— Ale największe niebezpieczeństwo — podniósł się znowu sekretarz — tkwi w politycznym znaczeniu faktu. Już teraz bolszewizm wstrząsa r światem, trzyma w nerwowym napięciu rządy wszystkich krajów. Środek Wagnera potroi, a nawet zwiększy sześciokrotnie liczbę bolszewików. Tutaj, w swoim gronie, możemy mówić otwarcie. Nie wiemy, jak poradzić sobie z jednym wodzem Komunistycznej Międzynarodówki. Co będzie, jeśli ten wódz zyska możliwość, aby pracować sześć razy więcej? Będziemy mieli sześciu takich wodzów, sześciokrotnie powiększony Komintern, miliomy rosyjskich bolszewików nie znających zmęczenia, agitujących i demoralizujących masy dzień i noc, po dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Te argumenty wywarły piorunujące wrażenie. Drżały ręce zebranym, czoła i łysiny pokryły krople zimnego potu…
— To straszne!…
— Koszmar! — słyszało się wzburzone głosy.
Nastało pełne grozy milczenie. Wydawało się, że jakieś straszliwe upiory przeniknęły znienacka do tego salonu i wypełniły go lodowatym tchnieniem śmierci.
W końcu przewodniczący zebrania potrząsnął głową i uderzył włochatą pięścią w stół.
— Nie wolno nam do tego dopuścić — wykrzyknął ochryple. — Musimy usunąć grożące światu niebezpieczeństwo, bez względu na koszty! Musimy zawładnąć sekretem profesora Wagnera, zanim stanie się on własnością bolszewików!
I podniecone strachem i nienawiścią zgromadzenie zajęło się roztrząsaniem problemu, jak to zrobić.
Jeden tylko baron Goldsack nie brał udziału w obradach. Przed nim rysowały się już wspaniałe plany. Myślał o tym, ile korzyści można by wyciągnąć <z odkrycia profesora Wagnera, jeśli sekret tego odkrycia (znalazłby się w jego rękach.
5. „MIŁOŚNIK NAUK”
Po procesie sądowym cały porządek zajęć profesora legł w gruzy. Przychodzili do niego korespondenci gazet i czasopism, profesorowie, studenci i zwykła ciekawska gawiedź, pragnąca spróbować „przeciwsennego proszku”. Profesor Wagner przywykł już do tych wizyt i dlatego nie zdziwił się, kiedy pewnego dnia usłyszał, jak ktoś z niemieckim akcentem prosi za drzwiami o umożliwienie mu wizyty.
Kiedy drzwi się otwarły, profesor ujrzał młodego człowieka o pulchnej różowej twarzy i jasnych, kędzierzawych włosach. Bardzo „modne” szyldkretowe okulary jakoś nie pasowały do tej młodej twarzy. Nienagannie skrojony garnitur nadawał nieznajomemu europejskiego wyglądu.
— Pozwoli pan, że się przedstawię, szanowny panie profesorze!… Herman Taube, członek Berlińskiego Towarzystwa Miłośników Przyrodoznawstwa. Przybywam do pana w imieniu Towarzystwa… Pańskie odkrycie niezwykle nas zainteresowało. I Towarzystwo zwraca się do pana z pokorną prośbą: czy nie zechciałby pan wygłosić w naszym kole kilku wykładów ma temat swoich doświadczeń?
— Niestety, nie dysponuję czasem.
— O, to nie zajmie wiele czasu! — nalegał młodzieniec. Jego kobiecy głos przybrał najwyższa tonację, oczy patrzyły błagalnie spoza szyldkretowych oprawek. — Niech się pan zgodzi!… Niech się pan zgodzi!… To będzie dla nas takie święto. Sam nie jestem naukowcem, ale ogromnym entuzjastą nauki… Mój ojciec jest bogaty… bardzo bogaty… Gdyby pan zechciał, znalazłby pan u nas wszystko, czego potrzeba do prowadzenia doświadczeń… Wyposażylibyśmy panu wspaniałe laboratorium… dziesiątki, setki psów byłyby do pana dyspozycji!…
Wagner uśmiechnął się.
— Jest pan bardzo miły, ale niestety, muszę odrzucić pańską propozycję. Nie zamierzam opuszczać Rosji.
— Jaka szkoda! Jaka szkoda! Wydawało mi się, że pracować tutaj… co tam pracować… Ale nie odmówi mi pan wygłoszenia kilku wykładów! To zajmie raptem kilka — dni. Polecimy samolotem nowego towarzystwa lotniczego „Unschadlich und Beąuemheit — „Bezpieczeństwo i wygoda”. W pełni uzasadniona nazwa… Skutecznie konkuruje iż „Deruluem”… Biorę na siebie wszystkie kłopoty związane z załatwianiem wizy i paszportu. O kosztach i honorarium nawet nie mówmy… Wszystko bierzemy na siebie…
— Mógłbym poświęcić na tę sprawę nie więcej niż trzycatery godziny. Zbyt cenię swój czas. Niech pan nie zapomina o tym, że dysponuję sześciokrotną wydajnością. Jeśli stracę tylko dwie doby, to będzie się to dla mnie równało utracie dwunastu. Nie, nie mogę przyjąć tego zaproszenia!
— Ogromnie jestem zmartwiony. A jeszcze bardziej zmartwi się szef naszego laboratorium, profesor Braude. Pracuje nad tym samym zagadnieniem, co pan. Ale jego metoda jest inna nieco…
Profesor Wagner ożywił się.
— Ach to tak! A na czym polega jego metoda?
— Prowadzi doświadczenia… — Taube zaplatał się trochę. Twarz jego wyrażała ogromny wysiłek myśli, jak gdyby chciał sobie coś przypomnieć. — Pracuje nad metodą, która da możliwość samemu organizmowi wytwarzania toksyn przeciw hip… hip…
Ale Wagner już odgadł jego myśl.
— Akurat pracuję teraz nad tym samym! Nasze gazety nieco wyolbrzymiły moje osiągnięcia w tym kierunku…
— Ja nie z gazet — żachnął się Taube i poczerwieniał. — Profesor Braude już od kilku lat prowadzi doświadczenia w tej dziedzinie. Teraz chciałby się z panem nimi podzielić… Bardzo mi przykro, że będę musiał go zmartwić…
— To zmienia postać rzeczy! Myślę, że strata czasu zostanie wynagrodzona… Profesor Braude?… Że też o nim nie słyszałem.
— Młody i bardzo skromny… nie lubi rozgłosu… Ale niezwykle genialny!…
— Zgadzam się!
Taube rzucił się ku profesorowi i zaczął go ściskać za ręce.
— Stokrotne dzięki! O podróż zatroszczę się sam: Nie straci pan ani minuty ze swego drogocennego czasu!
Kłaniając się szarmancko, Taube zniknął za drzwiami.
„Dziwny młodzieniec. Psami mnie chciał przekupić!” — pomyślał po jego wyjściu profesor Wagner.
6. „UNSCHADLICH UND BEQUEMHEIT”
Wczesnym rankiem samolot pocztowo-pasażerski wzbił się z lotniska i szybko zaczął nabierać wysokości. W przytulnej kabinie, na miękkich skórzanych fotelach rozsiedli się: profesor Wagner, Herman Taube, kurier dyplomatyczny ambasady francuskiej w Moskwie i urzędnik radzieckiego przedstawicielstwa handlowego w Berlinie.
Gdyby nie wyciszony udoskonalonym tłumikiem warkot silnika i płynne kołysanie, można byłoby pomyśleć, że siedzi się w przedziale wagonu. Poprzez zwierciadlane okna było widać w dole panoramę Moskwy przeciętą krętą wstęgą rzeki. Lśniący złotymi kopułami Kreml wyglądał jak zabawka. A przed nimi już się rozpościerał niekończący się dywan pól i lasów, poprzecinany żółtawymi liniami dróg i błękitnymi meandrami rzek. Żółtymi kwadratami wyróżniały się pola dojrzewających zbóż. Gdzieniegdzie jak mrówki przesuwali się po drogach i polach ludzie.
Ale profesor Wagner niedługo rozkoszował się tymi widokami z wysokości ptasiego lotu. Jak sknera trzęsie się nad każda kopiejka, tak on trząsł się nad każdą minutą czasu. Wyciągnął książki, zmontował na kolanach składany pulpit i zabrał się do pracy. Czytając książkę, pisał równocześnie coś w zeszycie znakami stenograficznymi.