– Ach, Willi, jako doświadczeni policjanci dobrze wiemy, że oko łatwo zwieść. A młody żandarm z przedmieścia? Oględziny miejsca zbrodni to dla niego nowość. Zresztą ten Żyd się przyznał. Działał sam. Sprawa wyjaśniona. A sprawca jest już w drodze do obozu.
– Chciałbym go przesłuchać.
Chwila wahania. Potem, wciąż się uśmiechając, Horcher znowu poprawił opaskę na ramieniu.
– Zobaczę, co da się zrobić. Chociaż możliwe, że już jest w Dachau.
– W Dachau? Dlaczego mieliby go wysyłać do Monachium? Czemu nie do Oranienburga?
– Może z powodu przepełnienia. Tak czy inaczej sprawa zamknięta, nie ma więc sensu z nim rozmawiać.
Czyli ten człowiek już nie żył.
– Poza tym musisz się skupić na sprawie Dresden Allee. Jak idzie?
– Ruszyliśmy z miejsca – oświadczył szefowi Kohl, starając się ukryć wzburzenie. – Za dzień czy dwa będziemy znać chyba wszystkie odpowiedzi.
– Doskonale. – Horcher zmarszczył brwi. – Na Prinz Albrecht Strasse zrobiło się jeszcze większe zamieszanie. Słyszałeś? Znowu alarmy, więcej środków bezpieczeństwa. Podobno nawet mobilizują oddziały SS. Ciągle nie wiem, co się dzieje. Może tobie przypadkiem obiło się coś o uszy?
– Nie, panie nadinspektorze. – Biedny Horcher. Bał się, że wszyscy są lepiej poinformowani od niego. – Niedługo dostanie pan raport w sprawie zabójstwa – dodał Kohl.
– To dobrze. Dowody wskazują na tego cudzoziemca, prawda? Tak chyba wspominałeś.
Nie, to ty o tym wspominałeś, pomyślał Kohl.
– Sprawa posuwa się dość szybko.
– Doskonale. Popatrz no, do czego to doszło, Willi. Pracujemy w niedzielę. Kto by pomyślał? Pamiętasz czasy, kiedy mieliśmy wolne sobotnie popołudnie i całą niedzielę? – Nadinspektor oddalił się cichym korytarzem.
Kohl wszedł do gabinetu i zobaczył puste miejsce tam, gdzie wcześniej trzymał notatki i zdjęcia z Gatow. Horcher pewnie już je „wciągnął do akt” – czyli dokumenty spotkał ten sam los co biednego czeskiego Żyda. Pewnie spalono je jak listę pasażerów „Manhattanu” i unosiły się nad miastem jako drobiny popiołu w alkalicznym berlińskim wietrze. Inspektor oparł się znużony o futrynę, patrząc na puste miejsce na biurku i myśląc: w morderstwie jedno jest pewne – nie da się go cofnąć. Skradzione pieniądze można zwrócić, sińce się zagoją, spalony dom się odbuduje, porwaną ofiarę odnajdzie żywą, choć przerażoną. Ale dzieci, które zginęły, ich rodzice, polscy robotnicy… ich śmierć pozostanie na wieczność.
Teraz jednak Willi Kohl usłyszał, że jest inaczej. Że na tej ziemi panują nieco inne prawa niż w reszcie świata: śmierć rodzin i robotników została wymazana. W przeciwnym razie uczciwi ludzie nie spoczęliby, dopóki by tej straty nie zrozumieli, nie opłakali i nie pomścili – to ostatnie zadanie należało do Kohla.
Inspektor powiesił kapelusz na wieszaku i ciężko usiadł na skrzypiącym krześle. Przejrzał pocztę i telegramy. Nie przyszło nic na temat Schumanna. Kohl obejrzał przez monokl powiększający odciski palców pobrane przez Janssena od Taggerta i porównał z fotografiami śladów znalezionych na bruku Dresden Allee. Jego zdaniem były takie same. Odczuł pewną ulgę: znaczyło to, że rzeczywiście mordercą Reginalda Morgana był Taggert, a inspektor nie wypuścił na wolność zabójcy.
Dobrze się złożyło, że mógł osobiście przeprowadzić porównanie. Z wydziału identyfikacji przyszła wiadomość, że wszystkim technikom i analitykom rozkazano przerwać badania dla kripo i być do dyspozycji gestapo i SS z powodu „nowych wydarzeń zaistniałych w związku z alarmem”.
Podszedł do biurka Janssena i dowiedział się, że zakład medycyny sądowej nie zabrał jeszcze ciała Taggerta z pensjonatu. Kohl westchnął i pokręcił głową.
– Zrobimy sami, co się da. Każ technikom balistycznym zbadać ten hiszpański pistolet i sprawdzić, czy to naprawdę ta sama broń, z której zastrzelono Morgana.
– Tak jest.- I gdyby się okazało, że analityków broni też przydzielono do poszukiwań tego Rosjanina, sam przeprowadź testy. Poradzisz sobie, prawda?
– Tak jest, panie inspektorze.
Po wyjściu Janssena Kohl zasiadł do spisania listy pytań na temat Morgana i tajemniczego Taggerta, które potem zamierzał przetłumaczyć i wysłać służbom amerykańskim.
Drzwi przesłonił jakiś cień.
– Telegram, panie inspektorze – powiedział goniec, młody człowiek w szarej marynarce. Podał Kohlowi papier.
– Tak, tak, dziękuję.
Przypuszczając, że to wiadomość z United States Lines w sprawie listy pasażerów albo z nowojorskiego sklepu Manny z lakoniczną informacją, że nie potrafią mu pomóc, inspektor rozerwał kopertę.
Ale się mylił. Telegram był z Departamentu Policji Nowego Jorku. Napisano go po angielsku, ale Kohl mniej więcej zrozumiał treść.
DO INSPEKTORA W KOHLA KRIMIN ALP O LIZEI ALEXANDERPLATZ BERLIN W ODPOWIEDZI NA DZISIEJSZĄ PROŚBĘ ZAWIADAMIAM ŻE KARTOTEKA P SCHUMANNA ZOSTAŁA ANULOWANA ŚLEDZTWO W SPRAWIE WW OSOBY ZAWIESZONO NA CZAS NIEOKREŚLONY STOP BRAK INNYCH INFORMACJI STOP POZDROWIENIA KPT G 0’MALLEY DEPT POL NJ
Kohl zasępił się i poszukał słownika angielsko-niemieckiego. „Anulować” oznaczało „skasować”. Przeczytał telegram jeszcze kilkakrotnie, czując, jak za każdym razem robi mu się coraz bardziej gorąco.
A więc policja kryminalna prowadziła jakieś dochodzenie przeciw Schumannowi. Za co? I dlaczego zniszczyli kartotekę i przerwali śledztwo?
Jakie wnioski z tego płynęły? Przede wszystkim oznaczało to, że choć Schumann być może nie był winien zabójstwa Reginalda Morgana, to prawdopodobnie zjawił się w mieście w celu popełnienia jakiegoś przestępstwa.
Drugi wniosek był taki, że Kohl osobiście wypuścił na wolność potencjalnie niebezpiecznego człowieka.
Musiał go odnaleźć lub przynajmniej zdobyć więcej informacji na jego temat, i to szybko. Nie czekając na powrót Janssena, Willi Kohl złapał kapelusz i ruszył ciemnym korytarzem, kierując się w stronę schodów. W zamyśleniu zszedł aż na zakazany parter. Ledwie otworzył drzwi, gdy jak spod ziemi wyrósł przed nim żołnierz SS. Poprzez terkot maszyn sortujących DeHoMag powiedział:
– Wstęp tutaj jest wzbro…
– Pozwólcie mi przejść – warknął Kohl tak gniewnie, że esesman drgnął zaskoczony.
Spojrzał w ich stronę inny funkcjonariusz uzbrojony w pistolet maszynowy Erma.
– Chcę wyjść z budynku drzwiami na końcu tego korytarza. Nie mam czasu wracać do głównego wejścia.
Młody żołnierz rozejrzał się niespokojnie. Nikt nie powiedział ani słowa. Wreszcie kiwnął głową.
Kohl ruszył sztywnym krokiem przez korytarz, nie zwracając uwagi na ból w stopach. Po chwili wyszedł wprost w oślepiający blask popołudnia. Oparł stopę na ławce i poprawił wełnę w bucie. Odnalazł właściwy kierunek, po czym ruszył na północ w stronę hotelu Metropol.
– Ach, John Dillinger! – Otto Webber z zatroskaną miną wskazał mu krzesło w ciemnym rogu „Klubu Aryjskiego”. Chwycił mocno ramię Paula i szepnął: – Martwiłem się o ciebie. Żadnej wiadomości! Mój telefon na stadion poskutkował? Radio nic nie podawało. Chociaż nie spodziewałem się, żeby nasz szczurek Goebbels puścił farbę o zamachu w państwowym radiu.
Uśmiech zaraz jednak spełzł z twarzy byłego gangstera.
– O co chodzi, przyjacielu? Nie wyglądasz na zadowolonego. Zanim Paul zdążył odpowiedzieć, zauważyła go kelnerka Liesl i szybko zbliżyła się do ich stolika.
– Witaj, kochany – powiedziała i zrobiła nadąsaną minę. – Wstydź się. Ostatnim razem wyszedłeś bez pocałunku na do widzenia. Co podać?
– Pschorra.
– Tak, tak. Już biegnę. Brakowało mi ciebie.
Webber, na którego kelnerka w ogóle nie zwracała uwagi, powiedział zirytowany: