– Nie poczułem – przyznał ze smutnym uśmiechem Paul.
– Chyba więc szanujemy się nawzajem do tego stopnia… – zaśmiał się drwiąco – że możemy przejść do interesów. Słucham, Johnie Dillinger. Opowiedz mi o swoich planach.
Paul odliczył sto marek z pieniędzy otrzymanych od Morgana i podsunął Webberowi, który pytająco uniósł brwi.
– Co chciałbyś kupić?
– Potrzebuję informacji.
– Ach, informacji. Tak, tak. To czasem może kosztować sto marek, ale czasem znacznie więcej. Informacje o czym czy o kim?
Spojrzał prosto w ciemne oczy siedzącego naprzeciw niego mężczyzny.
– O Reinhardzie Ernście.
Webber wysunął dolną wargę, przechylając na bok głowę.
– Nareszcie wszystko zaczyna się układać. Przyjechałeś wystąpić w nowej i ciekawej dyscyplinie olimpijskiej. Polowaniu na grubego zwierza. I dokonałeś dobrego wyboru, przyjacielu.
– Dobrego?
– Tak, tak. Pułkownik przeprowadza tu wiele zmian. Wcale nie z korzyścią dla kraju. Przygotowuje nas do psot. Człowieczek jest głupcem, ale otacza się sprytnymi ludźmi, a Ernst jest jednym z najsprytniejszych. – Webber zapalił swoje wstrętne cygaro. Paul chesterfielda, tym razem łamiąc tylko dwie zapałki, zanim błysnął płomień.
Webber patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem.
– Przez trzy lata, aż do kapitulacji, służyłem cesarzowi. Och, wykazywałem się prawdziwym męstwem. Podczas walk z Brytyjczykami moja kompania przesunęła linię frontu o ponad sto metrów w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Za ten czyn zostaliśmy odznaczeni. To znaczy ci, którzy przeżyli. W niektórych wsiach są tablice pamiątkowe, na których napisano tylko „Poległym”. Nie było ich stać na tyle brązu, by uwiecznić nazwiska wszystkich zabitych. – Pokręcił głową. – Wy, Jankesi, mieliście maximy. Myśmy strzelali ze swoich karabinów maszynowych, takich samych jak maximy. Ukradliśmy wam projekt albo to wy ukradliście nam, nie pamiętam. Ale Brytyjczycy, ach, oni mieli vickersy. Chłodzone wodą. Prawdziwe maszynki do wykańczania ludzi. Niezłe żelastwo… Nie, nie chcemy nowej wojny; cokolwiek by mówił Człowieczek, żaden Niemiec nie chce wojny. To byłby koniec wszystkiego. A pułkownik właśnie nas do niej przygotowuje. – Webber wsunął do kieszeni sto marek i wydmuchał ohydny dym z erzacu cygara. – Co chcesz wiedzieć?
– Chcę znać jego rozkład dnia na Wilhelmstrasse. O której przychodzi do pracy, o której wychodzi, jaki ma samochód, gdzie parkuje, czy będzie tam jutro, w poniedziałek lub we wtorek, jaką trasą jeździ, jakie ma ulubione restauracje w okolicy.
– Wszystkiego można się dowiedzieć, jeżeli ma się dość czasu. I jajek.
– Jajek?
Webber klepnął się po kieszeni.
– Pieniędzy. Będę szczery, Johnie Dillinger. Nie rozmawiamy o opchnięciu komuś trzydniowego pstrąga z Landwehrkanal jako świeżutkiej ryby złowionej w Haweli. Przez tę sprawę będę się musiał na pewien czas wycofać. Mogą być poważne reperkusje, które każą mi zejść do podziemia. Będzie…
– Otto, podaj mi kwotę.
– Bardzo niebezpiecznie… A pieniądze… cóż to dla was, Amerykanów. Macie swojego Roosevelta. I forsy jak lodów – dorzucił po angielsku.
– Jak lodu – poprawił go Paul. – Ile?
– Tysiąc dolarów amerykańskich.
– Co?
– Nie chcę marek. Powiadają, że inflacja już się skończyła, ale nie wierzy w to nikt, kto przeżył te ciężkie czasy. Przecież w tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym roku litr benzyny kosztował pięćset tysięcy marek. A w…
Paul pokręcił głową.
– To mnóstwo pieniędzy.
– Wcale nie – jeżeli zdobędę informacje. A gwarantuję, że będziesz je miał. Zapłacisz mi połowę z góry.
Paul wskazał kieszeń Webbera, w której spoczywało sto marek.
– To jest twoja zaliczka. – Ale…
– Dostaniesz resztę, kiedy ci się uda. I jeżeli dostanę zgodę.
– Będę miał wydatki.
Paul dał mu pozostałą setkę.
– Proszę.
– To o wiele za mało, ale musi wystarczyć. – Nagle Webber spojrzał na Paula uważniej. – Jestem ogromnie ciekawy.
– Ciekawy czego?
– Ciebie, Johnie Dillinger. Twojej historii.
– Nie ma żadnej historii.
– Ach, zawsze jest jakaś historia. Śmiało, opowiedz Ottonowi. Robimy razem interesy. Jesteśmy sobie bliżsi niż dwoje ludzi w łóżku. I pamiętaj, że Otto potrafi odróżnić prawdę od kłamstwa. Nie wyglądasz mi na odpowiedniego kandydata do tej roboty. Chociaż pewnie dlatego cię wybrano, żebyś odwiedził nasze urocze miasto. Jak to się stało, że zacząłeś uprawiać tę szlachetną profesję?
Paul milczał przez chwilę, a potem rzekł:
– Mój dziadek przyjechał do Ameryki wiele lat temu. Brał udział w wojnie prusko-francuskiej i nie chciał już więcej walczyć. Założył drukarnię.
– Jak miał na imię?
– Wolfgang. Twierdził, że w jego żyłach płynie farba drukarska, a jego przodkowie mieszkali w Moguncji i pracowali u Gutenberga.
– Co też ci dziadkowie opowiadają – powiedział Webber, kiwając głową. – Mój utrzymywał, że był kuzynem Bismarcka.
– Jego firma znajdowała się na nowojorskiej Lower East Side, w niemiecko-amerykańskiej części miasta. W tysiąc dziewięćset czwartym roku wydarzyła się tragedia – ponad tysiąc ludzi z tej dzielnicy zginęło w pożarze statku wycieczkowego „Generał Slocum” na East River.
– Ach, to smutne.
– Na pokładzie był mój dziadek. Przeżyli razem z babką, ale ratując ludzi, okropnie się poparzył i nie mógł już pracować. Większa część niemieckiej społeczności przeniosła się do York-ville, na północ Manhattanu. Ludzie byli zbyt przygnębieni, by dłużej mieszkać w Małych Niemczech. Dziadek był chory i dostawał coraz mniej zamówień na druki, więc firma zaczęła podupadać. Interes przejął mój ojciec. Nie chciał być drukarzem; wolał grać w baseball. Znasz baseball?- Ach, oczywiście.
– Sytuacja nie pozostawiła mu jednak wyboru. Miał na utrzymaniu żonę, moją siostrę, brata i mnie – no i dziadków. Ale stanął na wysokości zadania. Spełnił obowiązek. Przeprowadził się do Brooklynu, wystarał się o angielskie czcionki i poszerzył działalność. Drukarnia zaczęła nieźle prosperować. Mój brat nie mógł iść do wojska podczas wojny i kiedy ja wyjechałem do Francji, razem z ojcem prowadził interes. Po powrocie dołączyłem do nich i wiodło się nam naprawdę świetnie. – Roześmiał się. – Nie wiem, czy słyszałeś, ale w naszym kraju obowiązywała prohibicja. Nie wolno było…
– Tak, tak, oczywiście. Pamiętaj, że czytam kryminały. Żeby zabraniali picia alkoholu! Niesłychane!
– Drukarnia ojca znajdowała się nad rzeką w Brooklynie. Miała własne nabrzeże i duży magazyn, w którym trzymaliśmy papier i gotowe druki. Chciał go przejąć jeden z miejscowych gangów, żeby ukrywać tam whisky szmuglowaną z portu. Ojciec się nie zgodził. Pewnego dnia przyszło do niego paru zbirów. Pobili mojego brata i kiedy ojciec nadal się opierał, włożyli mu ręce do dużej prasy drukarskiej.
– Och, nie, przyjacielu.
– Był mocno pokiereszowany – ciągnął Paul. – Po kilku dniach zmarł. Nazajutrz moja matka i brat sprzedali bandytom drukarnię za sto dolarów.