– Sprawa wygląda niedobrze. Ale ojciec był jedynym, który rozumiał, że powiązania polityczne i wpływy są warte dziesięciu regime’ów. Myślę, że mam teraz większość wpływów politycznych ojca, ale jestem jedynym, który to naprawdę wie. – Uśmiechnął się do Hagena uspokajająco. – Zmuszę ich do nazywania mnie donem. Ale jest mi parszywie z powodu Tessia.
– Zgodziłeś się na spotkanie z Barzinim? – zapytał Hagen.
– Tak – odrzekł Michael. – Od dziś za tydzień. W Brooklynie, na terenie Tessia, gdzie będę bezpieczny. – Roześmiał się znowu.
– Bądź przedtem ostrożny – powiedział Hagen.
Po raz pierwszy Michael odniósł się zimno do Hagena.
– Do udzielania takich rad niepotrzebny mi consigliori.
Podczas tygodnia poprzedzającego pokojowe spotkanie między Rodzinami Corleone i Barzinich Michael pokazał Hagenowi, jak dalece będzie ostrożny. Nie stąpnął ani razu poza ogródek i nie przyjmował nikogo, nie mając przy sobie Neriego. Była to kolejna kłopotliwa komplikacja. Najstarszy syn Connie i Carla miał przystąpić do bierzmowania w kościele katolickim i Kay poprosiła Michaela, żeby był jego ojcem chrzestnym. Michael odmówił.
– Nieczęsto cię o coś proszę – powiedziała Kay. – Zrób to dla mnie. Connie tak tego pragnie. Proszę cię, Michael.
Widziała, iż jest na nią zły, że tak nalega, i spodziewała się odmowy. Toteż zdziwiła się, kiedy kiwnął głową i powiedział:
– Dobrze. Ale nie mogę opuścić ośrodka. Powiedz im, żeby to załatwili tak, aby ksiądz tutaj bierzmował małego. Pokryję wszystkie koszty. Gdyby mieli jakieś kłopoty z duchownymi, Hagen to załatwi.
I tak, w przeddzień spotkania z Rodziną Barzinich, Michael został ojcem chrzestnym syna Carla i Connie Rizzich. Obdarował chłopca ogromnie kosztownym zegarkiem, ze złotą bransoletką. W domu Carla odbyło się małe przyjęcie, na które zaproszono caporegime’ów, Hagena, Lampone’a i wszystkich mieszkających w ośrodku nie pomijając, ma się rozumieć, wdowy po donie. Connie była taka rozradowana, że przez cały wieczór obejmowała i całowała brata i Kay. A nawet Carlo Rizzi stał się sentymentalny, ściskał Michaelowi dłoń i nazywał go Ojcem Chrzestnym przy każdej sposobności – na modłę starego kraju. Sam Michael nigdy nie był taki miły, taki wylewny. Connie szepnęła do Kay:
– Wydaje mi się, że Carlo i Mike będą teraz prawdziwymi przyjaciółmi.
Kay uścisnęła rękę swojej szwagierki.
– Tak się cieszę – powiedziała.
Księga ósma
Rozdział 30
Albert Neri siedział u siebie w mieszkaniu w Bronksie i starannie szczotkował granatowe sukno swojego starego munduru policyjnego. Odpiął odznakę i położył ją na stole, aby ją wypolerować. Przepisowa kabura, z rewolwerem, była przewieszona przez krzesło. Te drobne czynności z dawnych czasów dawały mu jakąś dziwną radość, a radości zaznał tylko parę razy, odkąd żona go porzuciła prawie przed dwoma laty.
Ożenił się z Ritą, kiedy jeszcze była pensjonarką, a on początkującym policjantem. Była nieśmiała, ciemnowłosa, z surowej włoskiej rodziny, która nie pozwalała jej nigdy pozostawać poza domem dłużej niż do dziesiątej wieczorem. Neri był po uszy zakochany w Ricie, w jej niewinności, cnotliwości i smagłej urodzie.
Z początku Rita była zafascynowana mężem. Był niezmiernie silny i widziała, że ludzie się go boją ze względu na tę siłę oraz niezłomną postawę w sprawie tego, co dobre, a co złe. Rzadko bywał taktowny. Jeżeli nie zgadzał się ze stanowiskiem jakiejś grupy ludzi czy opinią jednostki, nie odzywał się albo brutalnie wypowiadał swój sprzeciw. Nigdy nie przytakiwał przez grzeczność. Miał także prawdziwie sycylijski temperament i jego napady wściekłości bywały straszne. Ale nigdy nie złościł się na żonę.
Neri w ciągu pięciu lat stał się jednym z budzących największy postrach policjantów nowojorskich. A także jednym z najuczciwszych. Ale miał własne sposoby egzekwowania prawa. Nie cierpiał łobuzów i kiedy widział grupę młodych chuliganów robiących zamieszanie nocą na rogu ulicy i zaczepiających przechodniów, podejmował szybką i zdecydowaną akcję. Używał siły fizycznej, która była naprawdę niezwykła i której sam nie doceniał w całej pełni.
Pewnego wieczora w Central Parku wyskoczył z wozu policyjnego i zgarnął sześciu chłystków w czarnych jedwabnych kurtkach. Jego kolega pozostał za kierownicą, nie chcąc się w to mieszać, ponieważ znał Neriego. Chłopcy, wszyscy kilkunastoletni, zatrzymywali ludzi, żądając groźnym tonem papierosów, ale nie robili nikomu żadnej prawdziwej krzywdy. Zaczepiali też przechodzące dziewczyny seksualnym gestem, bardziej francuskim niż amerykańskim.
Neri ustawił ich pod kamiennym murem, który oddzielał Central Park od Ósmej Alei. Był zmierzch, ale Neri miał przy sobie swą ulubioną broń, ogromną latarkę. Nigdy nie zadawał sobie trudu dobywania pistoletu; nigdy nie było to potrzebne. Jego twarz w gniewie była tak brutalna i groźna w połączeniu z mundurem, że napędzała strachu zwykłym chuliganom. I ci też nie byli wyjątkiem.
Neri zapytał pierwszego chłopaka w czarnej jedwabnej kurtce:
– Jak się nazywasz? – Chłopak podał irlandzkie nazwisko.
Neri przykazał mu:
– Zjeżdżaj z ulicy. Jeżeli cię jeszcze dzisiaj zobaczę, to cię ukrzyżuję.
Skinął ręką i młodzieniec szybko się oddalił. Neri powtórzył to samo z następnymi dwoma. Pozwolił im odejść. Ale czwarty podał nazwisko włoskie i uśmiechnął się do Neriego, jakby sugerując jakieś powinowactwo. Po Nerim widać było od razu, że jest pochodzenia włoskiego. Popatrzał przez chwilkę na chłopaka i spytał zbytecznie:
– Włoch jesteś?
Chłopiec ufnie wyszczerzył zęby. Wtedy Neri zadał mu ogłuszający cios latarką w czoło. Chłopak osunął się na kolana. Skóra na czole pękła i krew zalała mu twarz. Ale była to tylko powierzchowna rana. Neri powiedział mu szorstko:
– Ty draniu, przynosisz wstyd Włochom. Przez ciebie tracimy dobre imię. Wstawaj. – Wymierzył chłopcu kopniaka w bok, ani za mocno, ani za słabo. – Pryskaj do domu i nie łaź po ulicy. I żebym cię więcej nie widział w tej kurtce, bo pójdziesz do szpitala. A teraz wracaj do domu. Masz szczęście, że nie jestem twoim ojcem.
Neri nie zawracał sobie głowy pozostałymi dwoma smarkaczami. Kopniakami popędził ich do Alei mówiąc, że nie chce ich widzieć na ulicy tego wieczora.
Przy takich starciach wszystko odbywało się tak prędko, że nie było czasu, aby zebrał się tłum, czy aby ktoś zaprotestował przeciwko jego poczynaniom. Neri wsiadał do wozu, a jego kolega szybko ruszał z miejsca. Ma się rozumieć, od czasu do czasu zdarzał się ktoś rzeczywiście oporny, kto chciał się bić, a nawet mógł wyciągnąć nóż. Byli to ludzie naprawdę pechowi. Neri ze straszną, błyskawiczną drapieżnością bił ich i wrzucał do wozu policyjnego. Osadzano ich w areszcie i oskarżano o napaść na funkcjonariusza policji. Ale zazwyczaj ich rozprawa się odwlekała, dopóki nie wyszli ze szpitala.
W końcu Neri został przeniesiony do obwodu, w którym znajdowały się tereny gmachu Narodów Zjednoczonych, głównie dlatego, że nie okazywał swojemu sierżantowi w komisariacie należytego szacunku. Delegaci z Organizacji Narodów Zjednoczonych, korzystający z immunitetu dyplomatycznego, parkowali swoje limuzyny wszędzie na ulicach, nie oglądając się na przepisy policyjne. Neri poskarżył się na to w komisariacie, ale kazano mu nie robić szumu, miał po prostu nie zwracać na to uwagi. Jednakże którejś nocy jedna z bocznych ulic została całkowicie zablokowana przez niedbale zaparkowane samochody. Było już po północy, więc Neri wyjął z wozu patrolowego swoją olbrzymią latarkę i ruszył ulicą, rozbijając przednie szyby aut na drobne kawałki. Nawet wysoko postawionym dyplomatom nie było łatwo otrzymać nowe szyby prędzej niż w ciągu paru dni. Do komisariatu zaczęły napływać protesty domagające się ochrony przed tym wandalizmem. Po tygodniu rozbijania szyb stopniowo objawiła się komuś prawda o tym, co się faktycznie dzieje, i Alberta Neriego przeniesiono do Harlemu.