Выбрать главу

Po chwili Paul zorientował się, że Morgan uważnie mu się przypatruje.

– Jak wygląda Ernst? – zapytał Reggie. – Naprawdę jak najniebezpieczniejszy człowiek w Europie?

– Był uprzejmy, zamyślony, zmęczony. I przygnębiony.

– Przygnębiony? – odezwał się Webber.

Paul skinął głową, wspominając bystre, lecz udręczone oczy Ernsta, spojrzenie osoby, która z utęsknieniem czeka na koniec męczarni.

Słońce w końcu zachodzi…

Morgan patrzył na sklepy, budynki i flagi na szerokiej alei Unter den Linden.- Czy to ci nie przeszkadza? – zapytał.

– Co?

– No, czy po spotkaniu z nim nie zaczniesz się wahać i czy… zrobisz to, po co tu przyjechałeś. Czy to coś zmienia?

Paul Schumann szczerze pragnął powiedzieć, że tak, to wiele zmienia. Że spotkanie i rozmowa z człowiekiem, którego miał pozbawić życia, mogą stopić lód i wzbudzić w nim rozterki. Odpowiedział jednak zgodnie z prawdą:

– Nie, to niczego nie zmienia.

Pocili się od upału, ale Kurt Fischer pocił się przede wszystkim ze strachu.

Bracia byli dwie ulice od placu, gdzie mieli się spotkać z Ungerem, człowiekiem, który obiecał niepostrzeżenie wywieźć ich z tego walącego się kraju i połączyć z rodzicami.

Człowiekiem, któremu powierzali własne życie.

Hans schylił się po kamień i puścił kaczkę po Landwehrkanal.

– Przestań! – upomniał go Kurt ostrym szeptem. – Nie zwracajmy na siebie uwagi.

– Powinieneś się odprężyć, bracie. Puszczanie kaczek nie zwraca niczyjej uwagi. Wszyscy to robią. Boże, ale gorąco. Możemy gdzieś wstąpić na oranżadę?

– Ach, wydaje ci się, że jesteśmy na wakacjach? – Kurt rozejrzał się po ulicy. Przechodniów było niewielu. Mimo wczesnej pory, upał dawał się już we znaki.

– Zauważyłeś, że ktoś nas śledzi? – zapytał brat z nutką ironii w głosie.

– Chcesz zostać w Berlinie? Chociaż wiesz, czym to grozi?

– Wiem tylko, że kiedy porzucimy dom, już go nigdy nie zobaczymy.

– A jeżeli nie porzucimy, nigdy nie zobaczymy mamy i taty. Prawdopodobnie nikogo już nie zobaczymy.

Hans spojrzał na niego spode łba, podniósł drugi kamień i rzucił. Ten odbił się od powierzchni wody trzy razy.

– Patrz! Widziałeś?

– Pospiesz się.

Skręcili w uliczkę targową, gdzie przekupnie ustawiali swoje stragany. Na jezdni i chodnikach stało wiele ciężarówek pełnych rzep, buraków, jabłek, ziemniaków, pstrągów, karpi, tranu. Oczywiście nie sposób było tu znaleźć towarów najbardziej pożądanych, takich jak mięso, oliwa, masło i cukier. Mimo to ludzie zaczynali ustawiać się w kolejki, by zdobyć najlepsze – czy raczej najmniej nieapetyczne – produkty.

– Patrz, jest – powiedział Kurt, przechodząc przez ulicę w kierunku starej ciężarówki zaparkowanej z boku placu. O maskę opierał się mężczyzna o ciemnych kręconych włosach, który przeglądał gazetę, paląc papierosa. Uniósł wzrok, dostrzegł chłopców i niezauważalnie skinął im głową. Wrzucił gazetę do szoferki.

Wszystko sprowadza się do zaufania…

I czasem się zdarza, że ktoś nie zawiedzie. A Kurt miał wątpliwości, czy ich przewoźnik w ogóle się pojawi.

– Pan Unger! – rzekł Kurt, kiedy do niego podeszli. Uścisnęli sobie serdecznie dłonie. – To mój brat, Hans.

– Ach, wygląda zupełnie jak ojciec.

– Sprzedaje pan czekoladki? – zapytał chłopiec, spoglądając na ciężarówkę.

– Produkuję i sprzedaję słodycze. Byłem profesorem, ale ta praca przestała być dochodowa. Nauka jest zajęciem sporadycznym, a spożycie słodyczy to constans, nie mówiąc o bezpieczeństwie politycznym. Porozmawiamy później. Musimy wyjechać z Berlina. Do granicy możecie jechać ze mną w szoferce, ale potem wsiądziecie na pakę. W takie gorące dni jak dziś muszę chłodzić czekoladę, żeby się nie roztopiła, dlatego będziecie leżeć pod deskami przykrytymi lodem. Nie bójcie się, nie zamarzniecie. Wyciąłem otwory z boku, żeby ciepłe powietrze miało którędy wpadać. Przekroczę granicę, tak jak co tydzień. Znam strażników, daję im czekoladę. Nigdy nie zaglądają do auta.

Unger podszedł do tyłu ciężarówki i zamknął klapę.

Hans wsiadł do szoferki, wziął gazetę i zaczął czytać. Kurt odwrócił się, otarł pot z czoła i ostatni raz popatrzył na stolicę, w której spędził całe życie. Otulony lekką mgiełką i prażony słońcem Berlin wyglądał jak włoskie miasto; przypominał mu Bolonię, dokąd kiedyś pojechał z rodzicami, kiedy ojciec przez dwa tygodnie wykładał na tamtejszym starym uniwersytecie.

Już miał usiąść w aucie obok brata, gdy nagle tłum jak jeden mąż wstrzymał ze zgrozą oddech.

Kurt zamarł sparaliżowany strachem.

Obok ciężarówki Ungera zahamowały z piskiem opon trzy czarne samochody, z których wyskoczyło sześciu ludzi w czarnych mundurach SS.

Nie!

– Hans, uciekaj! – krzyknął Kurt.Ale dwaj esesmani podbiegli do drzwiczek od strony pasażera, otworzyli je jednym szarpnięciem i wywlekli młodszego z braci na ulicę. Hans szamotał się z nimi, dopóki jeden nie uderzył go pałką w żołądek. Chłopiec wrzasnął i zwinął się na ziemi, trzymając się za brzuch. Żołnierze siłą postawili go z powrotem.

– Nie, nie, nie! – wołał Unger. On i Kurt zostali rozpłaszczeni o bok ciężarówki.

– Papiery! Opróżnić kieszenie. Trzej zatrzymani wypełnili rozkaz.

– Fischerowie – powiedział dowódca SS, oglądając ich dokumenty i kiwając głową, jak gdyby ich rozpoznał.

Unger zwrócił w stronę Kurta zalaną łzami twarz.

– Nie zdradziłem was. Przysięgam, nie zdradziłem.

– Rzeczywiście, on was nie zdradził – rzekł funkcjonariusz SS, wyciągając z kabury lugera. Odciągnął kurek i strzelił Ungerowi w głowę. Mężczyzna padł na chodnik. Kurt wydał stłumiony okrzyk przerażenia. – To ona – dodał esesman, wskazując tęgą kobietę w średnim wieku, która wychyliła się przez okno czarnego samochodu.

– Zdrajcy! Świnie! – ryknęła wściekle na chłopców.

Była to pani Lutz, wdowa wojenna, która mieszkała w tej samej kamienicy i przed chwilą życzyła im miłego dnia!

Wstrząśnięty Kurt, patrząc na bezwładne, obficie krwawiące ciało Ungera, słyszał jej wrzaski:

– Niewdzięczne bydlaki. Obserwowałam was, wiem, co robiliście, wiem, kto do was przychodził. Wszystko zapisuję. Zdradziliście naszego Fiihrera!

Dowódca SS skrzywił się zirytowany. Dał znak jednemu z funkcjonariuszy, który wepchnął kobietę z powrotem do auta.

– Od jakiegoś czasu mamy was na swojej liście.

– Nic nie zrobiliśmy – szepnął Kurt, nie mogąc oderwać oczu od coraz większej karmazynowej kałuży wokół ciała Ungera. – Nic, przysięgam. Chcieliśmy tylko być z rodzicami.

– Nielegalna ucieczka z kraju, pacyfizm, działalność antypartyjna… same przestępstwa zagrożone karą śmierci. – Przyciągnął bliżej Hansa i wycelował pistolet w jego głowę.

– Nie, proszę… – załkał chłopiec.

Kurt szybko zrobił krok naprzód. Jeden z esesmanów wymierzył mu cios w brzuch, po którym chłopak zgiął się wpół. Zobaczył, jak dowódca przykłada lufę do tyłu głowy brata.

– Nie!

Dowódca odchylił się, mrużąc oczy w oczekiwaniu na strumień krwi i kawałków ciała.

– Błagam!

Ale jeden z funkcjonariuszy szepnął:

– Mamy rozkaz, żeby podczas olimpiady zachować umiar. – Ruchem głowy wskazał targ, gdzie zgromadził się tłum gapiów. – Mogą tam być obcokrajowcy, może i dziennikarze.

Po dłuższej chwili wahania dowódca mruknął zniecierpliwiony:

– No dobrze. Zabrać ich do Kolumbia-Haus.