Anieczka pozwoliła. Pionow szybko przekartkował stronice zapełnione wyraźnym pismem.
— Ja także to już czytałem — powiedział w końcu.
— No i widzi pan — powiedziała Anieczka ze smutkiem. — Cała tragedia polega na tym, że on już nie może nie pisać, nawet gdyby chciał. Milczy za dnia, to nocą we śnie się wygada.
— Tak, tak! A czy pani mogłaby mi dać te wiersze na kilka dni?
— Proszę, niech pan je weźmie. Tylko nie chciałabym, żeby Wołodia się dowiedział.
— I niesłusznie. Trzeba mu to pokazać. Ja sam mu to pokażę, a pani niech już nie zaprzecza, że je pani zapisywała. Być może dla niego tak będzie lepiej.
Ania poczęstowała Pionowa herbatą z miodem, a on postawił jej na kuchence gazowej kocioł z praniem. Nie powinna była już tego robić sama — Ania spodziewała się dziecka. Przed wyjściem Pionow zaniepokoił się — jakże ona sama zdejmie kocioł, i póty się nie uspokoił, póki nie umówił się z sąsiadem, że jej pomoże. Sąsiadem tym był oczywiście Kondratiuk. Ogromnie ucieszył się z poznania przedstawiciela prasy. Ależ tak, wie, wie, że Czesnokow para się literaturą. Nie, nie czytał, lecz ma nadzieję, że kiedyś jeszcze przeczyta. Ot, gdyby to było lato, odwiózłby towarzysza przedstawiciela prasy do domu na skuterze.
Prawdziwie dusza człowiek z tego Kondratiuka.
6
Kiedy Czesnokow wrócił z delegacji, Anieczka opowiedziała mu wszystko.
— Bzdura — powiedział Czesnokow. — Zapisywanie nie ma sensu. Wolę, żebyś słuchała moich wierszy tylko ty sama. Bądź dumna choćby z tego, że możesz poznać je wcześniej niż ktokolwiek inny.
Lecz Pionowa najwyraźniej ogromnie zainteresowała ta historia. Niebawem znów przyszedł do Czesnokowów i przywlókł z sobą podstarzałego redaktora naczelnego młodzieżowej gazety Timofieja Fiedorowicza. Usłyszawszy gwar głosów, przybiegł także Beniamin
Kondratiuk. Pionow nie chciał wygłaszać swojej opinii — zresztą zupełnie fantastycznej — przy obcych, lecz Kondratiuk przedstawił się redaktorowi jako najlepszy przyjaciel rodziny Czesnokowów, a na dodatek sąsiad. I Pionow musiał się poddać.
Przez długi czas rozmowa kręciła się wokół zasadniczego tematu, omijając sedno sprawy. Redaktor zmuszony był tymczasem przyznać, że „panonia” na drogach Syberii to barachło w porównaniu z „uralem”. Czesnokow zaś w ogóle niespecjalnie rad był z tej wizyty.
Wreszcie Timofiej Fiedorowicz odsunął filiżankę i powiedział:
— Dość! Dziękuję! Więcej nie mogę!
Pionow także odetchnął z ulgą, sięgnął po swą pokaźną teczkę, otworzył ją i dobył z niej grubą paczkę kartek, wycinków gazetowych i niewielkich książeczek. Kondratiuk pośpiesznie zgarnął naczynia na brzeg stołu, a Anieczka wyniosła je do kuchni. Wszyscy rozsiedli się wokół stołu, poważni i skupieni, jak na ważnym posiedzeniu.
— Władimirze — zaczął Pionow. — Być może to, co teraz usłyszysz, bidzie dla ciebie trochę niemile.
Czesnokow machnął ręką: „Nieważne, poroszę mówić”.
— Ten wypadek z Siergiejem Sierieginem wciąż jakoś nie dawał mi spokoju — ciągnął Pionow. — Dokładnie przejrzałem wszystko, co napisał i wcześniej, i później. Już wtedy w redakcji mówiłem, że ostatni zbiorek Sieriegina w porównaniu z tym, co dotąd napisał, to jak niebo i ziemia. To rzeczywiście zjawisko w poezji. Ten zbiorek w ogóle różni się od wszelkich innych wierszy. Nikt tak dotąd nie pisał. Proszę sobie przypomnieć Majakowskiego. Przecież ani przed nim, ani po nim nikt tak nie pisał.
— Pisali, Grigorij, pisali. Tylko że nic z tego nie wychodziło — wtrącił naczelny.
— No właśnie. Nic sensownego z tego nie wychodziło. A Maj akowskiemu wyszło.
— No i co? — przejmującym szeptem spytał Kondratiuk.
— To, że beztalencie i prymitywnie są do siebie podobni, a talent niepodobny jest do nikogo.
— Talent — wyszeptał Kondratiuk, martwiejąc w obliczu owej strasznej tajemnicy.
— Wydany przez Sieriegina zbiorek zatytułowany „Zdziwienie” to prawdziwy Grin w poezji. Zanim jeszcze ujrzał światło dzienne, już o nim mówiono. Potrafiłby pan odróżnić opowiadania Aleksandra Grina od opowiadań innych autorów? — zapytał Pionow, zwracając się do Kondratiuka.
Kondratiuk zmieszał się. Jakoś nie było kiedy przeczytać Grina — to skuter, to sezon grzybowy, to jagodowy. A i zimą nie ma chwili wytchnienia.
— No tak, rozumiem — westchnął Pionow. — Nie w tym rzecz. Oto trzy wiersze z „Junosti”, numer 11, z ubiegłego roku — Pionow pogrzebał w stercie papierów, odnalazł czasopismo i uderzył w nie ręką. — Czytał pan?
Czesnokow sięgnął po papierosy.
— Rozumiem — powiedział Pionow. — Przykro. Widziałem te wiersze w brudnopisach, zapisane przez pańską żonę Anię. Styl, sposób myślenia, zdolność widzenia świata nie tak samo, lecz odrobinkę inaczej niż wszyscy… Zdziwienie, wszystko to, to właśnie zdziwienie! Świat po cichutku oducza nas dziwić się. Czym można dziś zadziwić człowieka?
Lotem na Marsa? Afryką? Wąziutką smużką zorzy o wschodzie słońca? Albo może muzyką, dziecięcym uśmiechem? Czym?
— No właśnie. I to jest w porządku! — z entuzjazmem wygłosił Kondratiuk.
— Nie, nie w porządku. Wszystko to nas jeszcze zadziwia, lecz jakoś ociężale, jednostronnie. Zadziwia nas zwyczajnie. Wyobrażacie sobie: zwyczajne zdziwienie? Zwyczajne zdziwienie! Czyż zdziwienie może być zwyczajne? Przecież po to ono jest zdziwieniem, żeby było niezwyczajne.
Czesnokow siedział z takim wyrazem twarzy, jakby go to zupełnie nie obchodziło.
— A w tych wierszach wszystko jest inaczej niż u innych poetów.
— Bo on naprawdę jest inny niż wszyscy — powiedziała Anieczka i zmieszała się. — I w życiu, i w wierszach.
„Boże — pomyślał naczelny — jakaż to szczęśliwa kobieta:!”
— Tymczasem wiersze podpisane są cudzymi nazwiskami. Zebrałem je wszystkie. Proszę, niech pan popatrzy… To twoje wiersze, Władimirze!
— Tak — powiedział cicho Czesnokow. — Wiem, czytałem je wszystkie.
— Najpierw zebrałam je razem, a dopiero patem przyszedłem do pana w nadziei, że zobaczę tu choćby brudnopisy. I nie pomyliłem się. Są wszystkie.
— Nie wszystkie — powiedział Czesnokow. — Ostatnich nie czytałem nawet Anieczce.
— To te?
— Tak.
— Nie wiem, czy pan wie, że ostatnio samorzutnie utworzyło się stowarzyszenie poetów, którzy napisali „pańskie” wiersze. Jakoś tam się wzajemnie odszukali, poodnajdywali. Jest ich około dziesięciu osób. Na swojego przewodniczącego wybrali Sieriegina.
— Wszystko to wiem — powoli i ze spokojem odrzekł Czesnokow. Lecz w niczym nie mogę wam być pomocny.
— Mam pewien pomysł — powiedział Pionow. — Zupełnie fantastyczny. Możliwe, że w rzeczywistości to nie pan pisze — Pionow machinalnie przeszedł na „pan”. — Możliwe, że w rzeczywistości wiersze piszą inni. A pański mózg tak dokładnie i precyzyjnie nastawiony jest na określony nastrój, że momentalnie je sobie przyswaja. I w żaden sposób nie da się udowodnić, że one rodzą się najpierw u pana.
Anieczka zagryzła wargi.
— Telepatia — wykrztusił Kondratiuk, oblewając się zimnym potem.
— Tak, tak. Nie! W czym tu telepatia? Nie o to chodzi.
— No, cóż. Dziękuję panu za starania. Więc jednak jestem współtwórcą.
— Rzecz w tym — po raz pierwszy chyba w ciągu całej wizyty odezwał się naczelny młodzieżowej — gazety — że wszystko to bzdura.
— A więc nie ma tu żadnej telepatii — odetchnął z ulgą Kondratiuk. — Słyszałem o niej.