Taube patrzył w okno na żywy obraz kraju tak dla niego niepojętego. Tak biednego, a zarazem potężnego. Pokojowego w rozpościerających się przed nim obrazach pracy wieśniaków i strasznego tą siłą, która organizuje miliony tych mocnych rąk…
Minęli Smoleńsk, Kowno, granicę kraju. W pewnym momencie silnik zaczął pracować z przerwami i nagle stanął. Pilot szybko zaczął opuszczać maszynę lotem ślizgowym, wypatrując gorączkowo wygodnego do lądowania miejsca. Aparat drgnął, potoczył się po zżętym polu i stanął.
Pilot i mechanik obejrzeli motor.
— Trzeba się będzie zatrzymać przynajmniej na godzinę — powiedział mechanik.
Pasażerowie wyszli z kabiny, rozprostowując zdrętwiałe nogi.
Samolot zatrzymał się na skraju sosnowego lasu. Pośród prostych jak maszty, czerwonych pni prześwitywało błękitnym srebrem jezioro.
— Jaki malowniczy zakątek! — powiedział Taube, zwracając się do profesora Wagnera. — Zdążymy jeszcze odbyć wspaniały spacer. Zresztą, może spotkamy kogoś z miejscowych i dowiemy się, gdzie jesteśmy. Nie ma pan nic przeciwko temu?
Profesor Wagner przyjął propozycję i zagłębili się w las.
Minęła godzina. Silnik został naprawiony, a Wagnera i Taubego wciąż jeszcze nie było. Nawoływano ich, szukano po lesie, ale zniknęli bez śladu. Francuz nalegał, aby lecieć dalej.
— Wiozę, pilną pocztę dyplomatyczna do ministerstwa, jeśli nie przylecimy do Królewca przed odlotem samolotu do Paryża, spóźnię się wiele godzin… To niedopuszczalne!…
Urzędnik przedstawicielstwa handlowego sprzeciwiał się, prosił, aby odłożono lot jeszcze o pół godziny, kontynuował poszukiwania, ale bez powodzenia.
— Przecież nie możemy tutaj nocować! — mówił Francuz. — Nie są dziećmi. Dojadą koleją. Płacę za punktualność i wymagam punktualności.
Pilot wzruszył ramionami i siadł na swoje miejsce. Pasażerowie podążyli za nim.
7. W NIEWOLI
Profesor Wagner przepadł bez wieści.
Kiedy dowiedziano się o tym w Moskwie, Ludowa Komisja Spraw Zagranicznych wystosowała interpelację do rządu niemieckiego w sprawie tego tajemniczego zaginięcia.
Z niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych otrzymano notę z odpowiedzią, w której wyrażano ubolewanie z powodu bolesnego przypadku. „Podjęliśmy wszelkie możliwe działania, aby odnaleźć zaginionego, ale niestety, do dnia dzisiejszego nie dały one rezultatów. Uważamy za stosowne zwrócić wasza uwagę na fakt, że razem z profesorem Wagnerem zaginął niemiecki poddany Herman Taube. Wyrażamy przekonanie, że okoliczność ta uwalnia rząd niemiecki od wszelkich podejrzeń o to, że w danym wypadku mógł mieć miejsce wrogi akt wobec profesora Wagnera, jako obywatela Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Przyjmijcie nasze wyrazy szacunku… „
Taka odpowiedź, rzecz jasna, nie mogła zadowolić Narkomindieła, ale ponieważ nie można było ustalić faktów towarzyszących zniknięciu profesora, pozostawało tylko czekać, aż tajemnica tak czy inaczej sama się wyjaśni.
A oto co przydarzyło się profesorowi Wagnerowi.
Kiedy weszli w głąb lasu, Taube zaproponował mu zwiedzenie ruin zamku stojącego nad jeziorem. Niczego nie podejrzewając, profesor ruszył w jego ślady. Tam czekała już na nich zasadzka. Trzech zamaskowanych mężczyzn rzuciło się na profesora, zawiązując mu oczy i usta. Taube wyrwał z jego rąk teczkę z papierami, z fetor ą Wagner nie rozstawał się nigdy. Silne race wsadziły go do oczekującego samochodu. Ruszyli w drogę. Po godzinie samochód zatrzymał się — Wagnera wprowadzono do domu.
Profesor był wściekły.
— Co to wszystko znaczy? — zapytał, szukając wzrokiem Taubego, kiedy zdjęto mu opaskę z oczu. Ale Taubego nie było. Nie było także ludzi, którzy go uprowadzili. Stał przed nim wytworny młody człowiek w cywilnym ubraniu, ale z ruchami i manierami wojskowego. Uśmiechał się najuprzejmiej, jak tylko potrafił.
— Drogi panie profesorze, jeśli się pan nie zmęczył, to na pewno jest pan głodny. Porozmawiać jeszcze zdążymy. Proszę czuć się jak u siebie w domu. Nie odmówi mi pan przyjemności podzielenia się z nim kolacją. Łóżka panu nie postawiono, pan przecież nie śpi?
I wskazał na suto zastawiony stół, z butelkami drogiego wina.
— Dziękuję! Nie jestem głodny — odpowiedział Wagner, chociaż bardzo chciało mu się jeść. — Najpierw chciałbym się dowiedzieć, jak i po co się tu znalazłem?
— Jaka szkoda! — odpowiedział z tym samym uprzejmym uśmiechem młody człowiek. — Przygotowaliśmy dla pana jego ulubione dania. Nie będę przeszkadzał. Niestety, nie mogę panu życzyć dobrej nocy, nie wypada.
Wyszedł ze swoim niezmiennym uśmiechem na ustach.
Profesor Wagner rozejrzał się wokół. Pokój w niczym nie przypominał meliny bandytów. Rzucił okiem na stół, zobaczył dymiące szparagi, zielony groszek, sałatę. Przełykając ślinę, odwrócił się i usiadł zrezygnowany w fotelu. Na domiar złego utracił teczkę i nie miał się czym zająć. Od czasu do czasu wstawał i podchodził do drzwi — były zamknięte. Podniósł zasłonę na oknie i ujrzał gęstą żelazną kratę. Ucieczka była niemożliwa.
— Co za absurd! — westchnął i, ponury, znów opadł na fotel. Tak przesiedział do rana.
Wczesnym rankiem zjawili się ci sami zamaskowani osobnicy, znowu zawiązano mu oczy i usta, wyprowadzono go i posadzono do samolotu. Zaterkotał silnik. Profesor poczuł, jak mc szyna odrywa się od ziemi. Lot trwał około trzech godzin.
Kiedy na nowo rozwiązano mu oczy, zobaczył przed sobą znanego już młodego człowieka.
— Witam, drogi profesorze! Pozdrawiam pana w nowym mieszkaniu! Ponieważ przyjdzie nam spędzać czas razem, pozwoli pan, że się przedstawię: Henryk Braude.
— Profesor?
— Niezupełnie — uśmiechnął się Braude.
— A pańskie badania nad zmęczeniem?… Opowiadał mi Taube…
— Aha! To widocznie inny Braude. Pozwoli pan, że oprowadzę go, że tak powiem, po włościach. Oto pański gabinet — zrobił ręką kolisty ruch, pokazując obszerny pokój z ogromnym biurkiem, dębowymi meblami i biblioteką. Okna z matowymi szybami były zakratowane. — Znajdzie pan tutaj wszystko, co napisano na temat snu i zmęczenia.
Nie bacząc na całą niezwykłość położenia, Wagner nie mógł się powstrzymać i podszedł do szaf z książkami.
— Preier… Herrer… Bouchard… Claparede — czytał na grzbietach książek. — Wszystko to przestarzałe… Legendre, Pieron… Tym co nieco zawdzięczam…
— Oczywiście pan zaszedł dalej niż oni! A teraz, drogi profesorze, nie zechciałby pan przejść do laboratorium?…
Przeszli do drugiego pokoju.
8. ROZSTRZYGAJĄ SIĘ LOSY PROFESORA WAGNERA
W tym samym czasie, kiedy Braude z wyszukaną uprzejmością „oprowadzał” profesora Wagnera po jego „włościach”, członkowie centralnego komitetu organizacji pod nazwą „Dyktator” rozstrzygali o losach jeńca. Większość członków komitetu skłaniała się do zdania, że Wagnera należy „sprzątnąć”.
— W teczce odnajdziemy niewątpliwie sekret jego wynalazku. Porwanie udało się wspaniale, ale istnieje niebezpieczeństwo, że prędzej czy później sprawa się wyda, jeśli nie unicestwimy głównego dowodu rzeczowego przeciwko nam.
Tym „dowodem rzeczowym” był sam profesor. Nikt oczywiście nie mówił, że należy „zabić Wagnera”, w tym towarzystwie, uważającym się za kwiat kultury europejskiej. Ale wszyscy rozumieli się bez słów.
Przeciwko „unicestwieniu dowodu” występował tylko baron Goldsack, który miał nadzieję zrobić na wynalazkach Wagnera niezły interes.