Выбрать главу

Żegnając się ze mną, Czorosow powiedział: — Widzę, jak pan wpatruje się w „Deny-Der”, ale tego obrazu nie mogę panu podarować. Dostanie pan ode mnie szkic, który zrobiłem nad jeziorem. Ale — zamilkł na chwilę — to będzie dopiero po mojej śmierci, bo teraz trudno byłoby mi się z nim rozstać. No, proszę się nie martwić, długo nie będzie pan czekał… Prześlą go panu — dodał poważnie, z przerażającą wręcz, obojętnością w głosie.

Życząc Czorosowowi jak najdłuższego życia, a sobie jak najszybszego z nim spotkania, wsiadłem na konia, i los, jak się okazało, rozłączył nas na zawsze.

Długo trwało; zanim ponownie trafiłem na Ałtaj. Cztery lata upłynęły na — wytężonej pracy, a na piąty dopadł mnie ostry reumatyzm, choroba zawodowa ludzi pracujących w tajdze. Leżałem chyba z pół roku, a potem musiałem jeszcze leczyć nadwątlone serce.

Znudzony przymusową bezczynnością, uciekłem z czarnomorskiego kurortu do pochmurnego, lecz sympatycznego Leningradu, a potem zaproponowano mi udokumentowanie pokładów rtęci Sefidkan w Azji Środkowej. Miałem nadzieję, że słoneczny i suchy Turkiestan wypędzi ze mnie resztki choroby i pozwoli wrócić na monotonną w swej pierwotnej dzikości Północ, która na zawsze podbiła moje serce. Ta moja miłość była tak silna, że z najwyższym trudem zwalczałem w sobie Ostre ataki nostalgii, tęsknoty za Syberią.

Pewnego ciepłego wiosennego wieczoru, gdy siedziałem w domu przy mikroskopie, otrzymałem przesyłkę, która bardziej zmartwiła mnie, niż ucieszyła. W płaskiej skrzyneczce z heblowanych limbowych desek leżał szkic „Dany-Der”, znak, że malarz Czorosow zakończył swe pracowite życie. Wystarczyło, abym ponownie zobaczył „Jezioro Ducha Gór”, i znów ogarnęły mnie wspomnienia.

Dalekie i niedostępne piękno Dany-Der wzbudziło we mnie pełen smutku niepokój. Starając się go przełamać,znów zabrałem się do pracy. Umocowałem pod mikroskopem nowy szlif rudy z Sefidkanu i włączyłem świetlówkę, gdyż światło żarowe ze względu na swą żółtawą barwę tłumiło subtelne odcienie czerwieni, przeważające w badanej próbce.

Jezioro Ducha Gór nadal stało mi przed oczami, wiec z początku nawet się nie zdziwiłem, gdy w okularze mikroskopu dostrzegłem krwawe odblaski ma tle niebieskawej stali, które tak zdumiały mnie kiedyś w obrazie Czorosowa. W chwilę później zorientowałem się, iż patrzę nie na obraz tylko na wewnętrzne refleksy w rudzie rtęci. Obróciłem stolik mikroskopu i krwawe odbłyski zamigotały, niknąc lub nabierając ciemniejszej, brunatnawej barwy, podczas gdy cały minerał nadal lśnił jak zimna stal. Podniecony przeczuciem jeszcze nie dokonanego odkrycia, skierowałem promień oświetlacza na szkic „Jeziora Ducha Gór” i w skalach u podnóża stożkowatej góry dostrzegłem dokładnie takie same barwy, jakie przed chwilą obserwowałem pod mikroskopem.

Pospiesznie chwyciłem tablice barw. Nie wdając się w szczegóły, powiem, że mineralografia posługuje się tablicami barw i odcieni, których skatalogowano około siedmiuset. Każdy odcień ma odpowiedni symbol, a suma tych symboli daje wzór kolorystyczny minerału. Okazało się, że kolory na obrazie Czorosowa odwzorowane według tych tablic odpowiadają dokładnie kolorowi cynobru, siarczku rtęci! Zagadka Deny— Der przestała być dla mnie zagadką. Dziwiłem się tylko, dlaczego nie rozwiązałem jej już tam, na Ałtaju.

Zamówiłem przez telefon taksówkę i wkrótce znalazłem się pod oknami wielkiego laboratorium chemicznego. Mój znajomy, chemik i metalurg, jeszcze tam był.

— Kogo widzę! — powitał mnie znajomy. — Czemu mam zawdzięczać pańską wizytę? Znów jakaś pilna analiza?

— Nie, Dymitrze Michajłowiczu, tym razem chodzi tylko o konsultację. Co mi pan może opowiedzieć ciekawego o rtęci?

— O, rtęć jest metalem tak interesującym, że można o niej — napisać całą książkę! A o co panu konkretnie chodzi?

— Proszę mi powiedzieć, rtęć wrze w temperaturze trzystu siedemdziesięciu stopni, a w jakiej paruje?

— Paruje zawsze, drogi inżynierze, z wyjątkiem silnego mrozu.

— To znaczy, że jest lotna?

— Niezwykle, jak na swój ciężar właściwy. Proszę zapamiętać: przy dwudziestu stopniach ciepła metr sześcienny powietrza może zawierać do piętnastu setnych grama par rtęci, a przy stu — już niemal dwa i pół grama.

— Jeszcze jedno pytanie: pary rtęci same świecą, a jeśli tak, to w jakim kolorze?

— Same nie świecą, ale czasem przy silnym stężeniu i przechodzącym świetle bywają zielonkawoniebieskie, a przy wyładowaniach elektrycznych w rozrzedzonym powietrzu świecą bladozielone…

— Dziękuję! To mi wystarczy…

Pięć minut później dzwoniłem do drzwi mojego lekarza.

Zaniepokojony staruszek usłyszał mój podniecony głos i sam wyszedł do przedpokoju.

— Co się stało? Znów serce panu dokucza?

— Nie, serce mam w porządku. Proszę mi powiedzieć, jakie są najważniejsze objawy zatrucia parami rtęci?

— Zatrucie rtęciowe w ogóle przejawia się ślinotokiem, wymiotami, a co do par, to muszę zobaczyć… Niech pan wejdzie.

— Nie, wpadłem tylko na chwilę. Proszę to łaskawie sprawdzić, drogi Pawle Nikołajewiczu!

Staruszek poszedł do swego gabinetu i za moment wrócił z otwartą książką w rękach.

— Widzi pan, pary rtęci: spadek ciśnienia krwi, silne podniecenie, przyspieszony, urywany oddech, a następnie śmierć spowodowana paraliżem serca.

— To wspaniałe! — wykrzyknąłem.

— Co jest wspaniale? Taka śmierć?

Ale ja tylko roześmiałem się, rozbawiony Jak dzieciak zdumieniem doktora i wybiegłem na schody. Teraz już wiedziałem na pewno, że rozumowałem prawidłowo.

Po powrocie do domu zadzwoniłem do swego zwierzchnika w zjednoczeniu i zawiadomiłem go, że dla dobra służby muszę natychmiast wyjechać na Ałtaj. Poprosiłem też, aby pozwolił mi zabrać ze sobą Krasulina, młodego dyplomanta, którego siła fizyczna i otwarta głowa przyda mi się przy niezbyt jeszcze dobrym stanie mojego zdrowia.

W połowie maja można już było bez przeszkód dotrzeć do jeziora. Akurat wtedy wyszedłem z osiedla Inia przy Trakcie Galijskim wraz z Krasulinem i dwoma doświadczonymi robotnikami, znającymi tajgę jak własną kieszeń.

Pamiętałem dokładnie wszystkie wskazówki zmarłego malarza, a poza tym w bocznej kieszeni kurtki miałem stary notes z podyktowaną mi przez niego trasą.

Kiedy wieczorem rozbiliśmy namiot w ujściu doliny przy suchym, rozwidlonym u wierzchołka modrzewiu, stwierdziłem nie bez podniecenia, że trochę się lękam jutra, kiedy okaże się, iż ścisłe rozumowanie kroczące śladami legendy było prawidłowe lub wręcz przeciwnie: że wymyśliłem coś jeszcze bardziej fantastycznego niż baśniowe duchy starego Ojroty. Krasulin owi udzieliło się — moje zdenerwowanie, przysiadł się więc do mnie na kępę, z której jak zaczarowany gapiłem się na widlasty modrzew.

— Włodzimierzu Eugeniewiczu — zaczął cicho — obiecał pan zdradzić cel naszej wyprawy, kiedy znajdziemy się w górach.

— Spodziewam się najdalej jutro odkryć wielkie złoża rtęci, częściowo nawet samorodnej. Jutro okaże się, czy mam rację. Wie pan, że rtęć występuje zazwyczaj w stanie rozproszonym, w małych koncentracjach. Na świecie jest jedno tylko znane dotychczas złoże rud o dużych zawartościach rtęci. Mam na myśli…

— … Almadenę w Hiszpanii — podpowiedział Krasulin.

— Tak, od wielu już wieków Almadena zaopatruje w rtęć co najmniej pół świata. Kiedyś znaleziono tam mikroskopijne jeziorko czystej rtęci. Mani nadzieję odkryć tutaj coś podobnego. Że tutaj całe góry składają się z czystego cynobru, tego jestem pewien, jeśli tylko…