Mimo że więzienie traciło znaczenie na rzecz sprawniej działającego i mniej rzucającego się w oczy obozu w Oranienburgu, Kolumbia-Haus nadal cieszył się jak najgorszą sławą w Berlinie.
– I wyrzucić to gdzieś – dodał, wskazując zwłoki Ungera. – Dowiedzcie się, czy był żonaty, i jeżeli tak, wyślijcie żonie zakrwawioną koszulę.
– Tak jest. Z jaką wiadomością?
– Koszula wystarczy za wiadomość. – Dowódca schował pistolet i wrócił do samochodu. Zerknął przelotnie na braci Fischerów, ale zdawał się ich nie zauważać; jak gdyby już byli martwi.
– Gdzie jesteś, Paulu Schumannie?
Podobnie jak wczoraj, gdy pytał bezimiennego jeszcze podejrzanego – kim jesteś? – Willi Kohl zadał to pytanie głośno i z poczuciem bezsilności, nie spodziewając się rychłej odpowiedzi. Inspektor sądził, że gdy pozna jego nazwisko, śledztwo ruszy z kopyta. Było jednak inaczej.
Kohl nie otrzymał odpowiedzi na telegramy do FBI i Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Departament Policji Nowego Jorku przysłał krótką wiadomość, że zajmą się sprawą, kiedy będzie to „wykonalne”.
Kohl nie znał tego słowa, ale gdy sprawdził jego znaczenie w słowniku niemiecko-angielskim, twarz wykrzywił mu grymas złości. W minionym roku wyczuwał u Amerykanów pewną niechęć do współpracy z kripo. Jedną z przyczyn były panujące w Stanach Zjednoczonych nastroje antynarodowosocjalistyczne. Inna, jak sądził, mogła mieć związek z porwaniem syna Lindbergha; Bruno Hauptmann uciekł z aresztu policyjnego w Niemczech i dostał się do Ameryki, gdzie zamordował dziecko.
Kohl napisał swą kulawą angielszczyzną jeszcze jeden telegram, dziękując nowojorskim policjantom i przypominając im, że sprawa jest bardzo pilna. Zaalarmował także straż graniczną, by aresztowała Schumanna, gdyby próbował opuścić kraj, ale wiadomość mogła dotrzeć tylko do większych przejść granicznych.
Druga wyprawa Janssena do wioski olimpijskiej okazała się bezowocna. Paul Schumann nie był oficjalnie związany z amerykańską ekipą. Przyjechał do Berlina jako dziennikarz, choć nie było wiadomo, kogo reprezentuje. Poprzedniego dnia opuścił wioskę olimpijską i nikt go od tego czasu nie widział, nikt też nie miał pojęcia, dokąd mógł się udać. Nazwisko Schumanna nie figurowało na liście nabywców amunicji Largo ani modelo A, lecz to akurat nie było zaskoczeniem, ponieważ przyjechał zaledwie w piątek.
Kołysał się na krześle, przeglądając dowody i czytając spisane ołówkiem notatki… Kohl uniósł wzrok i ujrzał Janssena, który przystanął w drzwiach, gawędząc z kilkoma innymi ubranymi po cywilnemu asystentami i kandydatami na inspektorów.
Kohl zareagował na ich beztroskie pogaduszki zmarszczeniem brwi.
Młodzi funkcjonariusze przywitali go z szacunkiem.
– Heil Hitler.
– Heil, panie inspektorze.
– Tak, tak.
– Idziemy na wykład. Wybiera się pan?
– Nie – mruknął Kohl. – Pracuję.
Od 1933 roku co tydzień w głównej sali konferencyjnej Alex organizowano godzinne prelekcje na temat narodowego socjalizmu. Obecność funkcjonariuszy kripo była obowiązkowa. Willi Kohl, jako osoba politycznie mało zaangażowana, rzadko na nie chodził. Ostatni raz był dwa lata temu, kiedy wygłaszano prelekcję pod tytułem „Hitler, pangermanizm i podstawy zasadniczej przemiany społecznej”. Zasnął w jej trakcie.
– Być może zjawi się sam dowódca SD Heydrich.
– Nie jesteśmy pewni – dorzucił inny. – Ale całkiem możliwe. Wyobraża pan sobie? Będziemy mogli uścisnąć mu dłoń.
– Mówiłem już, że pracuję. – Kohl odwrócił wzrok od przejętych młodzieńców. – Masz coś, Janssen?
– Dzień dobry, panie inspektorze – rzekł z entuzjazmem młody funkcjonariusz. Jego koledzy oddalili się, hałasując w korytarzu.
Kohl utkwił surowe spojrzenie w Janssenie, który skrzywił się nieco.
– Przepraszam, panie inspektorze. Towarzyszą mi, dlatego że ja towarzyszę…
– Mnie?
– No, tak.
Wskazując w stronę, w którą odeszli, Kohl spytał:
– Są członkami?
– Partii? Kilku tak.
Przed dojściem Hitlera do władzy funkcjonariuszowi policji nie wolno było należeć do żadnej partii politycznej.
– Niech cię nic nie skusi, żeby wstąpić, Janssen – ostrzegł Kohl. – Może ci się wydawać, że to pomoże ci w karierze, ale nie pomoże. Ugrzęźniesz tylko jeszcze bardziej w tej pajęczej sieci.
– W moralnym bagnie – zacytował szefa Janssen.
– Otóż to.
– Jak mógłbym wstąpić do partii? – spytał poważnie, a po chwili inspektor ujrzał rzadko goszczący na twarzy młodzieńca uśmiech. – Pracując z panem, nie miałbym czasu chodzić na wiece.
Kohl także się uśmiechnął.
– No, co tam masz?
– Protokół z sekcji z Dresden Allee.
– Najwyższy czas. – Potrzebowali dwudziestu czterech godzin na przeprowadzenie autopsji. Karygodne.
Kandydat na inspektora podał szefowi cienką teczkę, w której znajdowały się tylko dwie kartki.
– Co to jest? Lekarz przeprowadzał sekcję przez sen? – No…
– Nieważne – mruknął Kohl i zaczął czytać dokument. W protokole, przy użyciu skomplikowanych pojęć fizjologicznych i morfologicznych, stwierdzano na początku rzecz oczywistą: przyczyną zgonu był poważny uraz mózgu spowodowany przejściem pocisku. Denat nie cierpiał na żadne choroby przenoszone drogą płciową, odnotowano początki podagry i artretyzmu, brak ran wojennych. Podobnie jak Kohl miał haluksy, a odciski na stopach wskazywały, że istotnie był miłośnikiem spacerów.
Janssen zajrzał Kohlowi przez ramię.
– Niech pan popatrzy, miał złamany i źle zrośnięty palec.
– Ten fakt nas nie interesuje, Janssen. Mały palec bywa narażony na złamania w wielu sytuacjach, w przeciwieństwie do nietypowych obrażeń, które pomogłyby nam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Gdyby na przykład coś złamał sobie niedawno, moglibyśmy poprosić lekarzy z północno-zachodniego Berlina o dane pacjentów – ale tu mamy stare złamanie. – Wrócił do lektury dokumentu.Poziom alkoholu we krwi świadczył, że badany pił go niedługo przed śmiercią. W treści żołądka zidentyfikowano kurczaka, czosnek, zioła, cebulę, marchew, ziemniaki, jakiś czerwonawy sos oraz kawę, natomiast stopień strawienia wskazywał, że posiłek został spożyty około pół godziny przed śmiercią.
– Ach. – Kohl rozpromienił się, zapisując wszystkie fakty ołówkiem w swoim sfatygowanym notatniku.
– Co takiego, panie inspektorze?
– Mamy coś, co powinno nas zainteresować, Janssen. Choć nie możemy mieć pewności, wydaje się, że na ostatni posiłek ofiara zjadła niezwykle wykwintne danie. Prawdopodobnie coq au vin. To francuski przysmak, który łączy kurczaka w niespotykany duet z czerwonym winem. Zwykle burgundem, na przykład chambertinem. Ta potrawa jest u nas rzadkością, Janssen. Wiesz dlaczego? Bo my, Niemcy, produkujemy kiepskie czerwone wino, a Austriacy, którzy robią doskonałe, raczej nam go skąpią. O tak, to bardzo ważna informacja. – Zastanawiał się przez chwilę, po czym wstał i podszedł do zawieszonego na ścianie planu Berlina. Znalazł pinezkę i wbił w Dresden Allee. – Zginął tu w południe, a pół godziny wcześniej zjadł obiad w restauracji. Pamiętajmy, że był dobrym piechurem: wyjątkowo dobrze rozwinięte mięśnie nóg, odciski na stopach. Wprawdzie mógł pojechać na miejsce fatalnego spotkania taksówką albo tramwajem, ale przyjmijmy, że poszedł tam pieszo. Dajmy mu kilka minut na papierosa… pamiętasz żółte plamy na jego palcach?
– Nie za bardzo, panie inspektorze.
– Bądź na przyszłość bardziej spostrzegawczy. No więc jeśli damy mu kilka minut na papierosa, filiżankę kawy i zapłacenie rachunku, możemy założyć, że zanim dotarł do Dresden Allee, maszerował przez dwadzieścia minut. Jaką odległość może w tym czasie pokonać doświadczony piechur?