– On morduje ludzi. Nikt tego nie widzi?
– Tylko paru Żydów…
– Co? Słyszysz, co mówisz? Taggert uniósł ręce.
– Nie to miałem na myśli. Sytuacja jest tymczasowa. Naziści bawią się krajem jak dzieci nową zabawką. Zanim minie rok, zmęczą ich te aryjskie bzdury. Hitler tylko dużo gada. Uspokoi się i w końcu zda sobie sprawę, że potrzebuje Żydów.
– Nie – rzekł stanowczo Paul. – Tu się mylisz. Hitler jest stuknięty. Tysiąc razy gorszy od Bugsy Siegela.
– W porządku, nie ty i nie ja będziemy o tym decydować. Przyznaję, że nas przyłapałeś. Próbowaliśmy wykręcić numer, zorientowałeś się, gratulacje. Ale jestem ci potrzebny, stary. Bez mojej pomocy nie wydostaniesz się z kraju. Moja propozycja brzmi tak: znajdziemy jakiegoś frajera o rosyjskim wyglądzie, zabijemy go i podamy na tacy gestapo. Nikt z nich cię nie widział. Pozwolę ci nawet wystąpić w roli bohatera. Poznasz Hitlera i Góringa. Dostaniesz jakiś cholerny medal. Potem zabierzesz kobitkę i wrócisz do domu. Dołożę coś ekstra: podrzucę twojemu przyjacielowi Webberowi jakiś interes. Czarnorynkowe dolary. Będzie zachwycony. Co ty na to? Mogę to załatwić. Wszyscy skorzystają. Albo… zginiesz.
– Jedno pytanie – powiedział Paul. – To „Byk” Gordon? On za tym stał?
– On? Nie. On w tym nie brał udziału.To… inne kręgi.
– Kto to, do diabła, są „inne kręgi”? Mów.
– Przykro mi. Nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem, gdybym nie umiał trzymać języka za zębami. Rozumiesz, tak to już jest w tej branży.
– Nie jesteś lepszy od nazistów.
– Tak? – mruknął Taggert. – A kim ty jesteś, gangsterze? – Wstał, otrzepując marynarkę. – Co powiesz na moją propozycję? Chodźmy znaleźć jakiegoś słowiańskiego włóczęgę, poderżnijmy mu gardło i Szwaby będą miały swojego bolszewika.
Wszyscy skorzystają…
Nie zmieniając pozycji ciała, nie mrużąc oczu, bez żadnego sygnału ostrzegawczego, Paul ugodził go pięścią prosto w pierś. Taggert stracił oddech i oczy wyszły mu na wierzch. Nawet nie spojrzał, gdy lewa dłoń Paula świsnęła w powietrzu, miażdżąc mu gardło. Taggert, charcząc przez szeroko otwarte usta, padł na podłogę, wctrząsany drgawkami. Skonał w ciągu trzydziestu sekund, choć nie wiadomo, czy przyczyną śmierci było pęknięcie serca, czy złamany kark.
Paul przez dłuższą chwilę patrzył na ciało. Drżały mu ręce – nie z wysiłku po zadanych ciosach, ale z wściekłości z powodu zdrady. I usłyszanych słów.
Może nawet zdobyć Francję… Tylko paru Żydów…
Paul wbiegł do sypialni, zdjął dres ukradziony na stadionie, spłukał się wodą z umywalki i przebrał. Usłyszał pukanie do drzwi. Nareszcie wróciła Kathe. Nagle zorientował się, że ciało Taggerta nadal leży w salonie. Rzucił się tam, by ukryć zwłoki w sypialni.
Kiedy się schylał, by zaciągnąć je do szafy, drzwi się otworzyły. Paul uniósł wzrok. To nie była Kathe. Na progu stało dwóch mężczyzn. Tęższy z wąsem był ubrany w pognieciony kremowy garnitur z kamizelką. W dłoni trzymał kapelusz panama. Obok niego stał młodszy, szczuplejszy, ściskając w ręce czarny pistolet automatyczny.Nie! To ci sami gliniarze, którzy łazili za nim od wczoraj. Westchnął, prostując się.
– Ach, nareszcie, pan Paul Schumann – powiedział po angielsku starszy z mężczyzn z twardym niemieckim akcentem, spoglądając na niego ze zdziwieniem. – Jestem inspektor Kohl. Jest pan aresztowany za zamordowanie Reginalda Morgana w Dresden Allee. – Rzuciwszy okiem na ciało Taggerta, dodał: – I wygląda na to, że za drugie morderstwo.
29
Niech pan nie rusza rękami, panie Schumann. Tak, tak, trzymać w górze.
Kohl zauważył, że Amerykanin jest dość wysoki. Co najmniej dziesięć centymetrów wyższy od niego i znacznie szerszy w ramionach. Portret narysowany przez ulicznego malarza był dość wierny, lecz na twarzy mężczyzny było więcej blizn niż na rysunku, a oczy… oczy miał jasnoniebieskie, czujne, ale spokojne.
– Janssen, sprawdź, czy ten człowiek rzeczywiście nie żyje – powiedział Kohl, przechodząc na niemiecki. Trzymał Schumanna na muszce pistoletu.
Młody detektyw schylił się i obejrzał leżącą postać, choć Kohl nie miał prawie żadnych wątpliwości, że patrzy na zwłoki. Janssen kiwnął głową.
Willi Kohl był równie zaskoczony, jak zadowolony z faktu, że zastali w pensjonacie Schumanna. W ogóle się tego nie spodziewał. Ledwie dwadzieścia minut wcześniej inspektor znalazł w pokoju Reginalda Morgana przy Bremer Strasse list z potwierdzeniem rezerwacji lokum dla Paula Schumanna. Kohl był jednak pewien, że po zabiciu Morgana Schumann nie będzie tak lekkomyślny, by pozostać w pokoju wynajętym dla niego przez ofiarę. Przyjechali tu z Janssenem, chcąc porozmawiać ze świadkami, w nadziei znalezienia dowodów, które pomogłyby im trafić na ślad Schumanna, ale nie sądzili, że spotkają samego sprawcę.
– Jesteście panowie z gestapo? – spytał po niemiecku Schumann. Zgodnie z tym, co twierdzili świadkowie, mówił z ledwie słyszalnym akcentem. „G” wymawiał jak rodowity berlińczyk.
– Nie, z policji kryminalnej. – Kohl pokazał legitymację. – Janssen, przeszukaj go.Młody funkcjonariusz fachowo zrewidował Paula, sprawdzając miejsca, gdzie mogły być ukryte kieszenie. Znalazł paszport amerykański, grzebień i paczkę papierosów.
Janssen podał wszystkie przedmioty Kohlowi, który polecił mu nałożyć Schumannowi kajdanki. Następnie inspektor otworzył paszport i uważnie obejrzał. Dokument wyglądał na autentyczny. Paul John Schumann.
– Nie zabiłem Reggiego Morgana. On to zrobił. – Amerykanin wskazał ciało. – Nazywa się Taggert. Robert Taggert. Mnie też próbował zabić. Dlatego doszło do bójki.
Kohl nie sądził, by słowo „bójka” najlepiej określało konfrontację tego zwalistego Amerykanina o potężnych ramionach i pokrytych odciskami zaczerwienionych kostkach dłoni z ofiarą, która posturą przypominała Josepha Goebbelsa.
– Bójki?
– Wyciągnął broń. – Schumann wskazał ruchem głowy pistolet leżący na podłodze. – Musiałem się bronić.
– To nasz hiszpański modelo A, panie inspektorze – powiedział przejęty Janssen. – Broń mordercy!
Ten sam rodzaj broni, pomyślał Kohl. Porównanie pocisków powie im, czy to ten sam pistolet, czy nie. Lepiej jednak nie poprawiać kolegi policjanta, nawet niższego rangą, w obecności podejrzanego. Janssen wziął pistolet przez chustkę, obejrzał i podał inspektorowi numer seryjny.
Kohl polizał ołówek, zapisał numer w notesie i poprosił Janssena o listę nabywców pistoletów tego typu, którą dostali od komisariatów z całego miasta. Młodzieniec wyciągnął ją z teczki.
– Teraz idź do samochodu po zestaw i zabezpiecz odciski palców na broni, a potem pobierz od naszych przyjaciół. Od żywego i martwego.
– Tak jest. – Janssen wyszedł z pensjonatu.
Inspektor przejrzał listę nazwisk, nie zauważając wśród nich Schumanna.
– Niech pan spróbuje znaleźć Taggerta – poradził Amerykanin. – Albo jedno z tych nazwisk. – Wskazał plik paszportów leżących na stole. – Miał je wszystkie przy sobie.
– Proszę, niech pan usiądzie. – Kohl pomógł skutemu Schumannowi siąść na kanapie. Nigdy wcześniej żaden podejrzany nie pomagał mu w dochodzeniu, mimo to inspektor wziął paszporty.
I rzeczywiście wskazówka okazała się cenna. Jeden paszport należał do Reginalda Morgana, człowieka zabitego w Dresden Allee. Bez wątpienia był autentyczny. W innych były zdjęcia mężczyzny leżącego na podłodze, ale wystawiono je na różne nazwiska. W narodowosocjalistycznych Niemczech trudno byłoby pracować w policji kryminalnej i nie znać się na fałszywych dokumentach. Spośród paszportów tylko ten wystawiony na Roberta Taggerta wydawał się prawdziwy i tylko w tym były legalne wizy i pieczęcie. Kohl porównał wszystkie nazwiska z listą nabywców broni. Zatrzymał się przy jednym.