Выбрать главу

– Jaką ma przykrywkę?

– Działa tam jako biznesmen, pośrednik, ktoś w tym rodzaju. Pracuje na własny rachunek.

– To on dostarczy ci broń i wszystkie potrzebne informacje na temat celu – kontynuował Gordon.

– Nie mam prawdziwego paszportu, to znaczy, nie mam paszportu na własne nazwisko.

– Wiemy, Paul. Dostaniesz paszport.

– Mogę odzyskać swoją broń?

– Nie – odparł Gordon tonem, który ucinał wszelkie dyskusje na ten temat. – Tak w zarysie wygląda nasz plan, przyjacielu.Muszę cię jednak ostrzec, że jeżeli zamierzasz dać nogę i ukryć się w jakiejś pipidówce na zachodzie…

Naturalnie, że Paul miał wcześniej taki zamiar. Pokręcił jednak przecząco głową.

– Ci dzielni młodzieńcy nie będą cię odstępować na krok do samego nabrzeża w Hamburgu. A gdyby podobne pragnienie wolności naszło cię w Berlinie, nasz człowiek będzie cię miał na oku. Jeśli znikniesz, da nam znać, a my skontaktujemy się z nazistami i poinformujemy ich, że w Berlinie ukrywa się amerykański uciekinier, morderca. Podamy im twoje nazwisko i prześlemy zdjęcie. – Gordon spojrzał mu w oczy. – Paul, jeżeli sądzisz, że łatwo udało się nam ciebie wytropić, to nie poznałeś jeszcze metod nazistów. Podobno nie zawracają sobie głowy żadnymi procesami ani nakazami egzekucji. Czy to jasne?

– Jak słońce.

– Dobrze. – Komandor spojrzał na Avery’ego. – Powiedz mu, co się stanie po wykonaniu zadania.

– W Holandii będzie czekał samolot z załogą – rzekł porucznik. – Pod Berlinem jest stare lotnisko. Po robocie zabierze cię stamtąd samolot.

– Samolot? – powtórzył zaintrygowany Paul. Latanie zawsze go fascynowało. Gdy miał dziewięć lat, pierwszy raz złamał rękę – potem zdarzyło się to jeszcze tyle razy, że przestał liczyć. Zbudował szybowiec i wystartował z dachu drukarni ojca, lądując po chwili na parszywym bruku dwa piętra niżej.

– Owszem, Paul – przytaknął Gordon.

– Lubisz samoloty, prawda? – odezwał się Avery. – W mieszkaniu masz mnóstwo czasopism o lotnictwie. I książek. Obrazów. Masz też modele. Sam je zrobiłeś?

Paul poczuł się zażenowany. Ogarnęła go złość, że znaleźli jego zabawki.

– Jesteś pilotem? – zapytał senator.

– Nigdy jeszcze nie leciałem samolotem – przyznał. Pokręcił głową. – Sam nie wiem. – Cały projekt wydawał się szaleństwem. W pokoju zaległa cisza.

Przerwał ją mężczyzna w pogniecionym garniturze.

– Podczas wojny też byłem pułkownikiem. Tak jak Reinhard Ernst. I byłem w lesie w Argonnach. Tak jak ty.

Paul skinął głową.

– Znasz ogólną liczbę?

– Liczbę czego?

– Wiesz, ilu ludzi straciliśmy?

Paul pamiętał morze ciał. Amerykanów, Francuzów, Niemców. Ranni sprawiali jeszcze gorsze wrażenie. Krzyczeli, płakali, jęczeli, wzywali matki i ojców. Wiedział, że nigdy nie zapomni ich głosów.

– Amerykańskie Siły Ekspedycyjne – rzekł uroczyście starszy człowiek – straciły ponad dwadzieścia pięć tysięcy. Prawie sto tysięcy odniosło rany. Zginęła połowa chłopców, których miałem pod komendą. W ciągu miesiąca przesunęliśmy front o dziesięć kilometrów. Do dziś co dzień myślę o tych liczbach. Połowa moich żołnierzy, dziesięć kilometrów. A przecież ofensywa w Argonnach to nasze najbardziej spektakularne zwycięstwo w ciągu całej wojny… Nie chcę, aby kiedykolwiek coś takiego się powtórzyło.

Paul przyglądał się tęgiemu mężczyźnie.

– Kim pan jest? – spytał znowu.

Senator drgnął i otworzył usta, lecz człowiek w garniturze ubiegł go i rzekł:

– Nazywam się Cyrus Clayborn.

No tak, oczywiście. Rany… Stary był szefem ContinentalTelephone and Telegraph – milionerem, który zachował fortunę nawet w ponurych czasach wielkiego kryzysu.

– Jak mówiłem, można mnie uważać za kogoś w rodzaju Tatusia Warbucksa. Jestem bankierem. Lepiej, żeby środki na takie… powiedzmy, projekty nie pochodziły z publicznych źródeł. Jestem za stary, żeby walczyć za swój kraj. Chcę jednak pomagać w miarę możliwości. Udało mi się zaspokoić twoją ciekawość, chłopcze?

– Tak.

– To dobrze. – Clayborn obrzucił go przelotnym spojrzeniem. – Pozostaje jeszcze jedna sprawa. Chodzi o pieniądze. Pamiętasz, o jakiej kwocie była mowa?

Paul skinął głową.

– Będzie dwa razy wyższa.

Paul poczuł, jak cierpnie mu skóra. Dziesięć tysięcy dolarów? Nie potrafił sobie tego wyobrazić.

Gordon wolno odwrócił głowę w stronę senatora. Paul domyślił się, że ruch Clayborna nie był częścią scenariusza.

– Dostanę gotówkę? Nie czek?Z jakiegoś powodu senator i Clayborn, słysząc to, roześmiali się równocześnie.

– Jeśli sobie życzysz – rzekł przemysłowiec.

Senator przysunął bliżej telefon i postukał w słuchawkę.

– Jak więc będzie, chłopcze? Dzwonimy do Deweya czy nie? Ciszę przerwał trzask zapałki, gdy Gordon zapalił papierosa.

– Zastanów się, Paul. Dajemy ci szansę zerwania z przeszłością. Będziesz mógł zacząć wszystko od początku. Który z żołnierzy mafii może liczyć na taki układ?

Część II Miasto szeptów

Piątek, 24 lipca 19 3 6

3

Wreszcie mógł zrobić to, po co się tu znalazł.

Była szósta rano i statek „Manhattan”, na którego cuchnącym korytarzu trzeciej klasy właśnie stał, zbliżał się do nabrzeża Hamburga, dziesięć dni po wypłynięciu z nowojorskiego portu.

Liniowiec był – w dosłownym znaczeniu tego słowa – statkiem flagowym Linii Stanów Zjednoczonych, pierwszym we flocie zbudowanym wyłącznie do przewozu pasażerów. Był ogromny – miał długość większą niż dwa boiska futbolowe – lecz w ten rejs zabrał na pokład wyjątkowo wiele osób. Zwykle na transatlantyku znajdowało się około sześciuset pasażerów i pięciuset członków załogi. Tym razem jednak we wszystkich trzech klasach tłoczyło się prawie czterystu olimpijczyków, ich trenerów i menedżerów oraz ośmiuset pięćdziesięciu innych pasażerów, przede wszystkim rodzin i przyjaciół sportowców, dziennikarzy i członków Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego.

Konieczność obsłużenia tylu pasażerów i zadbania o ich nietypowe potrzeby mocno dała się we znaki uprzejmej i pracowitej załodze „Manhattanu”, ale szczególnie ciężką pracę miał ów korpulentny, łysy mężczyzna – Albert Heinsler. Oczywiście jako steward musiał harować przez długie godziny. Lecz najbardziej uciążliwe obowiązki wiązały się z prawdziwą funkcją, jaką pełnił na pokładzie statku, o której nie miał pojęcia żaden pasażer ani członek załogi. Heinsler nazywał siebie „Amanem”. Tak wywiad nazistowski określał swoich tajnych współpracowników w Niemczech – swych Agenten. W rzeczywistości ten trzydziestoczteroletni, trzymający się na uboczu kawaler należał do Ligi Amerykańsko-Niemieckiej [1], grupy krzykliwych, prohitlerowskich Amerykanów, którzy w swojej postawie wobec Żydów, komunistów i Murzynów byli bliscy poglądom głoszonym przez Front Chrześcijański. Heinsler nie żywił nienawiści do Ameryki, ale nie potrafił zapomnieć okropnych czasów wojny, gdy miał kilkanaście lat, a jego rodzina z powodu panujących w kraju nastrojów antyniemieckich zaznała prawdziwej biedy; sam padał ofiarą nieustannych szyderstw – „Heinie, Heinie, Heinie Szwab!” – i wiele razy zbierał cięgi w bójkach na szkolnych podwórkach.

Nie, nie żywił nienawiści do swojego kraju. Ale całym sercem kochał faszystowskie Niemcy i zachwycał się mesjaszem Adolfem Hitlerem. Był gotów ponieść dla niego każdą ofiarę – oddać wolność, a nawet życie, gdyby zaszła potrzeba.

вернуться

[1] Powstała w 1933 roku, Liga Przyjaciół Nowych Niemiec (League oj the Friends of the New Germany), która w roku 1936 zmieniła nazwę na Amerikadeutscher Volksbund, skupiająca w swoich szeregach głównie mniejszość niemiecką (przyp. tłum.).