Выбрать главу

– Popatrz tylko – rzekł Morgan. – Imponujący, prawda? W każdym razie niedługo będzie wspaniały.

Mimo że budynek nie był jeszcze oficjalnie ambasadą, od frontu powiewała amerykańska flaga. Jej znajomy widok podziałał na Paula uspokajająco.

Przypomniał sobie trzech chłopców z Hitlerjugend w wiosce olimpijskiej.

A czarne… Hakenkreuz. To się nazywa swastyka… Ach, pan na pewno wie… Na pewno pan wie…

Morgan skręcił w aleję, potem w następną i wreszcie, obejrzawszy się za siebie, otworzył kluczem drzwi. Weszli do cichego, ciemnego budynku i minąwszy kilka korytarzy, dotarli do małych drzwi obok kuchni. Przekroczyli próg. Pokój tonął w półmroku i był skromnie urządzony: biurko, kilka krzeseł i duże radio, jakiego Paul nigdy nie widział. Morgan włączył aparat, który zaczął szumieć, gdy tylko rozgrzały się lampy.

– Słuchają wszystkich zagranicznych transmisji na falach krótkich – wyjaśnił Morgan. – Dlatego będziemy nadawać przez przekaźniki do Amsterdamu i Londynu, a potem zostaniemy połączeni linią telefoniczną ze Stanami. Trochę potrwa, zanim naziści ustalą częstotliwość – dodał, nakładając słuchawki. – Ale mogą mieć szczęście, dlatego trzeba zakładać, że podsłuchują. Pamiętaj, mogą słyszeć wszystko, co powiesz.

– W porządku.

– Trzeba się pospieszyć. Gotowy?

Paul skinął głową i wziął słuchawki podane mu przez Morgana, po czym włożył grubą wtyczkę do wskazanego gniazda. Wreszcie ożyło zielone światełko na przedniej ściance aparatu. Morgan wyjrzał przez okno na aleję, a potem zasunął zasłonę. Przysunął mikrofon blisko ust i wcisnął guzik.

– Proszę o połączenie transatlantyckie z naszym przyjacielem na południu. – Powtórzył komunikat, zwolnił przycisk nadawania i powiedział do Paula: – „Byk” Gordon to „nasz przyjaciel z południa”, czyli z Waszyngtonu. „Nasz przyjaciel z północy” to senator.

– Przyjąłem – odezwał się młody męski głos. Należał do Avery’ego. – Chwileczkę. Łączę.

– Cześć – powiedział Paul. Chwila milczenia.

– Hej – rzekł Avery. – Jak żyjesz?

– Och, po prostu świetnie. Miło cię słyszeć. – Paul nie mógł uwierzyć, że pożegnali się zaledwie wczoraj. Zdawało mu się, jakby upłynęło już wiele miesięcy. – Co u twojego partnera?

– Stara się nie szukać guza.

– Trudno uwierzyć. – Paul był ciekaw, czy Manielli jest tak samo złośliwy i wyszczekany wobec żołnierzy holenderskich jak wśród swoich.

– Słyszymy cię przez głośnik – odezwał się zirytowany głos Maniellego. – Mówię, żebyś wiedział.

Paul parsknął śmiechem.

Przez moment słychać było ciszę przerywaną zakłóceniami.

– Która godzina jest teraz w Waszyngtonie? – spytał Morgana Paul.

– Koło południa.

– Jest sobota. Gdzie może być Gordon?

– Tym nie musimy się martwić. Znajdą go. W słuchawkach usłyszeli kobiecy głos:

– Proszę chwilę zaczekać. Łączę.

Po chwili zabrzmiał sygnał telefoniczny i odezwał się głos innej kobiety:

– Słucham?

– Poproszę z mężem – powiedział Morgan. – Przepraszam, że panią niepokoję.

– Proszę zaczekać. – Jak gdyby wiedziała, że nie należy pytać, kto dzwoni.

– Halo? – rozległ się głos Gordona.

– To my – rzekł Morgan.

– Słucham.

– Sprawa się skomplikowała. Musimy zwrócić się z prośbą o informacje do osoby stąd.

Gordon milczał przez chwilę.

– Kto to jest? Ogólnie.

Morgan dał znak Paulowi, który powiedział:

– Zna kogoś, kto może nas zbliżyć do klienta.Morgan skinieniem głowy zaaprobował to sformułowanie i dodał:

– Mojemu dostawcy skończył się towar.

– Czy ten człowiek pracuje w drugiej firmie? – spytał komandor.

– Nie. Pracuje na własny rachunek.

– Jakie mamy inne możliwości?

– Możemy tylko bezczynnie czekać i mieć nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży – odparł Morgan.

– Ufacie mu?

Po chwili Paul odpowiedział:

– Tak. Jest jednym z nas.

– Z nas?

– To znaczy pracuje w mojej branży – wyjaśnił Paul. – Uzgodniliśmy między sobą, hm, pewien stopień zaufania.

– Czy w grę wchodzą pieniądze?

– Właśnie w tej sprawie dzwonimy – powiedział Morgan. – Chce dużo. Natychmiast.

– Dużo, czyli ile?

– Tysiąc. W waszej walucie. Cisza.

– Z tym może być kłopot.

– Nie mamy innego wyjścia – rzekł Paul. – Musi pan to załatwić.

– Moglibyśmy skrócić twój pobyt.

– Nie, lepiej nie – sprzeciwił się stanowczo Paul.

Dźwięk, jaki rozległ się w radiu, mógł być chwilowym zakłóceniem – albo „Byk” Gordon westchnął.

– Nie podejmujcie na razie żadnych działań. Odezwę się jak najszybciej.

– Co więc dostaniemy za moje pieniądze?

– Nie znam szczegółów – powiedział Gordon do Cyrusa Adama Clayborna, który rozmawiał z nim przez telefon z Nowego Jorku. – Nie mogli mi dokładnie wyjaśnić. Rozumie pan, boją się podsłuchu. Zdaje się, że naziści odcięli dostęp do informacji, których potrzebuje Schumann, żeby odnaleźć Ernsta. Tak przypuszczam.

Clayborn chrząknął.

Gordon czuł zadziwiający spokój, zważywszy na fakt, że człowiek po drugiej stronie linii był podobno czwarty czy piąty na liście najbogatszych obywateli Stanów Zjednoczonych. (Kiedyś zajmował drugie miejsce, ale po krachu giełdowym spadł o kilka oczek). Mimo że wiele ich dzieliło, mieli dwie istotne cechy wspólne – charakter żołnierza i patriotyzm. To pozwalało zapomnieć o różnicach w dochodach i pozycji społecznej.

– Tysiąc? Gotówką?

– Tak jest.

– Spodobał mi się ten Schumann. Ta uwaga o reelekcji była kapitalna. Franklin Delano trzęsie się ze strachu jak osika. – Clayborn zachichotał. – Senator o mało nie narobił w spodnie.

– Rzeczywiście tak wyglądał.

– W porządku. Zorganizuję kapitał.

– Dziękuję panu.

Uprzedzając następne pytanie Gordona, Clayborn rzekł:

– Oczywiście u Szwabów jest teraz późne popołudnie. A on potrzebuje pieniędzy natychmiast, zgadza się?

– Owszem.

– Niech pan zaczeka.

Trzy długie minuty później w słuchawce ponownie odezwał się głos magnata.

– Powiedz im, żeby poszli do urzędnika w naszym punkcie odbioru w Berlinie. Morgan będzie wiedział gdzie. Bank Morski Obu Ameryk. Udder den Linden, czy jak to się wymawia, osiemdziesiąt osiem. Nigdy nie potrafię powtórzyć nazwy tej ulicy.

– Unter den Linden. Oznacza „Pod Lipami”.

– Dobrze, dobrze. Przesyłkę będzie miał strażnik.

– Dziękuję panu.

– Byk? – Tak?

– Mamy w kraju niewielu bohaterów. Chcę, żeby ten chłopak wrócił cały i zdrowy. Biorąc pod uwagę nasze środki… – Ludzie tacy jak Clayborn nigdy nie mówią „moje pieniądze”. – Biorąc pod uwagę nasze środki – ciągnął biznesmen – co jeszcze możemy zrobić, żeby zwiększyć szanse powodzenia?

Gordon zastanowił się nad pytaniem. Do głowy przychodziła mu tylko jedna odpowiedź.

– Modlić się – odrzekł i odłożył słuchawkę. Przez chwilę siedział bez ruchu, a potem podniósł ją ponownie.

17

Inspektor Willi Kohl siedział przy swoim biurku w ponurym Alex, starając się zrozumieć to, co niewytłumaczalne – stając wobec zagadki, nad którą najczęściej głowiono się we wszystkich policyjnych komisariatach świata.

Ciekawość miał we krwi. Intrygowało go na przykład, jak ze zwykłego węgla drzewnego, siarki i azotanu potasu powstaje proch, jak działają okręty podwodne, dlaczego ptaki siadają na tym akurat odcinku linii telegraficznych, co takiego dzieje się w ludzkich sercach, gdy przemowa jakiegoś szczwanego narodowego socjalisty na wiecu zmienia rozsądnych obywateli w oszalałych fanatyków.