wyrzucono cię ze szkoły.Webber spochmurniał.

– Odszedłem sam. To wydarzenie często przedstawia się w krzywym zwierciadle.

– Za kradzież produktów z kuchni i romans z pokojówką.

– To ona mnie uwiodła i…

– Byłeś siedem razy aresztowany i spędziłeś w Moabicie w sumie trzynaście miesięcy.

Webber spojrzał na niego rozpromieniony.

– Tyle aresztowań i takie krótkie wyroki. Świadczy to dobitnie o moich znakomitych kontaktach na najwyższych szczeblach.

– Brytyjczycy też za tobą nie przepadają z powodu zjełczałego oleju, który sprzedałeś w zeszłym roku kucharzowi z ich ambasady. Francuzi podobnie, ponieważ dostali od ciebie koninę, choć wmawiałeś im, że to jagnięcina. Ogłosili też, że już nigdy nie będą z tobą prowadzić żadnych interesów.

– Ach, ci Francuzi. – Webber parsknął pogardliwie. – Mówisz więc, że chcesz się upewnić, czy można mi ufać, i że istotnie jestem inteligentnym przestępcą, za jakiego się podaję, a nie jakimś głupcem jak na przykład szpieg narodowych socjalistów. Po prostu roztropnie postępujesz. Dlaczego miałbym się obrażać?

– Możesz się obrazić, kiedy usłyszysz, że mój wspólnik podjął pewne kroki, aby uświadomić niektórym ludziom w Berlinie, kim jesteś – ludziom z naszego rządu. Teraz możesz postanowić, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Będę rozczarowany, ale zrozumiem. Jeżeli jednak zdecydujesz się nam pomóc, ale potem mnie zdradzisz, ci ludzie cię znajdą. I nie będzie to przyjemne spotkanie. Rozumiesz, o czym mówię?

Przekupstwo i groźby, podstawa zaufania w Berlinie, jak mówił Reggie Morgan.

Webber otarł twarz, spuścił wzrok i mruknął:

– Ja ci ratuję życie i tak mi się odwdzięczasz?

Paul westchnął. Polubił tego niesamowitego człowieka, lecz nie znał innego sposobu, by zdobyć informacje o Ernście. Nie miał jednak wyboru i musiał się zgodzić, żeby ludzie Morgana prześwietlili Webbera i zabezpieczyli się przed ewentualną zdradą z jego strony. Były to konieczne środki ostrożności w tak niebezpiecznym mieście jak Berlin.

– Czyli dokończymy piwo i rozejdziemy się każdy w swoją stronę. Po chwili jednak twarz Webbera rozjaśnił uśmiech.

– Przyznam, że nie czuję się tak obrażony jak powinienem, panie Schumann.

Paul osłupiał. Nigdy nie mówił Webberowi, jak się nazywa.

– Widzisz, też miałem wątpliwości co do twojej osoby. W „Klubie Aryjskim” przy naszym pierwszym spotkaniu, kiedy poszedłeś, jak by powiedziały moje dziewczęta, przypudrować nos, zwędziłem ci paszport i obejrzałem. Ach, nie wyglądałeś mi na narodowego socjalistę, ale, jak sam zauważyłeś, w naszym szalonym mieście ostrożności nigdy za wiele. Tak więc przeprowadziłem swoje małe dochodzenie. Mój człowiek nie znalazł żadnych związków, które by cię łączyły z Wilhelmstrasse. Nawiasem mówiąc, co sądzisz o moich umiejętnościach? Nie poczułeś, kiedy wyciągnąłem ci paszport?