Ta rzeź była bezsensowna, ponieważ nie mogła wpłynąć na wynik wojny. Sonny był wspaniałym taktykiem i odnosił wspaniałe zwycięstwa. Ale potrzebny tu był geniusz strategiczny dona Corleone. Cała sprawa wyrodziła się w tak zabójczą wojnę partyzancką, iż obie strony przekonały się, że tracą masę dochodów i ludzi bez żadnego pożytku. Rodzina Corleone została w końcu zmuszona do zamknięcia niektórych swoich najbardziej zyskownych punktów bukmacherskich, włącznie z kantorem przydzielonym zięciowi, Carlowi Rizzi, do zarabiania na życie. Carlo się rozpił i uganiał za tancerkami, a swojej żonie, Connie, dawał ciężką szkołę. Od czasu pobicia go przez Sonny’ego nie śmiał jej więcej uderzyć, ale nie sypiał z nią. Connie padła mu do nóg, a on ją odtrącił niczym Rzymianin, jak mu się wydawało, z najwyższą, patrycjuszowską satysfakcją. Szydził z niej: „Idź, wezwij swojego brata i powiedz mu, że nie chcę cię rżnąć, może będzie mnie bił, póki mi nie stanie”.
Jednakże czuł śmiertelny strach przez Sonnym, chociaż odnosili się do siebie z zimną uprzejmością. Carlo miał tyle rozumu, iż zdawał sobie sprawę, że Sonny może go zabić, że Sonny jest człowiekiem, który potrafi z naturalnością zwierzęcia zabić drugiego człowieka, gdy tymczasem on sam musiałby zmobilizować całą swoją odwagę, całą wolę, aby popełnić morderstwo. Carlowi nigdy nie przyszło na myśl, że przez to jest lepszym człowiekiem niż Sonny Corleone, o ile można było użyć takiego określenia; zazdrościł Sonny’emu jego straszliwej dzikości, dzikości, która teraz stawała się legendarna.
Tom Hagen, jako consigliori, nie pochwalał taktyki Sonny’ego, ale postanowił nie protestować przed donem, ponieważ taktyka ta była do pewnego stopnia skuteczna. W miarę jak trwało wzajemne wyniszczanie, Pięć Rodzin w końcu najwyraźniej się ugięło, ich przeciwuderzenia osłabły i wreszcie ustały całkowicie. Hagen początkowo nie ufał temu pozornemu spacyfikowaniu wroga, natomiast Sonny był rozradowany.
– Będę lał dalej – powiedział Hagenowi – aż te dranie przyjdą żebrać o porozumienie.
Sonny martwił się czymś innym. Żona nie dawała mu spokoju, bo doszły do niej pogłoski, że Lucy Mancini usidliła jej męża. I chociaż publicznie żartowała na temat wyposażenia oraz techniki jej Sonny’ego, mąż trzymał się od niej z daleka zbyt długo, brakowało jej go w łóżku i zatruwała mu życie ciągłymi wymówkami.
Poza tym Sonny żył w olbrzymim napięciu, ponieważ był człowiekiem śledzonym. Musiał być niezmiernie ostrożny we wszystkich swych poczynaniach i wiedział, że nieprzyjaciel zanotował sobie jego odwiedziny u Lucy Mancini. Tu jednak Sonny przedsiębrał wymyślne środki ostrożności, ponieważ był to zazwyczaj słaby punkt. U Lucy był bezpieczny. Aczkolwiek nie miała najmniejszych podejrzeń, była obserwowana dwadzieścia cztery godziny na dobę przez ludzi z regime’u Santina, a kiedy zwalniało się jakieś mieszkanie na jej piętrze, wynajmował je natychmiast któryś z jego najpewniejszych żołnierzy.
Don dochodził do siebie i miał już niedługo podjąć dowodzenie. Wtedy szale bitwy musiałyby się przechylić na korzyść Rodziny Corleone. Tego Sonny był pewny. Tymczasem chciał strzec swego rodzinnego imperium, pozyskać sobie szacunek ojca, ponieważ zaś stanowisko to nie było bezwzględnie dziedziczne, umocnić swoje roszczenia do roli spadkobiercy imperium Corleone.
Jednakże wrogowie robili swoje plany. Oni też przeanalizowali sytuację i doszli do wniosku, że jedynym sposobem odwrócenia całkowitej klęski jest zabicie Sonny’ego Corleone. Teraz rozumieli lepiej położenie i byli zdania, że jest możliwe negocjować z donem, znanym ze swego logicznego rozumowania. Znienawidzili Sonny’ego za jego krwiożerczość, którą uważali za barbarzyńską. A także zdradzającą brak dobrego wyczucia interesu. Nikt nie chciał powrotu dawnych czasów z ich burzliwością i zamętem.
Pewnego wieczora Connie Corleone otrzymała anonimowy telefon; kobiecy głos prosił do aparatu Carla.
– Kto mówi? – zapytała Connie.
Dziewczyna w telefonie zachichotała i odrzekła:
– Jestem znajomą Carla. Chciałam mu tylko powiedzieć, że nie mogę zobaczyć się z nim dziś wieczorem. Muszę wyjechać za miasto.
– Ty parszywa dziwko! – krzyknęła Connie Corleone. Wrzasnęła powtórnie przez telefon: – Ty wstrętna, parszywa dziwko! – Na drugim końcu linii rozległo się szczęknięcie.
Carlo pojechał tego popołudnia na wyścigi i kiedy wrócił do domu późnym wieczorem, był wściekły z powodu przegranej i podpity, gdyż zawsze nosił przy sobie butelkę. Gdy tylko stanął w progu, Connie zaczęła obrzucać go przekleństwami. Nie zwracając na nią uwagi, poszedł wziąć prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, wytarł się ręcznikiem, stojąc nago przed Connie, po czym zaczął się stroić do wyjścia.
Connie stała wsparta pod boki, z twarzą złą i zbielałą z wściekłości.
– Nigdzie nie idziesz – powiedziała. – Twoja przyjaciółka dzwoniła, że dzisiaj nie może. Ty parszywy draniu, masz czelność podawać swoim kurwom mój numer telefonu! Zabiję cię, ty łobuzie! – Rzuciła się na niego, kopiąc i drapiąc go paznokciami.
Przytrzymał ją z dala od siebie muskularnym ramieniem.
– Zwariowałaś – rzekł zimno. Ale widziała, że jest zaniepokojony, tak jakby wiedział, że ta szalona dziewczyna, z którą sypiał, mogła rzeczywiście zrobić taki numer. – To jakaś stuknięta, tylko sobie żartowała.
Connie prześlizgnęła się pod jego ręką i drapnęła go w twarz. Pod paznokciami został jej kawałek skóry z jego policzka. Z zadziwiającą cierpliwością odsunął ją od siebie. Zauważyła, że jest ostrożny przez wzgląd na jej ciążę, i to dodało jej odwagi, która podsyciła wściekłość. Poza tym była podniecona. Już niedługo nie będzie mogła nic robić, lekarz powiedział, że żadnego seksu w ostatnich dwóch miesiącach, a ona miała na to ochotę, zanim dwa ostatnie miesiące się zaczną. Ale jej chęć zadania Carlowi fizycznego bólu też była bardzo realna. Pobiegła za nim do sypialni. Widziała, że jest wystraszony, i to ją napełniło wzgardliwą radością.
– Zostajesz w domu – powtórzyła. – Nigdzie nie idziesz.
– Okay, okay – odrzekł. Był nadal nieubrany, tylko w kalesonach. Lubił tak chodzić po domu, był dumny ze swojej wciętej sylwetki, ze złotej skóry. Connie patrzała na niego chciwie. Spróbował się uśmiechnąć. – Dasz mi nareszcie coś zjeść?
To ją zmiękczyło – że odwołał się do jej obowiązków, przynajmniej jednego z nich. Była dobrą kucharką, nauczyła się tego od matki. Usmażyła cielęcinę z papryką i przyrządziła mieszaną sałatę, podczas gdy na patelni skwierczało mięso. Tymczasem Carlo wyciągnął się na łóżku, aby przeczytać komunikat o wyścigach na następny dzień. Postawił przy sobie szklankę pełną whisky, którą popijał.
Connie weszła do sypialni. Stanęła w progu, tak jakby nie mogła podejść do łóżka bez zaproszenia.
– Jedzenie na stole.
– Jeszcze nie jestem głodny – odrzekł, nadal czytając komunikat wyścigowy.
– Jest na stole – powtórzyła z uporem.
– Wsadź je sobie w dupę – powiedział Carlo. Dopił resztki whisky ze szklanki i przechylił butelkę, by ją ponownie napełnić. Nie zwracał na Connie uwagi.
Connie poszła do kuchni, wzięła talerze z nałożonym jedzeniem i roztrzaskała je o zlew. Donośny brzęk wywabił Carla z sypialni. Popatrzył na tłustą cielęcinę z papryką rozbryzganą po ścianach kuchni i to uraziło jego skrupulatną schludność.
– Ty rozpuszczona makaroniarska flądro – wycedził jadowicie. – Zrób w tej chwili porządek, bo jak nie, to gówno z ciebie wykopię.
– Akurat! – odparła Connie. Wyciągnęła dłonie jak szpony, gotowa rozharatać jego nagą pierś na strzępy.