Słońce skryło się za skały. Na polanie stało się chłodniej i mroczniej. Półmrok objął zbocza wypełniając dolinę sinym i fioletowym światłem. Poszliśmy z Bielskimi ścieżką.
— Po co o tym mówić? — ciągnął. — Badania konieczne są zawsze i wszędzie!
Nie protestowałem. Moim marzeniem było wziąć w ręce jego zadziwiający gwiazdofon. Zeszliśmy już do połowy góry, gdy udało mi się zawładnąć przyrządem. Nadal trzymałem też w ręce maki alpejskie i różanecznik. Podniosłem przyrząd ku kielichom maków i ponownie usłyszałem muzykę — te same dwa głosy, wysoki i niski, które zlewając się tworzyły nieziemską melodię. Wydawało się, że od muzyki płynie aromat — delikatny, nieco gorzkawy, jak od migdałowca, przejmujący i przygnębiający.
— Borysie Andriejewiczu — zwróciłem się do starca — czy rozumie pan znaczenie przekazów?
— Muzyka — odpowiedział. — Najczęściej to muzyka i można ją zrozumieć. Muzyką łatwo wyrazić radość, nadzieje, wezwanie, rozpacz. Wszystko to występuje w gwiezdnych melodiach.
Bielski zamilkł i zwolnił.
— Jednego nie mogę zrozumieć — oznajmił — o czym mówią tulipany?
Słyszałem już to pytanie. Wyraźnie niepokoiło ono Borysa
Andriejewicza.
— Dlaczego tulipany? — zapytałem.
— Proszę wiec posłuchać — powiedział. — Mam zapis… — Wydobył z kieszeni tekturowe pudełko, poszperał w nim i wyjął kawałek taśmy. — Może pan da na chwilę — wziął z moich rąk gwiazdofon. Trzask, taśma ulokowana. — Proszę słuchać — powiedział.
Z głośniczka popłynął szelest, szmer, niewypowiedzianie odległy, słaby, tajemniczy. Wydawało się że to szmer deszczu na dachu; można było rozróżnić plusk poszczególnych strug, dzwonienie kropli. Nie było to jednak ani jedno, ani drugie. Dźwięczał żywy głos, a wspomniane pluski można było przyrównać do oddechu i przerw miedzy frazami. Mijały sekundy, minuty, a szept nie kończył się; podobnie dźwięczały krople, słychać było oddech i szmer tajemniczego przekazu.
— To Mizar — wyjaśnił Bielski. — Podwójna gwiazda w gwiazdozbiorze Wielkiej Niedźwiedzicy. Tulipany odbierają Mizar…
Chyba po raz pierwszy podczas rozmowy z Bielskim poczułem nierealność spotkania z tym zadziwiającym człowiekiem. Dotąd moją uwagę pochłaniały gwiazdofon oraz cuda, które pokazywał i o których opowiadał Bielski. Skąd on jest, kim jest ten starzec? Być może to nie człowiek, a przybysz z gwiazd? Dlaczego nikt nie słyszał o nim i o jego odkryciu? Co robi w uzdrowisku górskim?… Odwróciłem się ku Bielskiemu:
— Proszę opowiedzieć o sobie, kim pan jest?
Bielski nie odpowiedział na pytanie, może go nie usłyszał: przedzieraliśmy się przez krzewy i trzeba było odgarniać gałęzie rękoma, aby nie podrapać twarzy. Chyba od minuty słychać było chrzęst igliwia i szelest liści. Być może Bielski nie chciał o sobie mówić? Przygotowałem się już do powtórzenia pytania, ale zaczął sam.
— Już mówiłem — odezwał się w ciemności. — Nieomal wszystko opowiedziałem o dzieciństwie, o nauce, pracy nad wynalazkami. A poza tym, co panu jeszcze opowiedzieć? Jestem emerytem — stwierdził zmieszany. — Minęło siedem lat, jak poszedłem na emeryturę. Zgodnie z wiekiem i ze stażem. — Również i te jego słowa zadźwięczały tak, jakby niezręcznie było mu je wypowiadać. — Nie mam rodziny — kontynuował. — I nie miałem. Biegacz stepowy, biedak mówią o takich jak ja… Ale może to i lepiej.
Wydawało mi się, że się uśmiechnął. Przypominam sobie jego zażenowany, roztargniony uśmiech. Dziwny, nie przystosowany człowiek: posiada taki wynalazek… Zdaje się, że ma on go za nic. Albo nie zna jego ceny, albo nikt go nie rozumie. Przecież i ja na początku uznałem go za pomylonego.
— Jestem swobodniejszy bez rodziny — mówił Bielski. — Chodzę po kraju, jeżdżę. Przyglądam się kwiatom. Byłem na Kaukazie, na Krymie, w Pamirze. Teraz jestem tutaj. Zatrzymałem się w domu turystycznym… Piszę monografię. Nie mogę dobrać tytułu. Być może nazwę ja „Kwiaty i kosmos”. Brzmi to nieprzekonywająco, dziecinnie… Trzeba by jeszcze pojeździć po świecie — ciągnął dalej — zebrać więcej materiałów. Chcę się udać do Australii. Dowiedzieć się, o czym mówią Canopus i gwiazdy Centaura…
Mówił nudnie, nieciekawie, jak gdyby nie chciało mu się opowiadać o sobie. Była to proza po wielkiej poezji o kwiatach i gwiazdach, którą przed chwilą mnie uraczył. Czuł tę prozę i przerwał opowiadanie w pół słowa.
Resztę drogi przeszliśmy milcząc, rozmyślając każdy o swoim: Bielski na pewno o gwiazdach, a ja o zakładzie, laboratorium, o pisanej z trudem rozprawie. Co powiedziałby o swojej rozprawie Bielski, gdyby go zapytać?…
Nie, nie spytałem go o to. To nie jest najważniejsze. Najważniejsze tkwi w nim samym — coś niezwykłego, niepowtarzalnego.
— Jak pan tłumaczy — zapytałem — swoją wrażliwość na głosy gwiazd? Mówił pan, że w dzieciństwie słyszał śpiew i szept kwiatów.
— Jak tłumaczę? — powiedział. — Być może jest to anomalia, ale możliwe, że norma. Myślę, że w każdym człowieku tkwi to samo, co we mnie. Może każda komórka naszego ciała jest nie tylko nadajnikiem fal radiowych, co dowiedziono, ale i odbiornikiem? Może ja mocniej odczuwam, ale taki odbiór może wypracować każdy. Czyż mało zagadek kryje system nerwowy i mózg człowieka? Trzeba poszukiwać…
— Trzeba szukać… — Powtórzyłem jak echo jego ostatnią wypowiedź. Starzec ma rację: przed nami poszukiwania i odkrycia.
Światła osady ukazały się nagle. Ścieżka przeszła w drogę, która się rozdwajała: jedna wiodła do osady, a druga do uzdrowiska. Bielski zatrzymał się.
— A zatem doszliśmy — powiedział. — Dziękuję panu. Na pewno nie wydostałbym się z lasu i nocował przy ognisku. Lubi pan nocować przy ognisku?
Powiedziałem, że jestem Sybirakiem i nie jeden raz tak nocowałem.
— A w Australii chciałby pan być? W prawdziwej Australii? — zapytał Bielski, nie chcąc widocznie więcej mówić o sobie i dając mi do zrozumienia, że nie powinienem więcej pytać.
Nic nie odpowiedziałem.
— Ja bardzo chcę… — powiedział.
W jego głosie dźwięczało zmieszanie, jakby przepraszał za przerwaną rozmowę: nie należało opowiadać o emeryturze, o nie napisanej jeszcze monografii — wszystko to psuło spotkanie.
— Żegnam — Bielski podał mi rękę. Podałem swoją, ale ze zdziwieniem poczułem w ręce gwiazdofon.
— Na pamiątkę — powiedział Bielski. — Proszę nie odmawiać przyjęcia.
Bezwolnie ścisnąłem podarek w ręce, szukając słów podzięki.
— Jeszcze zapis z Mizara — podał mi na dotyk taśmę. — Tajemnica tulipanów… Doskonały temat rozprawy. Z chwastami się panu nie wiedzie.
Czyżby czytał moje myśli?…
Borys Andriejewicz roześmiał się:
— Myśli — czytać łatwiej. Nie zawsze przyjemnie, ale łatwiej. Byłem oszołomiony.
— Proszę rozwiązać tajemnicę — ciągnął Bielski — znajdę pana. Pan może to zrobić: odkryć zagadkę. Ma pan przewagę, młodość. Żegnam.
Przez minutę słyszałem jego szurające starcze kroki. W rękach miałem taśmę i gwiazdofon, a w głowie tysiące pytań do Bielskiego.
— Borysie Andriejewiczu!… — krzyknąłem w ciemność. Ale jego kroki już ucichły.
Przetłumaczył Ryszard Ciszewski
Andriej Bałabucha