– Propozycję?
Zniżywszy głos, Ernst wyjaśnił:
– Niektóre osoby w naszym rządzie uważają, że pewne jednostki nie powinny służyć w wojsku. Może dlatego, że są szczególnej rasy czy narodowości, może dlatego, że są intelektualistami albo kwestionują decyzje rządu. Ja jednak jestem przekonany, że wielkość narodu zależy od wielkości armii, a armia osiągnie wielkość tylko wówczas, gdy będzie reprezentatywna dla ogółu obywateli. Profesor Keitel i ja prowadzimy badania, które naszym zdaniem pomogą zmienić poglądy rządu na niemieckie siły zbrojne. – Obejrzał się i rzekł do funkcjonariusza SA: – Może pan odejść.
– Ale, panie pułkowniku…
– Może pan odejść – powtórzył Ernst spokojnym głosem, który jednak zadźwięczał mocno niczym stal od Kruppa.
Strażnik zerknął jeszcze raz na Kurta i Hansa, po czym wycofał się w głąb korytarza.
– Badania mogą się też ostatecznie przyczynić do ustalenia ogólnej oceny obywateli przez rząd. W tym celu szukamy ludzi znajdujących się w waszej sytuacji.
– Potrzebujemy zdrowych młodych mężczyzn – dodał profesor – którzy w innych okolicznościach zostaliby wyłączeni ze służby wojskowej z powodów politycznych czy innych.
– Co mielibyśmy robić? Ernst zaśmiał się krótko.
– Oczywiście zostalibyście żołnierzami. Przez rok służylibyście czynnie w wojsku lądowym, marynarce albo lotnictwie.
Spojrzał na profesora, który ciągnął:
– Odbędziecie normalną służbę jak wszyscy żołnierze. Jedyna różnica będzie polegać na tym, że będziemy obserwować, jak wypełniacie obowiązki. Wasi dowódcy będą notować swoje spostrzeżenia, a następnie zbierzemy i przeanalizujemy wszystkie informacje.
– Jeżeli odsłużycie ten rok – dodał Ernst – wasza przeszłość kryminalna zostanie wymazana. – Wskazał na listę skazańców. – Jeżeli będziecie chcieli wyemigrować, otrzymacie pozwolenie. Ale będą was obowiązywać przepisy dewizowe. Będziecie mogli wywieźć ograniczoną kwotę i dostaniecie zakaz powrotu do kraju.
Kurt myślał o tym, co przed chwilą usłyszał od pułkownika. Może dlatego, że są szczególnej rasy czy narodowości… Czyżby Ernst przewidywał, że do armii niemieckiej będą kiedyś przyjmowani Żydzi i inni nie-Aryjczycy?
A jeżeli tak, co to mogło oznaczać dla kraju? O jakich zmianach oni mówili?
– Jesteście pacyfistami – mówił Ernst. – Pozostali ochotnicy, którzy zgodzili się nam pomóc, mieli znacznie łatwiejszy wybór. Czy względy moralne pozwalają pacyfiście wstąpić do organizacji militarnej? To trudna decyzja. Chcielibyśmy jednak, abyście wzięli udział w badaniach. Macie nordycki wygląd i postawę żołnierzy, cieszycie się doskonałym zdrowiem. Sądzę, że udział takich osób jak wy pomoże przekonać niektóre środowiska rządowe do zaakceptowania naszych teorii.
– Wracając do waszych poglądów – rzekł Keitel – powiem tak: jako profesor uczelni wojskowej i historyk wojskowości uważam je za naiwne. Ale weźmiemy pod uwagę wasze zapatrywania i dostosujemy do nich rodzaj służby. Trudno wyszkolić osobę z lękiem wysokości na dobrego pilota albo kazać komuś cierpiącemu na klaustrofobię pływać okrętem podwodnym. W wojsku jest wiele zadań, które można przydzielić pacyfistom. Na przykład służba medyczna.
– Po pewnym czasie wasza opinia na temat wojny i pokoju może się stać bardziej realistyczna – powiedział Ernst. – Moim zdaniem nie ma lepszej próby dla mężczyzny niż wojsko.
Niemożliwe, pomyślał Kurt. Ale nic nie powiedział.- Jeśli jednak światopogląd nie pozwala wam służyć w armii – ciągnął Ernst – macie wybór. – Znów pokazał dokument z wyrokiem.
Kurt zerknął na brata.
– Czy możemy się zastanowić?
– Oczywiście – odparł Ernst. – Ale macie tylko kilka godzin. Dziś po południu zostaje wcielona grupa, która już jutro zaczyna podstawowe szkolenie. – Spojrzał na zegarek. – Idę teraz na spotkanie. Wrócę około drugiej lub trzeciej, żeby poznać waszą decyzję.
Kurt wyciągnął dokument w stronę Ernsta, pułkownik pokręcił jednak głową.
– Zostawiam wam to. Wyrok może wam pomóc w wyborze.
25
Dwadzieścia minut drogi od centrum Berlina, tuż za Charlottenburgiem, przy Adolf Hitler Platz biała furgonetka skręciła na północ. Za kierownicą siedział Reggie Morgan, a obok niego Paul Schumann. Obaj spoglądali w lewo na stadion. Wznosiły się przed nim dwie masywne kanciaste kolumny, między którymi rozpięto pięć olimpijskich kół.
Kiedy skręcali w lewo w Olympische Strasse, Paul znów zwrócił uwagę na ogromne rozmiary kompleksu sportowego. Według tablic informacyjnych, poza samym stadionem znajdowała się tu pływalnia, boisko, lodowisko, amfiteatr oraz wiele budynków gospodarczych i parkingów. Stadion był biały i bardzo długi, górował nad okolicą; Paulowi przypominał niezwyciężony pancernik.
Teren kompleksu był niezwykle zatłoczony: w większości krzątali się tu robotnicy i dostawcy, ale widać było też wielu żołnierzy i strażników w szarych i czarnych mundurach – ochronę przywódców narodowych socjalistów, którzy urządzili sobie sesję zdjęciową na stadionie. Jeżeli „Byk” Gordon i senator chcieli, by Ernst zginął w miejscu publicznym, nie mogli dokonać lepszego wyboru.
Okazało się, że można dojechać do samego placu przed główną bramą stadionu. Ale porucznik SS (Otto Webber dorzucił szarżę oficerską gratis) wzbudziłby podejrzenia, wysiadając z prywatnej furgonetki. Postanowili więc objechać stadion. Paul zamierzał wysiąść obok zacienionego drzewami parkingu, który miał potem „patrolować”, sprawdzając ciężarówki i robotników, zmierzając wolno do magazynu wychodzącego na pomieszczenia prasowe od południowej strony stadionu.
Furgonetka skręciła z ulicy na trawiastą ścieżkę i zatrzymała się w miejscu, którego nie można było dostrzec ze stadionu. Paul wysiadł i złożył mauzera. Zdjął z karabinu celownik optyczny – który nie należał do typowego wyposażenia strażnika – i wsunął do kieszeni. Zarzucił broń na ramię i nacisnął na głowę czarny hełm.
– Jak wyglądam? – spytał.
– Tak prawdziwie, że mógłbym się przestraszyć. Powodzenia. Będzie mi potrzebne, pomyślał ponuro Paul, widząc zza drzew dziesiątki robotników gotowych wskazać intruza i setki strażników, którzy z radością wpakowaliby mu kulkę. Szansa jak pięć do sześciu…
Rany. Zerknął na Morgana i pod wpływem impulsu zapragnął zasalutować mu po amerykańsku, jak weteran weteranowi, ale Paul Schumann był w pełni świadomy swej nowej roli.
– Heil. - Wyciągnął rękę. Morgan powstrzymał uśmiech i odwzajemnił nazistowskie pozdrowienie.
Kiedy Paul już się odwracał, by odejść, Morgan rzekł cicho:
– Zaczekaj, Paul. Kiedy dzisiaj rano rozmawiałem z „Bykiem” Gordonem i senatorem, życzyli ci powodzenia. Komandor kazał ci przekazać, że złoży ci pierwsze zamówienie – na wydrukowanie zaproszeń na ślub córki. Wiesz, co to znaczy?
Paul skinął głową i zaciskając dłoń na pasku mauzera, ruszył w kierunku stadionu. Wyszedł spomiędzy drzew na duży parking, na którym mogło się pomieścić ze dwadzieścia tysięcy samochodów. Kroczył zdecydowanie, wpatrując się z uwagą w zaparkowane pojazdy jak wzorowy czujny strażnik.
Dziesięć minut później Paul znalazł się pod strzelistą bramą stadionu. Pilnowali jej żołnierze, dokładnie sprawdzając papiery i rewidując każdego, kto chciał wejść, ale na placu przed stadionem Paul był po prostu jednym z wielu żołnierzy i nikt nie zwracał na niego uwagi. Rzucając od czasu do czasu Heil Hitler, okrążył budowlę, kierując się w stronę magazynu. Minął ogromny żelazny dzwon z napisem „Zwołuję młodzież świata”.