Pewnej niedzieli, wkrótce potem, Neri zabrał żonę i pojechali z wizytą do jego owdowiałej siostry w Brooklynie. Albert Neri miał gorące, opiekuńcze uczucie dla siostry, właściwe wszystkim Sycylijczykom, i zawsze odwiedzał ją przynajmniej raz na parę miesięcy, by się upewnić, czy u niej wszystko w porządku. Była dużo starsza od niego i miała dwudziestoletniego syna. Ten syn, Thomas, nie czując nad sobą ojcowskiej ręki, sprawiał pewne kłopoty. Wdał się w kilka pomniejszych awantur, był trochę rozwydrzony. Raz Neri musiał użyć swoich kontaktów w policji, żeby nie dopuścić do oskarżenia chłopaka o kradzież. Wówczas powściągnął swój gniew, ale ostrzegł siostrzeńca:
– Tommy, jak moja siostra będzie przez ciebie płakała, to ja cię sam wyreguluję. – Było to zamierzone jako przyjacielska, koleżeńsko-wujowska przestroga, właściwie nie jako groźba. Ale chociaż Tommy był najtwardszym chłopakiem w tej twardej części Brooklynu, bał się wuja Ala.
Podczas owych odwiedzin Tommy, który wrócił późno w sobotę, jeszcze spał w swoim pokoju. Matka poszła go zbudzić, żeby się ubrał i zjadł niedzielny obiad z wujem i ciotką. Przez uchylone drzwi doleciał szorstki głos chłopaka:
– Gówno mnie to obchodzi, daj mi spać. – I matka wróciła do kuchni, uśmiechając się z zażenowaniem.
Musieli więc zjeść obiad bez niego. Neri zapytał siostrę, czy ma z Tomem jakieś poważne kłopoty, na co potrząsnęła głową.
Neri z żoną mieli już wyjść, kiedy Tommy nareszcie wstał. Ledwo mruknął coś na powitanie i poszedł do kuchni. W końcu krzyknął do matki:
– Hej, mamo, może byś mi zrobiła coś do jedzenia?
Nie była to jednak prośba. Było to kapryśne zrzędzenie zepsutego dziecka. Matka odparła piskliwie:
– Wstawaj, kiedy jest pora obiadu, to będziesz mógł jeść. Nie będę oddzielnie gotowała dla ciebie.
Była to jedna z tych przykrych, dość pospolitych scen, ale Tommy, jeszcze trochę rozdrażniony po śnie, popełnił błąd.
– A, pieprzę ciebie i twoje zrzędzenie, pójdę zjeść na mieście.
I w momencie, gdy to powiedział, pożałował tego. Wuj Al dopadł go jak kot myszy. Nie tyle z powodu znieważenia siostry akurat tego dnia, ale ponieważ było oczywiste, że chłopak często tak się odzywa do matki, kiedy są sami. Tommy nigdy nie ośmielał się powiedzieć czegoś podobnego przy jej bracie. Tej niedzieli był po prostu nieostrożny. Na swoje nieszczęście.
W obecności obu przerażonych kobiet Al Neri spuścił siostrzeńcowi bezlitosne, staranne lanie. Ten z początku usiłował się bronić, ale szybko dał za wygraną i jął błagać o litość. Neri bił go po twarzy, aż wargi spuchły mu i zaczęły krwawić. Targał głową chłopaka w przód i w tył, i walił nim o ścianę. Uderzył go w brzuch, a potem rozciągnął na podłodze i łomotał twarzą o dywan. Kazał obu kobietom zaczekać, wyciągnął Tommy’ego na ulicę i wsadził go do swojego samochodu. Tam dopiero napełnił go bojaźnią bożą.
– Jeżeli siostra powie mi kiedykolwiek, że znowu się tak do niej odezwałeś, to dzisiejsze bicie będzie ci się wydawało całuskami dziwki – uprzedził Tommy’ego. – Chcę widzieć, żeś się poprawił. A teraz wracaj do domu i powiedz mojej żonie, że na nią czekam.
W dwa miesiące potem Neri wrócił z późnego obchodu i przekonał się, że żona go opuściła. Spakowała wszystkie swoje rzeczy i wróciła do rodziców. Jej ojciec powiedział mu, że Rita go się boi, że lęka się z nim mieszkać ze względu na jego porywczość. Al był jak ogłuszony, nie wierzył. Nigdy nie uderzył żony, nigdy jej nie groził, miał dla niej jedynie czułość. Ale jej postępek tak go oszołomił, iż postanowił przeczekać parę dni, zanim pojedzie do domu jej rodziców, by z nią pomówić.
Na nieszczęście popadł w tarapaty następnej nocy podczas służby. Jego wóz otrzymał telefoniczne wezwanie z Harlemu, meldunek o morderczej napaści. Jak zwykle, Neri wyskoczył z samochodu, jeszcze nim ten się zatrzymał. Było już po północy i Neri miał w ręku swoją ogromną latarkę. Łatwo było rozpoznać miejsce wypadku. Przed bramą czynszowej kamienicy zgromadził się tłum. Jakaś Murzynka powiedziała Neriemu:
– Tam jest człowiek, który zarzyna małą dziewczynkę.
Neri wszedł do sieni. Na jej końcu były otwarte drzwi, z których padało światło i skąd dosłyszał jęki. Z latarką w ręku ruszył naprzód i wszedł tymi drzwiami do środka.
O mało się nie przewrócił o dwie postacie rozciągnięte na podłodze. Jedna była Murzynką mniej więcej dwudziestopięcioletnią, drugą zaś dziewczynka mająca nie więcej niż dwanaście lat. Obie krwawiły z ran zadanych brzytwą. W bawialni Neri zobaczył człowieka, który to uczynił. Znał go dobrze.
To był Wax Baines, notoryczny sutener, handlarz narkotykami i artysta od silnej ręki. W tej chwili oczy wyłaziły mu z orbit od narkotyków, okrwawiona brzytwa drżała w ręce. Neri zaaresztował go przed dwoma tygodniami za ciężkie pobicie na ulicy jednej z własnych dziwek. Baines powiedział mu wtedy:
– Człowieku, to nie twoja sprawa. – A kolega Neriego też bąknął, żeby dać czarnuchom krajać się wzajemnie, jeżeli mają ochotę, ale Neri zabrał Bainesa do komisariatu. Nazajutrz został on wypuszczony za kaucją.
Neri nigdy nie lubił zbytnio Murzynów, a praca w Harlemie sprawiła, że lubił ich jeszcze mniej. Wszyscy byli na narkotykach lub alkoholu, a swoim kobietom pozwalali pracować albo kupczyć tyłkiem. Nie cierpiał tych drani. Dlatego rozwścieczyło go bezczelne łamanie prawa przez Bainesa. A widok pochlastanej brzytwą dziewczynki napełnił go zgrozą. Całkiem na zimno postanowił w duchu nie zabierać ze sobą Bainesa.
Ale za nim już się cisnęli do wnętrza świadkowie, ludzie, którzy mieszkali w tym domu, oraz jego kolega z wozu patrolowego. Neri rozkazał Bainesowi:
– Rzuć brzytwę, jesteś aresztowany.
Baines roześmiał się.
– Człowieku, będziesz musiał użyć swojej spluwy, żeby mnie aresztować. – Podniósł brzytwę. – A może masz ochotę na to?
Neri ruszył naprzód błyskawicznie, żeby jego kolega nie zdążył dobyć rewolweru. Murzyn zadał cios brzytwą, ale niebywały refleks Neriego pozwolił mu odeprzeć uderzenie lewą dłonią. Prawą ręką zadał krótki, zaciekły cios latarką. Trafił Bainesa w bok głowy; kolana ugięły się pod nim komicznie, jakby był pijany. Brzytwa wypadła mu z ręki. Był całkiem bezwładny. Toteż drugi cios Neriego był niczym nieuzasadniony, jak później wykazało dochodzenie w komendzie policji oraz rozprawa karna na podstawie zeznań świadków i kolegi-policjanta. Neri spuścił latarkę na czubek czaszki Bainesa uderzeniem tak niewiarygodnie potężnym, że szkło latarki trzasnęło, a emaliowana osłona i sama żarówka rozleciały się po pokoju. Gruba aluminiowa rura latarki wygięła się i tylko tkwiące w środku baterie zapobiegły jej pęknięciu na dwoje. Jeden z przerażonych widzów, mieszkający w tej kamienicy Murzyn, który później zeznawał przeciwko Neriemu, zawołał:
– O rany, ale ten czarnuch miał twardą głowę!
Ale głowa Bainesa nie była dostatecznie twarda. Cios wgniótł mu czaszkę. Zmarł w dwie godziny później w harlemskim szpitalu.
Albert Neri był jedynym człowiekiem, który się zdumiał, kiedy komenda policji oskarżyła go o nadużycie siły. Został zawieszony i wniesiono przeciwko niemu sprawę karną. Oskarżono go o zabójstwo, za co groziła kara od roku do dziesięciu lat więzienia. W owym momencie wypełniło go uczucie takiego zawodu, wściekłości i nienawiści do całego społeczeństwa, że było mu wszystko jedno. Ośmielili się sądzić go jak zbrodniarza! Żeby ośmielili się wsadzać go do więzienia za zabicie takiego bydlaka jak ten murzyński alfons! Żeby nic ich nie obchodziła ta kobieta i mała dziewczynka, które były pociachane, zeszpecone na całe życie i jeszcze leżały w szpitalu!