Wszystko dlatego, że Czesnokow pisze. Po co pisze?
— Po co ty piszesz?
— To ciekawe.
— Jaką masz z tego korzyść? Czesnokow wziął z półki książkę w ozdobnej oprawie.
— Chcę, żeby takich książek czytano mniej.
— Czytałem ją. Interesująca.
— Kłamstwo także bywa interesujące.
A czas mijał. Dzieci wyrosły i porozjeżdżały się. Anna, teraz już Anna Iwanowna, roztyła się, lecz wciąż śmiała się z tą samą zaraźliwą wesołością i wciąż tak samo kochała swego Wołodię, teraz już Władimira Pietrowicza — chudego, przygarbionego i posiwiałego.
I wciąż tak samo wesoło było w ich mieszkaniu. Nawet wtedy, gdy Czesnokow zostawał sam i Kondratiuk przychodził do niego na papierosa, nawet wtedy w atmosferze mieszkania było coś zadziwiającego. Kondratiukowi zdawało się, że widzi i Annę Iwanowna, i swoją żonę, dzieci Czesnokowów i swoje dzieci, i nieznajomych sobie ludzi. Wszyscy oni znakomicie się rozumieli, kłócili się i często nie potrafili dojść do wspólnego wniosku, nieważne — i tak tam pędzili. Lecz jak się tam znaleźli? Przecież naprawdę byli daleko stąd. Wszyscy znali się doskonale, i tylko jego, Kondratiuka, nikt nie zauważał. W milczeniu dopalał więc papierosa i wychodził, a potem wypijał szklankę wódki i szedł spać. A dookoła było cicho i pusto — jak w grobie.
7
Czesnokow miał już sporo po czterdziestce, kiedy po raz ostatni spotkał Timofieja Fiedorowicza, który tymczasem przeszedł na emeryturę — oczywiście jako redaktor naczelny gazety młodzieżowej. W ciągu sześćdziesięciu pięciu lat życia w jego pamięci nagromadziło się wiele faktów i myśli. I Timofiej Fiedorowicz pisał książkę — bilans swego długiego żywota.
Najpierw porozmawiali o pogodzie. Potem Timofiej Fiedorowicz ponarzekał na nieustanne bóle w krzyżu, a Czesnokow pouskarżał się na bóle serca. Wspomnieli też o Pionowie, który tymczasem został redaktorem naczelnym poważnego czasopisma.
— Wszystko po staremu? — zapytał Timofiej Fiedorowicz.
— Tak — odparł Czesnokow. — Tylko pracuje mi się coraz trudniej. Jeśli zdążę, to napiszę jeszcze jedną książkę, i to wszystko.
— Ja także kończę swoje arcydzieło. A ta pańska powieść to co to jest?
— zaciekawił się Timofiej Fiedorowicz.
— Chcę ją zatytułować „Po co człowiek żył?” — odrzekł Czesnokow.
Timofiej Fiedorowicz nagle potknął się na prostej drodze i zaczął ciężko oddychać.
— A pan? — spytał Czesnokow.
— E tam, właściwie to bzdura. Same głupstwa.
— Co też pan mówi, Timofieju Fiedorowiczu? Pan nie jest zdolny do pisania głupstw. Znam pana dobrze.
— Tak, tak, oczywiście — mruknął Timofiej Fiedorowicz i zmienił temat.
Pospacerowali jeszcze trochę po Uniwersyteckim Lasku, porozmawiali i rozeszli się.
„Oto przyszła i moja kolej — pomyślał Timofiej Fiedorowicz. — Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zniszczyć rękopis.”
On także pisał powieść pod tytułem „Po co człowiek żył?”.
Zadziwiający talent Czesnokowa nie ominął i jego.
Nigdy więcej się już nie spotkali.
Czesnokow umarł pod koniec jesieni w porze długotrwałych, uporczywych deszczów, kiedy ulice pokryte są grubą warstwą błota, trudną do przebycia. Umarł nagle, nie będąc dla nikogo ciężarem w chorobie i cierpieniu.
Czesnokow umarł.
Kondratiukowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że Czesnokow ma tylu przyjaciół.
Przyleciały jego dzieci, a także dzieci Kondratiuka, które całymi latami nie pojawiały się w domu. Przyleciał Pionow, zawezwany przez Timofieja Fiedorowicza. Do mieszkania Czesnokowa ustawił się długi żałobny szereg. Pożegnanie ciągnęło się kilka godzin.
— O Boże — powtarzała Anieczka tonąc we łzach. — On wcale nie jest straszny. On wciąż jest taki sam. Wciąż jest taki sam.
Na twarzy Czesnokowa zastygł wyraz wiecznego zdziwienia.
8
Zupełnie tak, jak gdyby chciał powiedzieć: „Śmierć… Jak się Okazuje, ty jesteś jakaś… dziwna…”
Kondratiuk stał u wezgłowia trumny. Chwiał się ze zmęczenia i wypitej wódki. Oczy miał załzawione, a ręce drżały mu lekko. Jednak nie żałował Czesnokowa. Czuł do niego teraz ogromną nienawiść. To on, Czesnokow, sprawił, że całe jego życie stało się bezsensowne, to on obrócił wniwecz wszystkie jego nadludzkie wysiłki. On, który przeżywszy życie w tak bezsensowny sposób, zdołał przeciągnąć na swoją stronę tylu ludzi. Teraz płaczą! Także jego, Kondratiuka, dzieci — płaczą! Płacze także owa cicha, skromna kobieta, jego żona! A czy kiedy on, Kondratiuk, umrze, także będą — płakać? Może trochę, troszeczkę, dla zasady?
— Po co człowiek żył? — krzyknął Kondratiuk. — Jaki był z niego pożytek? No jaki?
Synowie w milczeniu wzięli go pod ręce i wyprowadzili.
— Po co człowiek żył? — nie przestawał krzyczeć Kondratiuk. — Wszyscy kłamiecie! Żył na próżno! Na próżno!
— Ty… gadzino! — krzyknęła jego żona, cicha, skromna kobieta. Zawsze była cicha i jej matka była cicha, i jej babka. — Jak śmiesz! Nigdy nie potrafisz tego zrozumieć!
Czy to naprawdę jego żona? Skąd zna takie słowa?
— Nienawidzę cię! Nienawidzę! — krzyczała cicha kobieta.
I dzieci nie ujęły się za ojcem.
Kondratiukowi ziemia usunęła się spod nóg. Być może po raz pierwszy w życiu pomyślał: „A po co on sam żyje? Jak żyje? Nie kradł, nie oszukiwał. Brał tylko to, co mu się zgodnie z prawem należało. Czy to za mało? Co jeszcze trzeba zrobić? Co?”.
Po powrocie z pogrzebu Kondratiuk rzucił się z mostu w lodowate wody Many. Wyłowiono go i ocucono. Kondratiuk miał żyć dalej.
Timofiej Fiedorowicz namówił Pionowa, aby zatrzymał się w Ustmańsku na kilka dni. Razem przejrzeli archiwum Czesnokowa. Ogromnie zdenerwowany, Timofiej Fiedorowicz zabrał się do czytania ostatniej powieści Czesnokowa, powieści, którą pisał także on sam. Spodziewał się absolutnego podobieństwa, tymczasem była to zupełnie inna powieść. Timofiej Fiedorowicz denerwował się niepotrzebnie.
Pionow zabrał z sobą rękopis powieści z mocnym postanowieniem, że opublikuje ją pod nazwiskiem Czesnokowa. Chciał wziąć także rękopis Timofieja Fiedorowicza. Cóż w tym nadzwyczajnego, że dwie różne powieści będą miały jednakowe tytuły.
— Nie, Grisza — powiedział jednak Timofiej Fiedorowicz. — Na pytanie „po co człowiek żył” można dać tylko jedną odpowiedź. Niech więc odpowie na nie sam Czesnokow.
Przetłumaczyła Aleksandra Orman
Posłowie
W epoce rewolucji naukowo-technicznej, z towarzyszącymi jej skomplikowanymi wzajemnymi związkami pomiędzy jednostką i ogółem, człowiekiem i techniką, człowiekiem i przyrodą, nieustannie wzrasta znaczenie zagadnień moralnych. Zdolność fantastyki do przyglądania się tendencjom życia jak gdyby przez czarodziejskie szkiełka, przyspieszające bieg czasu, nie zaciera pryncypiów „człowiekoznawstwa”, właściwego jej, jak i każdemu rodzajowi sztuki. Właściwość ta, być może, polega na tym, że przesuwając granice czasu i przestrzeni, znajdując w kosmicznym odczuwaniu świata nie spotykaną przedtem skalę doznań, fantastyka jest zdolna — w swojej lepszej cząstce — podnieść wiedzę o człowieku do wiedzy o ludzkości.