Выбрать главу

– Czyli straciłeś pracę i wpadłeś w złe towarzystwo? – Webber pokiwał głową.

– Nie, było inaczej – odrzekł cicho Paul. – Poszedłem na policję. Ale nie mieli ochoty znaleźć tych konkretnych morderców. Rozumiesz?

– Pytasz, czy słyszałem o skorumpowanych policjantach? – Webber wybuchnął gromkim śmiechem.

– Wziąłem więc mojego starego colta z wojska, pistolet. Dowiedziałem się, kim są mordercy. Przez cały tydzień ich śledziłem, aż wiedziałem o nich wszystko. I ich zdjąłem.

– Co zrobiłeś?

Zorientował się, że przetłumaczył ten zwrot dosłownie; po niemiecku mógł być niezrozumiały.

– Tak mówimy. Wpakowałem im po kuli w tył głowy.

– Ach, tak – szepnął Webber, przestając się uśmiechać. – Ja bym powiedział „wykończyć”.

– Tak. Dowiedziałem się też, kim jest szmugler, który kazał im torturować ojca. I jego też zdjąłem.

Webber umilkł. Paul zdał sobie sprawę, że jeszcze nikomu o tym nie opowiadał.

– Odzyskałeś firmę?

– Och, nie. Wcześniej na magazyn zrobili nalot federalni, ludzie z rządu, i skonfiskowali drukarnię. A ja zaszyłem się w HelPs Kitchen na Manhattanie. I przygotowałem się na śmierć.

– Na śmierć?

– Zabiłem bardzo ważnego człowieka. Szefa gangu. Wiedziałem, że jego wspólnicy albo ktoś inny znajdą mnie i załatwią. Dobrze zacierałem za sobą ślady, policja nie mogła mnie znaleźć. Ale gangi wiedziały, że to ja. Nie chciałem, żeby ucierpiał na tym ktokolwiek z mojej rodziny – brat założył już wtedy własną drukarnię – a więc zamiast prowadzić z nim interes, znalazłem pracę w sali gimnastycznej, gdzie w zamian za pokój sprzątałem i byłem sparingpartnerem.

– I czekałeś na śmierć. Muszę jednak zauważyć, że nadal cieszysz się doskonałym zdrowiem, Johnie Dillinger. Jak to się stało?

– Pewni ludzie…

– Przywódcy gangów.

– …dowiedzieli się, co zrobiłem. Nie przepadali za człowiekiem, którego zabiłem, nie podobały im się jego metody – na przykład to, że torturował mojego ojca i zabijał policjantów. W ich przekonaniu przestępcy powinni być profesjonalistami. Dżentelmenami.

– Tak jak ja – oznajmił Webber, waląc się w pierś.

– Dowiedzieli się, jak zabiłem tego gangstera i jego ludzi. Czysto, nie zostawiając żadnych dowodów. Nikomu niewinnemu nie stała się żadna krzywda. Poprosili mnie, żebym zrobił to samo z innym człowiekiem, też bardzo złym. Nie chciałem, ale potem usłyszałem, co ma na sumieniu. Zabił świadka i jego rodzinę, nawet jego dwoje dzieci. Tak więc się zgodziłem. I też go zdjąłem. Dobrze mi zapłacili. Potem zabiłem następnego. Zaoszczędziłem pieniądze, jakie od nich dostałem, i kupiłem małą salę gimnastyczną. Zamierzałem się wycofać. Ale wiesz, co to znaczy popaść w rutynę?

– Doskonale wiem.

– Ta rutyna towarzyszy mi już wiele lat… – Paul zamilkł. – Tak się przedstawia moja historia. Prawdziwa od początku do końca.

– Nie dręczy cię to? – spytał w końcu Webber. – Że w ten sposób zarabiasz na życie?

Paul milczał przez chwilę.- Powinno mnie chyba bardziej dręczyć. Czułem się gorzej, zdejmując podczas wojny waszych chłopców. W Nowym Jorku zdejmuję po prostu innych morderców. Złych ludzi. Tych, którzy robią to samo, co tamci zrobili mojemu ojcu. – Zaśmiał się. – Powtarzam sobie, że poprawiam błędy Boga.

– Dobre, Johnie Dillinger. – Webber pokiwał głową. – Błędy Boga. Och, tu też można niejeden znaleźć. – Dokończył piwo. – Dziś jest sobota. Trudny dzień na zdobywanie informacji. Spotkajmy się jutro rano w Tiergarten. Na końcu Sternallee jest małe jezioro. Od strony południowej. O której mógłbyś się tam zjawić?

– Wcześnie. Powiedzmy o ósmej.

– Ach, doskonale – powiedział Webber, marszcząc brew. – Rzeczywiście wcześnie. Ale będę punktualnie.

– Potrzebuję jeszcze jednej rzeczy – rzekł Paul.

– Czego? Whisky? Tytoniu? Mogę znaleźć nawet kokainę. Niewiele zostało w mieście, mimo to…

– Nie dla mnie. Dla kobiety. Chodzi o prezent. Webber wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Ach, Johnie Dillinger, brawo! Tak krótko jesteś w Berlinie i już odezwało się serce. A może głos pochodzi z innej części ciała. Czy przyjaciółce spodobają się pończochy wraz z gustownym pasem? Oczywiście z Francji. Czarno-czerwony gorsecik? A może jest skromniejszą osobą. Kaszmirowy sweterek. Albo belgijskie czekoladki. Koronki. Perfumy to zawsze doskonały podarunek. I oczywiście po specjalnej cenie, przyjacielu.

16

Pracowite czasy.

Kilkadziesiąt różnych spraw mogło zaprzątać uwagę potężnego, spoconego mężczyzny, który w to późne sobotnie popołudnie siedział w swym odpowiednio przestronnym gabinecie w niedawno ukończonym gmachu Ministerstwa Lotnictwa przy Wilhelm-strasse 81-85. Budynek miał trzydzieści siedem tysięcy metrów kwadratowych powierzchni i był większy od kancelarii i apartamentów Hitlera razem wziętych.

Hermann Góring mógłby na przykład podjąć przerwaną pracę nad tworzeniem ogromnego imperium przemysłowego, które obecnie projektował (i które naturalnie miało nosić jego imię). Mógłby sporządzić szkic okólnika do wiejskiej żandarmerii w całym kraju, aby przypomnieć o konieczności bezwzględnego egzekwowania ustawy o ochronie zwierząt, którą osobiście napisał, i surowym karaniu każdej osoby przyłapanej na polowaniu z psami na lisy.

Czekała go także pilna sprawa organizacji przyjęcia z okazji igrzysk, na które Góring budował w Ministerstwie Lotnictwa własną wioskę olimpijską (udało mu się podejrzeć plany imprezy u Goebbelsa i postanowił przeznaczyć na swoją galę kilkadziesiąt tysięcy marek więcej, aby przyćmić tego robaka). I oczywiście musiał się zastanowić nad nie mniej ważną kwestią, w co się ubrać na przyjęcie. Mógłby się nawet spotkać ze swymi asystentami, aby przedyskutować z nimi kolejny punkt misji, jaką powierzyła mu Trzecia Rzesza: misji budowy najlepszych sił powietrznych na świecie.

Lecz myśli czterdziestotrzyletniego Hermanna Góringa absorbowała teraz pewna wdowa, dwa razy starsza od niego rencistka, która mieszkała w małym domku pod Hamburgiem.Oczywiście nie wykonywał żadnej czarnej roboty śledczej związanej z osobą pani Ruby Kleinfeldt – sprawował przecież funkcje ministra bez teki, komisarza lotnictwa, głównodowodzącego sił powietrznych, premiera Prus, ministra lotnictwa i Wielkiego Łowczego Rzeszy. Na Wilhelmstrasse i w Hamburgu uwijało się kilkunastu jego totumfackich i funkcjonariuszy gestapo, grzebiąc w kartotekach i prowadząc niezliczone przesłuchania.

Sam Góring wyglądał przez okno swego wykwintnie urządzonego gabinetu, siedząc nad olbrzymim talerzem spaghetti, ulubionego dania Hitlera. Góring przyglądał się wczoraj, jak Fiihrer bez apetytu dziobał je widelcem. Widok potrawy wzbudził w Góringu ochotę na jedzenie, która wkrótce przerodziła się w wilczy głód; dziś pochłonął już trzy duże porcje.

Ciekawe, czego się o tobie dowiemy, powiedział w duchu do staruszki, która nie miała pojęcia o prowadzonym w jej sprawie intensywnym dochodzeniu. Śledztwo wydawało się absurdalnie marginalnym przedsięwzięciem w jego kalendarzu pełnym zadań o kluczowym znaczeniu. Niemniej miało równie zasadnicze znaczenie, ponieważ mogło doprowadzić do upadku Reinharda Ernsta.

Sednem życia Hermanna Góringa była wojaczka. Często wspominał szczęśliwe czasy wojny, gdy latał swoim białym dwupłatowym fokkerem D-7 nad Francją i Belgią, biorąc na cel każdego pilota aliantów, który przez głupotę znalazł się w pobliżu (oficjalnie ten błąd przypłaciło życiem dwudziestu dwóch, choć Góring był przekonany, że zabił ich znacznie więcej). Dziś zmienił się w kolosa, który nie zmieściłby się w kabinie swego dawnego samolotu, a jego zainteresowania obracały się wokół środków przeciwbólowych, jedzenia, pieniędzy, sztuki i władzy. Gdyby ktoś go jednak zapytał, kim czuje się w głębi duszy, Góring bez wahania odpowiedziałby: żołnierzem.