– Przypuszczam, że około półtora kilometra. Kohl zmarszczył brwi.
– Też tak sądzę.
Zerknął na legendę planu i zakreślił okręg wokół miejsca zbrodni.
Janssen przyglądał się temu z powątpiewaniem.
– To spory teren. Trzeba będzie pokazać zdjęcie ofiary we wszystkich restauracjach w tym kółku?
– Nie, tylko w tych, gdzie podaje się coq au vin, a dokładniej – gdzie można zamówić to danie na obiad w sobotę. Wystarczy spojrzeć na godziny otwarcia i menu przed wejściem i będziemy wiedzieć, czy warto wchodzić. Ale to poważne zadanie, które nie może czekać ani chwili.
Młody funkcjonariusz patrzył na mapę.
– I mamy to zrobić sami, panie inspektorze? Sprawdzić wszystkie restauracje? Jak? – Pokręcił zrezygnowany głową.
– Oczywiście, że nie.
– No więc jak?
Willi Kohl odchylił się na krześle, omiatając spojrzeniem gabinet. Jego wzrok na moment zatrzymał się na biurku.
– Janssen, czekaj tu na telegramy i inne wiadomości o sprawie. – Inspektor zdjął z wieszaka stojącego w rogu panamę. – Mam pewną myśL
– Dokąd pan idzie?
– Tropić kurczaka po francusku.
23
Atmosfera napięcia w pensjonacie spowijała trzech mężczyzn jak lodowaty dym.
Paul Schumann dobrze znał to uczucie – z tych chwil, gdy czekał przed wejściem na ring, starając się sobie przypomnieć wszystko, co wiedział o przeciwniku, wyobrażając sobie, jak może wyglądać jego obrona, planując, kiedy najlepiej będzie uskoczyć, a kiedy wspiąć się na palce i wyprowadzić sierpowy lub prosty, jak wykorzystać jego słabości – i jak zrównoważyć własne.
Znał je także z innych doświadczeń: żołnierza mafii planującego zdjęcie celu. Oglądał wówczas własnoręcznie narysowane mapy, kilkakrotnie sprawdzał colta i zapasową broń, czytał notatki o rozkładzie zajęć ofiary, o jej upodobaniach, zwyczajach, znajomych.
Był to czas Przed.
Niezwykle trudny czas Przed. Cisza poprzedzająca zabicie. Chwila, gdy chłodna analiza faktów mieszała się z niecierpliwością i niepokojem. I oczywiście strachem. Przed nim nie dało się uciec. W każdym razie dobry żołnierz mafii nie próbował go unikać.
I zawsze postępujące odrętwienie, zamieranie serca.
Wtedy zaczynał czuć dotyk lodu.
W ciemnym pokoju, przy zamkniętych oknach i opuszczonych roletach – i oczywiście wyłączonym telefonie – Paul i Morgan przeglądali mapę i dwa tuziny reklamowych zdjęć stadionu olimpijskiego zdobytych przez Webbera. Otto przyniósł także parę zaprasowanych w kant szarych flanelowych spodni dla Morgana, które Amerykanin z początku obejrzał sceptycznie, lecz później postanowił zatrzymać.
Morgan pokazał jedną z fotografii.
– Gdzie jest…
– Chwileczkę – wtrącił Webber. Wstał i ruszył w głąb pokoju, pogwizdując. Był w radosnym nastroju, mając w kieszeni tysiąc dolarów, dzięki którym przez pewien czas nie musiał się przejmować smalcem i żółtym barwnikiem.
Morgan i Paul wymienili podejrzliwe spojrzenia. Niemiec przyklęknął i z szafki pod starym gramofonem zaczął wyciągać płyty. Skrzywił się, oglądając okładki.
– Ach, nie ma Johna Philipa Sousy. Wszędzie go szukam, ale tak trudno znaleźć. – Zerknął na Morgana. – Pański przyjaciel John Dillinger twierdzi, że Sousa to Amerykanin, ale mnie się wydaje, że żartuje. Proszę mi z łaski swojej powiedzieć, ten słynny dyrygent jest Anglikiem, prawda?
– Nie, Amerykaninem – odrzekł Morgan.
– Słyszałem co innego. Morgan uniósł brew.
– Niewykluczone, że ma pan rację. Może warto się założyć. Sto marek?
Webber rozważył propozycję, po czym oświadczył:
– Zbadam tę sprawę dokładniej.
– Nie mamy czasu słuchać muzyki – dodał Morgan, przyglądając się, jak Webber przerzuca płyty.
– Ale chyba czas pozwala nam zagłuszyć naszą rozmowę? – odezwał się Paul.
– Otóż to – przytaknął Webber. – I w tym celu wybierzemy sobie… – Odczytał napis na okładce. – Zbiór naszych spokojnych niemieckich piosenek myśliwskich. – Włączył gramofon i położył igłę na rowku płyty. Pokój wypełniła skoczna, zgrzytliwa melodia. – Ta nosi tytuł „Łowca jeleni”. – Zaśmiał się. – Adekwatny do naszego zadania.
Gangsterzy Luciano i Lansky robili dokładnie to samo – zazwyczaj włączali radio, by zagłuszyć rozmowę na wypadek, gdyby chłopcy Deweya lub Hoovera zainstalowali w pomieszczeniu mikrofon.
– O czym mówiliśmy?
– Gdzie ma być ta sesja zdjęciowa? – zapytał Morgan.
– W notatce Ernsta była mowa o loży prasowej.
– To tu – pokazał im Webber.
Paul uważnie obejrzał szkic. Nie był zadowolony. Stadion był ogromny, a loża prasowa musiała mieć sześćdziesiąt metrów długości. Znajdowała się blisko korony z południowej strony budynku. Mógłby zająć stanowisko na trybunie od północnej strony, ale to by oznaczało konieczność oddania strzału przez całą szerokość stadionu.
– Za daleko. Lekki wietrzyk, dystorsja celownika… Nie. Nie mogę zagwarantować pewnego strzału. Poza tym mógłbym trafić kogoś innego.
– No i co z tego? – spytał apatycznie Webber. – Może zastrzelisz Hitlera. Albo Góringa… jest wielki jak sterowiec. Ślepy by trafił. – Ponownie spojrzał na plan stadionu. – Mógłbyś dopaść Ernsta, kiedy wysiądzie z samochodu. Co pan o tym sądzi, panie Morgan? – Dzięki temu, że Webber umożliwił Paulowi bezpieczne wejście do kancelarii i wyjście z niej, były gangster stał się osobą na tyle wiarygodną, że wyjawiono mu nazwisko Morgana.
– Ale nie wiemy, gdzie i kiedy dokładnie przyjedzie – zauważył Morgan. Mógł dotrzeć na miejsce jedną z kilkunastu różnych dróg. – Być może nie skorzystają z głównego wejścia. Tego nie potrafimy przewidzieć, a ty powinieneś czekać na niego, zanim się zjawi. Na stadionie zgromadzi się cały panteon narodowych socjalistów; można się spodziewać potężnej ochrony.
Paul dalej studiował mapę. Morgan miał rację. Na planie widać było podziemny podjazd, który biegł wokół całego stadionu – prawdopodobnie dla przywódców, aby bezpiecznie mogli się dostać na teren igrzysk. Możliwe, że Ernst w ogóle nie pokaże się na zewnątrz.
Zapadło milczenie. Nagle Paulowi zaświtała pewna myśl, o której zaraz opowiedział, pokazując zdjęcia: łączniki na tyłach stadionu były otwarte. Wychodząc z loży prasowej, można było pójść na zachód albo wschód jednym z tych korytarzy, potem schodami zejść na najniższy poziom, gdzie znajdował się parking, szeroki podjazd i chodniki prowadzące na stację kolejową. Trzydzieści metrów od stadionu, przy parkingu i podjeździe stało kilka niskich budynków oznaczonych na planie jako „Zaplecze magazynowe”.
– Gdyby Ernst wyszedł tym łącznikiem i zszedł po schodach, mógłbym strzelić z tego magazynu.
– Trafiłbyś? Paul skinął głową.
– Bez trudu.
– Ale przecież nie wiemy, czy Ernst przyjdzie i wyjdzie właśnie tędy.
– Może udałoby się go zmusić, żeby wyszedł. Wypłoszyć jak ptaka.
– Jak? – zapytał Morgan.
– Poprosimy go, żeby wyszedł – rzekł Paul.
– Poprosimy? – zdziwił się Morgan.
– Przekażemy mu wiadomość do loży prasowej, że jest pilnie potrzebny. Ze ktoś chce się z nim koniecznie zobaczyć w jakiejś ważnej sprawie. Wyjdzie korytarzem prosto pod lufę.
Webber zapalił kapuściane cygaro.
– Ale jaka pilna wiadomość mogłaby mu przerwać spotkanie z Fiihrerem, Góringiem i Goebbelsem?
– Zauważyłem, że praca jest jego obsesją. Powiemy mu, że jest jakiś kłopot z armią czy marynarką. Na pewno się tym zainteresuje. Może Krupp, ten producent broni, o którym mówił Max? Czy wiadomość od Kruppa może być pilna?