Zaparkowali kawałek za magazynem i Webber poprowadził go aleją na południe, w kierunku rzeki. Wyszli przy kamiennym murze wznoszącym się nad brązową wodą, gdzie powietrze przesycał ostry zapach gnijących ryb. Zeszli po wykutych w kamieniu schodach na betonowe nabrzeże. Stało tu kilka przycumowanych łodzi wiosłowych. Webber wsiadł do jednej, a Paul dołączył do niego.
Odbili od brzegu i po kilku minutach dopłynęli do podobnej kei za wojskowym magazynem.
Webber przywiązał łódź, po czym ostrożnie zszedł na kamienną płytę śliską od ptasich odchodów. Paul podążył za nim. Obejrzawszy się przez ramię, dostrzegł na rzece łodzie, głównie wycieczkowe. Webber miał jednak rację; nikt nie zwracał na nich uwagi. Wspięli się po kilku stopniach i Paul zajrzał do środka przez okno. Wewnątrz nie paliły się żadne światła, tylko przez matowe świetliki sączył się przytłumiony blask słońca, ale pomieszczenie wyglądało na opuszczone. Webber wyciągnął z kieszeni kółko z kluczami i wypróbował kilka wytrychów, zanim znalazł odpowiedni. Paul usłyszał cichy szczęk. Webber zerknął na niego i skinął głową. Paul pchnął drzwi.
Weszli do nagrzanego zatęchłego pomieszczenia, które wypełniały szczypiące w oczy opary kreozotu. Paul ujrzał setki skrzyń. Pod ścianą znajdowały się stojaki z karabinami. Wojsko albo SS urządziło sobie w magazynie montownię – wyciągano broń ze skrzyń, odwijano z impregnowanego papieru i oczyszczano z kreozotu, których chronił ją przed rdzewieniem. Były to mauzery, podobne do karabinu, który załatwił Taggert, tyle że miały dłuższe lufy. To dobrze, bo oznaczało, że są celniejsze, a w Waltham Paul mógł być w znacznej odległości od Ernsta. Nie było lunety. Ale na swoim springfieldzie pod Saint Mihiel i w Argonnach Paul Schumann nie miał lunety, mimo to jego broń odznaczała się śmiertelną celnością.
Podszedł do stojaka, wybrał jeden karabin, obejrzał, a potem sprawdził zamek. Działał gładko, wydając miły dla ucha szczęk dobrze dopasowanych metalowych elementów. Paul wycelował i kilkakrotnie strzelił na sucho, starając się wyczuć spust. Znaleźli skrzynki z etykietą „7,92 mm”, w których znajdowała się amunicja właściwego kalibru. Wewnątrz były szare kartonowe pudełka z nadrukowanymi orłami i swastykami. Otworzył jedno, wyciągnął pięć kul, napełnił magazynek, a potem załadował komorę i wyciągnął pocisk, by mieć pewność, że to odpowiednia amunicja.
– Dobrze, możemy iść – powiedział, wpychając do kieszeni dwa pudełka naboi. – Da się…
Urwał, ponieważ w tym momencie otworzyło się główne wejście i padły na nich oślepiające promienie słońca. Zanim Paul zdążył unieść karabin, młody mężczyzna w czarnym mundurze SS wycelował w nich pistolet.
– Ty! Rzuć to natychmiast. Ręce do góry!
Paul kucnął, położył mauzera na podłodze i wolno się wyprostował.
33
Co ty wyprawiasz? – burknął Webber. – Jesteśmy z zakładów Kruppa. Przysłali nas, żebyśmy się upewnili, czy dostarczono właściwą amuni…
– Milczeć.
Młody żołnierz rozejrzał się nerwowo, sprawdzając, czy jest tu ktoś jeszcze.
– Był jakiś problem z towarem. Dostaliśmy telefon od…
– Jest niedziela. Dlaczego pracujecie w niedzielę? Webber zaśmiał się.
– Młody przyjacielu, kiedy dostarczymy złą partię towaru SS, musimy poprawić błąd bez względu na dzień tygodnia i godzinę. Mój kierownik…
– Milczeć! – Żołnierz dostrzegł telefon na zakurzonym blacie warsztatu i ruszył w jego stronę, cały czas mierząc do nich z pistoletu. Kiedy był już prawie przy stole, Webber opuścił ręce i zaczął iść w kierunku esesmana.
– Ach, to niedorzeczne. – Był wyraźnie zirytowany. – Mam dokumenty.
– Ani kroku dalej! – Żołnierz ostrzegawczo uniósł broń.
– Chcę pokazać papier od kierownika. – Webber szedł dalej. Esesman nacisnął spust. Od ścian odbił się metaliczny huk. Nie wiedząc, czy Webber dostał, czy nie, Paul porwał mauzera i rzucił się na podłogę za stos skrzynek z karabinami, przeładowując broń.
Żołnierz przypadł do aparatu, porwał słuchawkę i odskoczył.
– Halo – krzyknął do telefonu. Paul zerwał się na nogi. Nie widział esesmana, ale strzelił do telefonu, który rozprysnął się na kilkanaście bakelitowych kawałków. Żołnierz wrzasnął.
Paul ukrył się z powrotem za skrzyniami. Ułamek sekundy wcześniej ujrzał jednak Ottona Webbera, który leżał na podłodze, wijąc się z bólu i trzymając za zakrwawiony brzuch.
Nie…
– Ty Żydzie! – krzyknął wściekle esesman. – Natychmiast rzuć broń. Zaraz tu będzie setka ludzi.
Paul przekradł się do frontowej części budynku, skąd mógł osłaniać główne i tylne wejście. Zerknąwszy przez okno, zobaczył zaparkowany przed magazynem motocykl. Odgadł, że żołnierz był tylko na rutynowym obchodzie i nikt więcej tu się nie zjawi. Ale być może ktoś usłyszał strzał. A esesman mógł po prostu zostać tu, gdzie był, trzymając Paula w szachu, dopóki przełożony by się nie zorientował, że żołnierz się nie zameldował. Dopiero wtedy przysłałby do magazynu jakiś oddział.
Wyjrzał zza sterty skrzyń. Nie miał pojęcia, gdzie jest żołnierz. Może…
Huknął kolejny strzał. Brzęknęła szyba we frontowym oknie, daleko od Paula.
Esesman wypalił w okno, żeby zwrócić czyjąś uwagę; strzelił prosto na ulicę, nie przejmując się, że mógł kogoś trafić.
– Żydowska świnio! – ryknął Niemiec. – Pokaż się i ręce do góry albo zgnijesz w Kolumbia-Haus! – Tym razem głos dobiegł z innego miejsca, bliżej frontu budynku. Paul poczołgał się naprzód, by więcej skrzyń dzieliło go od wroga.
Padł drugi strzał w okno. Na ulicy zatrąbiło auto.
Paul przesunął się do drugiego rzędu, trzymając karabin w pogotowiu, z palcem na spuście. Mauzer był nieporęczny – dobry na duże odległości, zły w takich sytuacjach jak ta. Wyjrzał do przejścia między skrzyniami – nikogo. Podskoczył, kiedy w oknie zagrzechotał kolejny pocisk. Teraz na pewno ktoś usłyszał. Albo zobaczył, jak kula trafia w mur lub dom po drugiej stronie ulicy. Może nawet został trafiony jakiś samochód albo przechodzień.
Ruszył do następnego przejścia. Poruszał się szybko, trzymając przed sobą broń.
Przez chwilę mignął mu znikający czarny mundur. Esesman usłyszał Paula albo przewidział jego ruch, ponieważ schował się za kolejną ścianą skrzyń.
Paul uznał, że nie może dłużej czekać. Musiał powstrzymać żołnierza. Jedynym wyjściem było uderzenie przez środkowy rząd skrzyń, podobnie jak podczas ataku na okopy wroga, w nadziei, że uniknie śmiertelnej kuli, gdy przeciwnik pośle w niego serię z półautomatu.
Dobra, powiedział sobie Paul. Głęboko nabrał powietrza.
Jeszcze jeden…
Naprzód!
Poderwał się na nogi i skoczył na skrzynię, unosząc broń. Kiedy jego stopa dotknęła drugiej skrzyni, usłyszał jakiś dźwięk za plecami z prawej. Żołnierz zaszedł go z boku! Ale gdy się odwracał, brudnymi oknami znów wstrząsnął huk wystrzału. Paul zamarł.
Esesman pojawił się sześć metrów przed nim. Paul błyskawicznie uniósł mauzera, lecz zanim zdążył strzelić, żołnierz kaszlnął. Z ust buchnęła mu krew, luger wysunął się z ręki. Niemiec poruszył głową, runął na podłogę i znieruchomiał, a mundur zaczął ciemnieć od krwi.
Paul zobaczył leżącego Webbera, który przyciskał jedną rękę do rany na brzuchu, a w drugiej trzymał mauzera. A więc zdołał podpełznąć do stojaka, załadować karabin i strzelić. Broń osunęła się na podłogę.
– Oszalałeś? – szepnął ze złością Paul. – Po co zacząłeś do niego iść? Nie pomyślałeś, że strzeli?