Kay Adams roześmiała się z zachwytem.
– To mi wygląda na jeszcze jedną wspaniałą historię.
Michael potrząsnął głową.
– Tej nie mogę opowiedzieć.
– Zaufaj mi.
Opowiedział jej. Opowiedział jej bez dowcipkowania. Opowiedział bez dumy. Opowiedział bez żadnych wyjaśnień, z wyjątkiem tego, że przed ośmiu laty jego ojciec był bardziej popędliwy, a ponieważ rzecz dotyczyła jego syna chrzestnego, don uważał to za sprawę osobistego honoru.
Historia była krótka. Przed ośmiu laty Johnny Fontane odniósł niezwykły sukces, śpiewając z popularną orkiestrą taneczną. Stał się największą atrakcją radiową. Niestety, kierownik orkiestry, znana w przemyśle rozrywkowym osobistość nazwiskiem Les Halley, podpisał z Johnnym pięcioletni kontrakt na wyłączność jego usług. Była to zwykła praktyka w przemyśle rozrywkowym. Les Halley mógł teraz wypożyczać Johnny’ego i chować do kieszeni większą część pieniędzy.
Don Corleone osobiście włączył się do negocjacji. Zaproponował Lesowi Halleyowi dwadzieścia tysięcy dolarów za zwolnienie Johnny’ego Fontane z tego kontraktu. Halley zaproponował, że będzie brał tylko pięćdziesiąt procent zarobków Johnny’ego. Dona Corleone to rozbawiło. Obniżył swoją ofertę z dwudziestu tysięcy do dziesięciu tysięcy dolarów. Kierownik orkiestry, najwyraźniej nie będący człowiekiem światowym poza swoim umiłowanym przemysłem rozrywkowym, całkowicie przeoczył znaczenie tej niższej oferty. Odmówił.
Następnego dnia don Corleone pojechał zobaczyć się osobiście z kierownikiem orkiestry. Zabrał ze sobą dwóch swoich najbliższych przyjaciół – Genca Abbandando, który był jego consigliorim, oraz Lucę Brasi. Bez żadnych innych świadków don Corleone przekonał Lesa Halleya, żeby podpisał dokument zrzekający się wszelkich praw do wyłączności usług Johnny’ego Fontane w zamian za poświadczony czek na sumę dziesięciu tysięcy dolarów. Don Corleone dokonał tego przykładając kierownikowi orkiestry pistolet do czoła i zapewniając go z najwyższą powagą, że dokładnie po upływie minuty na dokumencie tym znajdzie się albo jego podpis, albo jego mózg. Halley podpisał. Don Corleone schował pistolet do kieszeni i wręczył poświadczony czek.
Reszta należała już do historii. Johnny Fontane stał się największą sensacją pieśniarską w kraju. Nakręcił w Hollywood komedie muzyczne, które przyniosły jego wytwórni fortunę. Jego płyty przynosiły miliony dolarów zysku. A potem rozszedł się z żoną – swą ukochaną z dzieciństwa – i pozostawił dwoje dzieci, by się ożenić z najbardziej fascynującą złotowłosą gwiazdą filmu. Wkrótce przekonał się, że jest ona kurwą. Pił, uprawiał hazard, uganiał się za innymi kobietami. Stracił głos. Jego płyty przestały się rozchodzić. Wytwórnia nie odnowiła z nim kontraktu. I teraz wrócił do swego ojca chrzestnego.
Kay spytała w zamyśleniu:
– Na pewno nie jesteś zazdrosny o ojca? Wszystko, co mi o nim mówiłeś, wskazuje, że robi coś dla innych. Musi mieć dobre serce. – Uśmiechnęła się krzywo. – Oczywiście jego metody nie są ściśle konstytucyjne.
Michael westchnął.
– Chyba tak to wygląda, ale coś ci powiem. Słyszałaś o tych arktycznych eksploratorach, którzy pozostawiają zapasy żywności w kryjówkach rozrzuconych na trasie do bieguna północnego? Na wypadek, gdyby ich kiedyś potrzebowali? Takie są przysługi mojego ojca. Pewnego dnia zjawi się w domu każdego z tych ludzi, a wtedy będą musieli się odwdzięczyć.
Zmierzch prawie zapadł, zanim wniesiono tort weselny, powitano go okrzykami i zjedzono. Specjalnie upieczony przez Nazorinego, był wymyślnie przyozdobiony muszelkami kremu tak smakowitego, że panna młoda wydłubywała je łakomie z resztek tortu, zanim pomknęła w podróż poślubną ze swoim jasnowłosym panem młodym. Don uprzejmie żegnał odjeżdżających gości, zauważywszy przy tym, że nigdzie już nie widać czarnej limuzyny z ludźmi z FBI.
W końcu na podjeździe pozostał tylko długi czarny cadillac z Freddiem przy kierownicy. Don wsiadł na przednie siedzenie, poruszając się szybko i sprawnie jak na swój wiek i tuszę. Sonny, Michael i Johnny Fontane usadowili się na tylnym siedzeniu. Don Corleone zwrócił się do swego syna, Michaela:
– Czy ta twoja dziewczyna może sama wrócić do miasta?
Michael kiwnął głową.
– Tom powiedział, że się tym zajmie.
Don Corleone pokiwał głową, zadowolony ze sprawności Hagena.
Ponieważ jeszcze obowiązywało racjonowanie benzyny, ruch na Bek Parkway do Manhattanu był niewielki. W niespełna godzinę cadillac wtoczył się na ulicę, gdzie był Szpital Francuski. Podczas jazdy don Corleone zapytał najmłodszego syna, czy mu dobrze idzie na uczelni. Michael kiwnął głową. A potem Sonny zapytał ojca z tylnego siedzenia:
– Johnny mówi, że mu załatwiasz tę sprawę w Hollywood. Chcesz, żebym tam pojechał i w czymś pomógł?
Don Corleone odrzekł krótko:
– Tom jedzie dziś wieczorem. Nie będzie potrzebował żadnej pomocy, to prosta sprawa.
Sonny Corleone roześmiał się.
– Johnny przypuszcza, że nie dasz rady tego załatwić, dlatego pomyślałem, że może chcesz, abym pojechał.
Don Corleone obrócił głowę.
– Dlaczego we mnie wątpisz? – zapytał Johnny’ego Fontane. – Czy twój ojciec chrzestny nie robił zawsze tego, co przyrzekł? Czy kiedykolwiek wystrychnięto mnie na dudka?
Johnny zaczął tłumaczyć się nerwowo.
– Ojcze chrzestny, człowiek, który tym kieruje, jest prawdziwym pezzonovante kaliber 90. Nie można go ruszyć z miejsca nawet pieniędzmi. Ma duże stosunki. I nienawidzi mnie. Po prostu nie wiem, jak zdołasz to rozegrać.
Don przemówił z czułym rozbawieniem:
– Powiadam ci, że dostaniesz to, czego chcesz. – Trącił łokciem Michaela. – Nie sprawimy zawodu mojemu chrześniakowi, co, Michael?
Michael, który nigdy, ani przez chwilę nie wątpił w swego ojca, potrząsnął głową.
Kiedy szli do bramy szpitala, don Corleone położył dłoń na ramieniu Michaela, tak że inni wysunęli się naprzód.
– Kiedy skończysz z college’em, przyjdź porozmawiać ze mną. Mam pewne plany, które ci się spodobają.
Michael nic nie odpowiedział. Don Corleone mruknął coś z irytacją:
– Wiem, jaki jesteś. Nie każę ci robić niczego takiego, czego nie pochwalasz. To jest coś specjalnego. Idź teraz swoją drogą, ostatecznie jesteś mężczyzną. Ale przyjdź do mnie tak jak syn powinien, kiedy skończysz z nauką.
Rodzina Genca Abbandando, żona i trzy córki ubrane na czarno, skupiła się jak stadko pulchnych wron na wyłożonej białymi płytkami podłodze szpitalnego korytarza. Kiedy ujrzały wychodzącego z windy dona Corleone, rzekłbyś, podfrunęły z białych płytek, instynktownie szukając jego ochrony. Matka, mimo czerni, wyglądała grubo, córki były tłuste i nieładne. Pani Abbandando dziobnęła dona Corleone’a w policzek, łkając i zawodząc:
– Ach, jaki z pana święty człowiek, że pan tu przychodzi w dniu ślubu córki!
Don Corleone przerwał te podziękowania.
– Czyż nie jestem winien szacunku takiemu przyjacielowi, przyjacielowi, który był moją prawą ręką przez dwadzieścia lat?
Od razu zrozumiał, iż przyszła wdowa nie pojmuje, że mąż jej umrze tej nocy. Genco Abbandando przebywał w szpitalu prawie od pół roku, dogorywając na raka, i żona zaczęła z czasem uważać jego śmiertelną chorobę nieomal za zwyczajną cząstkę życia. Tego wieczora przyszedł po prostu jeszcze jeden kryzys. Paplała dalej.
– Niechże pan wejdzie i zobaczy się z moim biednym mężem – mówiła. – Pytał o pana. Biedak, chciał pójść na wesele, żeby okazać szacunek, ale doktor mu nie pozwolił. A potem mówił, że pan przyjdzie do niego w tym wielkim dniu, ale ja nie wierzyłam, żeby to było możliwe. Ach, mężczyźni lepiej się rozumieją na przyjaźni niż my, kobiety. Niech pan wejdzie, będzie uszczęśliwiony.