I to żołnierzem, który najlepiej wiedział, jak z powrotem uczynić z Niemców naród wojowników – należało dać wszystkim poznać swoją siłę. Nie negocjować, nie skradać się chyłkiem jak chłopak przemykający w stronę krzaków za stodołą, żeby ukradkiem zaciągnąć się dymem z ojcowskiej fajki – a tak zachowywał się pułkownik Reinhard Ernst.
W działaniach tego człowieka było coś kobiecego. W porównaniu z Ernstem nawet ten pedał Rohm, szef SA zabity przez Góringa i Hitlera podczas puczu dwa lata temu, wydawał się uosobieniem zawziętości. Potajemne i ostrożne kontakty z Kruppem, nerwowe przerzucanie środków z jednej stoczni do drugiej, zmuszanie obecnej „armii” do ćwiczeń z drewnianą bronią i artylerią w małych grupach, by nie przyciągać niczyjej uwagi. I mnóstwo innych nadmiernie przezornych taktyk.
Skąd te wahania? Zdaniem Góringa stąd, że lojalność Ernsta wobec programu narodowych socjalistów była wątpliwa. Fiihrer i Góring nie byli naiwni. Wiedzieli, że nie cieszą się powszechnym poparciem. Pięścią i ogniem można zdobyć głosy wyborcze, ale nie można zdobyć serc. A w kraju było wiele serc głuchych na idee narodowego socjalizmu, wśród nich osoby z najwyższego dowództwa sił zbrojnych. Całkiem możliwe, że Ernst celowo gra na zwłokę, by pozbawić Hitlera i Góringa tego, na czym zależało im najbardziej: silnego wojska. Być może nawet sam miał ochotę wstąpić na tron, gdyby obaj władcy zostali usunięci.
Dzięki swemu spokojnemu głosowi, rozsądkowi, łagodności, dwóm cholernym Żelaznym Krzyżom i wielu innym odznaczeniom Ernst cieszył się ostatnio łaską Wilka (Góring lubił używać przydomku, jakim niektóre kobiety określały Hitlera, ponieważ czuł się wówczas bliższy Fuhrerowi – oczywiście minister używał tej poufałej formy wyłącznie w myślach).
Wystarczy przecież przypomnieć, jak zajadle pułkownik zaatakował wczoraj Góringa za pomysł pokazania myśliwca Me 109 podczas olimpiady! Minister lotnictwa przez pół nocy nie mógł zasnąć, tylko rozpamiętywał z wściekłością tę rozmowę i wciąż widział, jak Wilk zwraca niebieskie oczy na Ernsta i wyraża zgodę!
Znów poczuł falę gniewu.
– Boże drogi! – Góring strącił na podłogę talerz ze spaghetti, roztrzaskując go.
Do gabinetu wbiegł jeden z jego ordynansów, weteran wojny, utykający na jedną nogę.
– Słucham, panie ministrze?
– Posprzątaj to!
– Przyniosę wiad…
– Nie kazałem ci myć podłogi. Pozbieraj tylko te skorupy. Umyją wieczorem. – Spojrzał na swoją wymiętą koszulę i zauważył plamy z pomidorów. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej. – Chcę czystą koszulę – warknął. – Talerze są za małe na porządne porcje. Powiedz kucharzowi, żeby znalazł większe. Fiihrer ma miśnieński serwis, zielono-biały. Chcę mieć taką porcelanę.
– Tak jest. – Ordynans pochylił się, by zebrać kawałki potłuczonego talerza.- Nie, najpierw przynieś mi koszulę.
– Tak jest, panie ministrze. – Człowiek posłusznie umknął na korytarz. Po chwili wrócił, niosąc ciemnozieloną koszulę na wieszaku.
– Nie tę. Mówiłem ci, kiedy przyniosłeś mi ją w zeszłym miesiącu, że wyglądam w niej jak Mussolini.
– Tamta była czarna, panie ministrze. Już ją wyrzuciłem. Ta jest zielona.
– Chcę białą. Daj mi białą koszulę! Jedwabną!
Ordynans wyszedł i znów się pojawił, już z właściwą koszulą. Po chwili do gabinetu wkroczył jeden ze starszych adiutantów Góringa.
Minister odłożył koszulę na bok. Miał świadomość swej tuszy i nigdy by się nie rozebrał w obecności podwładnego. Ogarnęła go nowa fala złości, tym razem z powodu szczupłej sylwetki Ernsta. Gdy ordynans zbierał porcelanowe skorupy, adiutant zameldował:
– Panie ministrze, chyba mam dobrą wiadomość. – Tak?
– Nasi agenci w Hamburgu znaleźli jakieś listy o pani Kleinfeldt. Ich treść wskazuje, że jest Żydówką.
– Wskazuje?
– Dowodzi, panie ministrze. Niezbicie dowodzi.
– Czystej krwi?
– Nie, półkrwi. Ale ze strony matki. Czyli rzecz jest bezsporna.
Przyjęte w zeszłym roku ustawy norymberskie o rasie i obywatelstwie odbierały Żydom obywatelstwo niemieckie, czyniąc ich „poddanymi”, a także zakazywały małżeństw i stosunków płciowych Aryjczyków z Żydami. Przepisy precyzyjnie definiowały również, kto jest Żydem w wypadku małżeństw mieszanych w dawnych pokoleniach. Mając dwoje żydowskich i dwoje nieżydowskich dziadków, pani Kleinfeldt była półkrwi Żydówką.
Odkrycie samo w sobie nie miało większego znaczenia, ale nowina ucieszyła Góringa ze względu na człowieka, który był wnukiem pani Kleinfeldt: profesora Ludwiga Keitla, wspólnika Reinharda Ernsta w Badaniach Waltham. Minister nadal nie wiedział, czego właściwie dotyczą tajemnicze badania, ale fakty wystarczająco obciążały Ernsta: pracował z człowiekiem żydowskiego pochodzenia, korzystając z prac żydowskiego lekarza umysłu Freuda. A najbardziej kompromitowało Ernsta to, że trzymał badania w tajemnicy przed dwiema najważniejszymi osobami w rządzie – Góringiem i Wilkiem.
Minister dziwił się, że Ernst tak go nie doceniał. Pułkownik przypuszczał, że Góring nie podsłuchuje telefonów w restauracjach w okolicach Wilhelmstrasse. Czyżby pełnomocnik rządu nie wiedział, że w dręczonej paranoją dzielnicy właśnie aparaty publiczne są żyłą złota? Góring dostał zapis rozmowy, jaką Ernst odbył rano z profesorem Keitlem, kiedy prosił go o pilne spotkanie.
Nieważne, o czym mówili na spotkaniu. Kluczowe znaczenie miał fakt, że Góring poznał nazwisko poczciwego profesora, a teraz jeszcze się dowiedział, że w jego żyłach płynie krew Żydków. Jakie będą konsekwencje? W dużym stopniu zależało to od Góringa. Keitel, pół-Żyd intelektualista, zostanie wysłany do Oranienburga, to nie ulegało wątpliwości. Ale Ernst? Góring uznał, że lepiej go będzie pozostawić w służbie publicznej. Zostanie pozbawiony ważnych funkcji w rządzie, lecz zachowa jakąś poślednią posadę, żeby mógł im dalej służyć. Tak, jeżeli do pułkownika uśmiechnie się szczęście, w przyszłym tygodniu będzie dreptał za ministrem obrony von Blombergiem, niosąc mu teczkę.
Czując przypływ energii, Góring wziął jeszcze kilka środków przeciwbólowych, zawołał o kolejną porcję spaghetti i gratulując sobie udanej intrygi, skupił się na przyjęciu z okazji olimpiady. Zastanawiał się, czy wystąpić w stroju niemieckiego myśliwego, szejka arabskiego, czy może Robin Hooda z łukiem i kołczanem na ramieniu?
Czasami nie sposób się zdecydować.
Reggie Morgan miał zafrasowaną minę.
– Nie wolno mi zadysponować takiej kwoty. Jezu Chryste. Tysiąc dolarów!
Szli przez Tiergarten, mijając szturmowca, który stojąc na zaimprowizowanym podium i pocąc się obficie, ochrypłym głosem pouczał grupkę osób. Niektórzy wyraźnie woleliby być gdzie indziej, inni oglądali się z wyrazem pogardy w oczach. Ale niektórzy słuchali jak urzeczeni. Paulowi przypomniał się Heinsler ze statku.
Kocham Fiihrera, dla niego i partii jestem gotów zrobić wszystko…
– Groźba podziałała? – zapytał Morgan.
– Och, tak. Wydaje mi się nawet, że dzięki niej nabrał dla mnie większego respektu.
– I naprawdę potrafi znaleźć dla nas jakieś przydatne informacje?- Jeżeli ktokolwiek potrafi, to na pewno on. Znam ten typ. Zdumiewające, jak zaradni stają się ludzie, kiedy pomacha się im przed nosem pieniędzmi.
– No to się przekonajmy, czy uda się nam je w ogóle zdobyć.
Wyszli z parku i przy Bramie Brandenburskiej skręcili na południe. Kilka przecznic dalej ujrzeli bogato zdobiony pałac, który po zakończeniu remontu po pożarze miał się stać siedzibą ambasady Stanów Zjednoczonych.