– Proszę mi powiedzieć, co pani o nim wie? Gdzie się zatrzymał, czym się zajmuje?
Liesl niewiele wiedziała. Ale podała mu jedną cenną informację. Schumann i Webber podobno zamierzali się po południu z kimś skontaktować. Zdaniem wzgardzonej przez Schumanna kelnerki musiało chodzić o jakieś potajemne spotkanie.
– Pewnie jakieś interesy tej kanalii. W jakiejś szkole Waltham.
Kohl wypadł z „Klubu Aryjskiego”, wsiadł do dekawki i popędził do Waltham. Teraz ujrzał przed sobą szkołę wojskową i zatrzymał auto na żwirowym poboczu przy dwóch ceglanych kolumnach zwieńczonymi rzeźbami cesarskich orłów. Kilku uczniów leżących na trawie obok plecaków i piknikowego kosza zerknęło na zakurzony czarny samochód.
Kohl przywołał ich gestem, a jasnowłosi chłopcy, wyczuwając, że mają do czynienia z urzędową osobą, szybko do niego pobiegli.
– Heil Hitler.
– Heil - odrzekł Kohl. – Szkoła jeszcze pracuje? Latem?
– Cały czas są zajęcia. Ale dzisiaj mamy wolne, więc poszliśmy na wycieczkę.
Podobnie jak jego synów, uczniów Waltham ogarnęła gorączka edukacyjna Trzeciej Rzeszy, tylko w większym stopniu, ponieważ celem działalności szkoły było produkowanie żołnierzy.
Fiihrer i jego kompani to wyjątkowo utalentowani przestępcy. Porywają cały naród, kaptując nasze dzieci…
Otworzył paszport Schumanna i pokazał im zdjęcie.
– Widzieliście tego człowieka?
– Nie, panie inspektorze – powiedział jeden z chłopców i spojrzał na kolegów, którzy przecząco pokręcili głowami.
– Jak długo tu siedzicie?
– Może od godziny.
– Czy ktoś w tym czasie przyjechał do szkoły?
– Tak. Niedawno przyjechał autobus, a z nim opel i mercedes. Czarny. Pięciolitrowy. Całkiem nowy.
– Nie, to był siedem siedem – poprawił kolega.
– Ślepy jesteś! Ten był mniejszy.
– No i ciężarówka Służby Pracy – odezwał się trzeci. – Ale nie wjechała do szkoły.
– Minęła bramę i skręciła z drogi w bok. – Chłopiec wskazał to miejsce. – Niedaleko wjazdu do innych budynków.
– Służba Pracy?
– Tak, panie inspektorze.
– Przyjechali nią robotnicy?
– Nie zaglądaliśmy do tyłu.
– Widzieliście może kierowcę?
– Nie.
– Ja też nie.
Służba Pracy… Kohl zamyślił się. Robotników z RAD wykorzystywano głównie do prac polowych i robót publicznych. Rzadko się zdarzało, by przyjeżdżali na teren szkoły, zwłaszcza w niedzielę.
– Czy służba prowadzi tu jakieś prace? Chłopiec wzruszył ramionami.
– Chyba nie, panie inspektorze.
– Ja też nic nie słyszałem.
– Nie mówcie o naszej rozmowie – powiedział Kohl. – Nikomu.
– Chodzi o bezpieczeństwo partii? – spytał z zaintrygowanym uśmiechem jeden z chłopców.
Kohl położył palec na ustach.
I odszedł, a uczniowie zaczęli szeptać podekscytowani, zastanawiając się, co miał na myśli tajemniczy policjant.
35
Powoli skradał się do szarego opla.
Przeczołgał się kawałek i znieruchomiał.
Po chwili znów zaczął pełznąć. Tak samo jak pod Saint Mihiel w gęstym starym lesie Argonnów.
Paul Schumann czuł zapach rozgrzanej trawy i nawozu, którym ją użyźniano. Zapach oleju i kreozotu mauzera. Zapach własnego potu.
Znowu dwa metry. I przerwa.
Musiał się poruszać wolno; był tu zbyt widoczny. Każda z osób stojących przed budynkiem numer 5 mogła spojrzeć w tym kierunku i zauważyć nienaturalny ruch traw albo dojrzeć odbicie promieni słonecznych od lufy karabinu.
Przerwa.
Jeszcze raz spojrzał na polanę. Mężczyzna w brązowym garniturze wyciągał z furgonetki gruby plik dokumentów. Słońce odbijające się od szyb mercedesa nadal ukrywało Ernsta przed wzrokiem Paula. Esesman wciąż obserwował teren.
Spoglądając w stronę budynku szkolnego, Paul zobaczył, jak mężczyzna z łysiną zwołuje piłkarzy. Niechętnie zakończyli mecz i weszli do sali.
Korzystając z tego, że uwaga wszystkich skupiła się gdzie indziej, Paul przyspieszył, otworzył tylne drzwi opla i wsiadł do rozgrzanego samochodu, czując, jak skóra cierpnie mu od gorąca. Wyglądając przez lewe tylne okno, skonstatował, że to doskonały punkt do oddania strzału. Miał świetny widok na teren wokół samochodu Ernsta – dwanaście, co najwyżej piętnaście metrów do celu. Strażnik i żołnierze będą potrzebowali trochę czasu, aby się zorientować, skąd padł strzał.
Paul Schumann wyraźnie czuł dotyk lodu. Odbezpieczył mauzera i utkwił wzrok w samochodzie Ernsta.
– Witam was w Szkole Wojskowej Waltham, przyszli żołnierze. Kurt Fischer i pozostali odpowiedzieli profesorowi Keitlowi w różny sposób; większość krzyknęła: Heil Hitler.
Kurt zwrócił uwagę, że sam Keitel nie użył narodowosocjalistycznego pozdrowienia.
Żołnierz do spraw rekrutacji, który grał z nimi w piłkę, stał z przodu sali obok profesora, trzymając plik dużych kopert. Mrugnął do Kurta, któremu tuż przed końcem meczu strzelił bramkę.
Ochotnicy zasiedli w dębowych ławkach. Na ścianach klasy wisiały mapy i flagi, których Kurt nie znał. Hans, który także rozglądał się po sali, nachylił się i szepnął do brata:
– Sztandary bojowe armii Drugiej Rzeszy.
Kurt uciszył go. Zirytowało go, że brat przeszkadza i że wie coś, na czym on zupełnie się nie zna. Swoją drogą ciekawe, pomyślał zaniepokojony, skąd syn pacyfistów w ogóle wie, co to jest sztandar bojowy.
– Chcę wam powiedzieć o planach na najbliższe dni – ciągnął niemodnie ubrany profesor. – Słuchajcie uważnie.
W ławkach rozległo się „tak jest” w różnych odmianach.
– Najpierw wypełnicie formularz z danymi osobowymi i zgłoszenie do służby w siłach zbrojnych. Następnie odpowiecie na pytania w kwestionariuszu dotyczącym waszych cech charakteru i uzdolnień. Po zebraniu i przeanalizowaniu odpowiedzi będziemy mogli ocenić wasze predyspozycje i przydatność do określonych obowiązków. Niektórzy na przykład będą się bardziej nadawać do działań bojowych, inni do służby przy radiostacji albo w biurze. Dlatego należy odpowiadać szczerze.
Kurt zerknął na brata, który nie zareagował. Uzgodnili wcześniej, że na wszystkie pytania będą odpowiadać w taki sposób, aby przydzielono ich do pracy biurowej albo nawet fizycznej – czegokolwiek, co pozwoliłoby uniknąć zabijania ludzi. Ale Kurt martwił się, że Hans mógł zmienić zdanie. Czyżby uwiodła go wizja walki z bronią w ręku?
– Po wypełnieniu formularzy przemówi do was pułkownik Ernst. Potem zostaniecie zaprowadzeni do swoich sypialni i dostaniecie kolację. Jutro rozpoczniecie szkolenie i przez najbliższy miesiąc będziecie maszerować i dbać o tężyznę fizyczną, a potem zaczną się zajęcia lekcyjne.
Keitel skinął głową żołnierzowi, który zaczął rozdawać koperty. Podoficer przystanął przy ławce Kurta. Umówili się na dokończenie meczu po kolacji, dopóki będzie jasno. Następnie żołnierz wyszedł za profesorem, żeby przynieść rekrutom ołówki.
Machinalnie wygładzając leżące na blacie dokumenty, Kurt odkrył, że mimo okropności, jakie przyniósł ten straszny dzień, ogarnęło go niewytłumaczalne zadowolenie. Oczywiście jedną z przyczyn było uczucie wdzięczności – dla pułkownika Ernsta i profesora Keitla – za cudowne ocalenie. Rodziło się w nim jednak przekonanie, że mimo wszystko dostał szansę dokonania czegoś ważnego, czynu zgodnego ze swym postanowieniem. Gdyby Kurt trafił do Oranienburga, jego niewola lub śmierć byłyby może aktem odwagi, lecz bezsensownym. Teraz jednak uznał, że niedorzeczny krok, jakim było zgłoszenie się do wojska, może się okazać właśnie gestem sprzeciwu, którego pragnął, drobną, ale konkretną próbą pomocy w ratowaniu kraju przed brunatną zarazą.