Выбрать главу

W gęstwinie zapadła cisza. Słychać było tylko pochlipywanie.

Potem rozległ się trzask gałęzi i w zaroślach mignęło bielą, po czym wyszła z nich szczupła dziewczynka. Jedną ręką przytrzymywała okrwawione ramię.

Pochlipując przeszła obok trzech mężczyzn nie patrząc na nich i chwiejnie powlokła się do domu.

Wszyscy trzej odprowadzili ją wzrokiem.

Czarnobrody farmer popatrzył na Mellera i Betly. W jego szeroko rozwartych oczach był taki wyrzut, że dziennikarz nie wytrzymał i spuścił głowę.

— Otóż tak — powiedział farmer.

* * *

Na nocleg zatrzymali się w maleńkiej, pustej stróżówce w lesie. Do jeziora z wyspą, na której kiedyś znajdowało się laboratorium, było co prawda zaledwie kilka godzin podróży, ale Meller odmówił jazdy po ciemku.

Był to już czwarty dzień ich wyprawy i dziennikarz czuł, że jego wypróbowany optymizm zaczyna się chwiać. Dawniej na wszelkie zdarzające się niepowodzenia miał w pogotowiu utarty zwrot: „Mimo wszystko życie jest jednak diablo piękną rzeczą!” Teraz jednak rozumiał, że ta czekająca w pogotowiu maksyma, w pełni przydatna podczas jazdy komfortowym wagonem z jednego miasta do drugiego lub wchodzenia przez szklane drzwi do westybulu hotelu, żeby spotkać się z jakąś znakomitością — że maksyma ta jest zupełnie nieprzydatna dla przypadku, na przykład, Steglika.

Cała kraina była jakby porażona chorobą. Ludzie byli apatyczni, małomówni. Nawet dzieci się nie śmiały.

Pewnego razu spytał Mellera, dlaczego farmerzy stąd nie wyjeżdżają, a ten wyjaśnił, że wszystko co posiadają tutejsi mieszkańcy — to ziemia. Teraz jednak nie można jej sprzedać, ponieważ z powodu otarków straciła na wartości.

Betly zapytał:

— Dlaczego pan nie wyjeżdża? Leśniczy zamyślił się. Zacisnął usta, pomilczał, a potem odpowiedział:

— Jestem w jakimś stopniu pożyteczny. Otarki boją się mnie. Nie mam tu niczego. Ani rodziny, ani domu. Nie można mnie niczym zastraszyć. Ze mną można tylko walczyć. Ale to jest ryzykowne.

— A zatem otarki pana szanują?

Meller zaskoczony podniósł głowę.

— Otarki?… Nie, co też pan! Szanować one też nie mogą. Przecież nie są ludźmi. Tylko się boją. I słusznie. Przecież je zabijam.

Otarki decydowały się jednak na pewne ryzyko. Czuli to zarówno leśniczy, jak i dziennikarz. Odnosili wrażenie, że stopniowo są coraz ciaśniej otaczani. Trzykrotnie strzelano do nich. Jeden strzał oddano z okna opuszczonego domu, dwa — po prostu z lasu. Po wszystkich trzech nieudanych strzałach znajdowali świeże ślady. A w ogóle, z każdym dniem napotykali wciąż więcej i więcej śladów otarków.

W stróżówce rozpalili ogień w maleńkim, zbudowanym z kamieni palenisku i przygotowali kolację. Leśniczy zapalił fajkę i smętnie patrzył przed siebie.

Na wprost otwartych drzwi stróżówki stały ich konie.

Dziennikarz spoglądał na leśniczego. Od czasu, jak byli razem, z każdym dniem wzrastał jego szacunek dla tego człowieka. Meller był niewykształcony, całe życie spędził w lasach, prawie nic nie czytał i nawet przez dwie minuty nie można było z nim podtrzymać rozmowy na temat sztuki. Mimo to dziennikarz czuł, że nie życzyłby sobie lepszego przyjaciela. Sądy leśniczego były zawsze zdrowe i niezależne; gdy nie miał nic do powiedzenia, milczał. Początkowo wydawał się dziennikarzowi jakiś roztrzęsiony i łatwo popadający w rozdrażnienie, ale teraz Betly rozumiał, że była to zadawniona gorycz spowodowana dolą mieszkańców wielkiej, zapomnianej krainy, którą dzięki uczonym dotknęło nieszczęście.

Przez ostatnie dwa dni Meller czuł się chory. Męczyła go gorączka bagienna. Od wysokiej temperatury jego twarz pokryły czerwone plamy.

Ogień w palenisku już się wypalił, gdy leśniczy nagle zapytał:

— Proszę powiedzieć, czy on jest młody?

— Kto?

— Ten uczony. Fiedler.

— Młody — odpowiedział dziennikarz. — Ma trzydzieści lat. Najwyżej.

A co?

— To niedobrze, że on jest młody — powiedział leśniczy.

— Dlaczego?

Meller jakiś czas milczał.

— Oni są zdolni, ich od razu biorą i umieszczają w zamkniętym środowisku. I cackają się z nimi. A oni zupełnie nie znają życia. Dlatego nie współczują ludziom. — Westchnął. — Najpierw trzeba być człowiekiem.

A dopiero potem uczonym.

Wstał.

— Pora się położyć. Trzeba będzie spać kolejno, bo otarki zabiją nam konie.

Pierwszy dyżur wypadł na dziennikarza.

Konie pochrupywały siano z niewielkiego, zeszłorocznego stogu.

Usadowił się koło progu chatki, kładąc broń na kolanach.

Szybko opadła zasłona mroku. Później jego oczy stopniowo przywykły do ciemności. Wzeszedł księżyc. Niebo było czyste, rozgwieżdżone. Gdzieś w górze, nawołując się, przeleciało stadko maleńkich ptaszków, które w odróżnieniu od dużych ptaków, bojąc się drapieżników, wykonują swoje jesienne przeloty nocą.

Betly wstał i obszedł stróżówkę. Polanę, na której stał domek, otaczał zawarty las, co było niebezpieczne. Dziennikarz sprawdził, czy kurki jego broni są odwiedzione.

Zaczął odtwarzać w pamięci wydarzenia ostatnich dni, rozmowy, twarze i pomyślał, jak będzie opowiadać — o otarkach po powrocie do redakcji. Potem przyszło mu na myśl, że w jego świadomości stałe tkwiła właśnie sprawa powrotu i krasiła w zupełnie szczególny sposób wszystko, z czym miał okazję się spotkać. Nawet gdy pędzili za otarkiem, który porwał dziewczynkę, on, Betly, nie zapomniał, że jakkolwiek byłoby tu strasznie, może zawrócić i odejść stąd.

„Ja to wrócę — powiedział do siebie. — A Meller? A inni?”

Temat ten był jednak zbyt przygnębiający, żeby się zdecydował przemyśleć go do końca.

Siadł w cieniu stróżówki i zaczął rozmyślać o otarkach. Przypomniał sobie tytuł artykułu w jakiejś gazecie: „Rozum bez dobroci”. Było to podobne do tego, co mówił leśniczy. Dla niego otarki nie są ludźmi, ponieważ nie mają „życzliwości”. Rozum bez dobroci. Czy jest to jednak możliwe? Czy rozum może w ogóle istnieć bez życzliwości? Co jest główne? Czyżby ta życzliwość nie była pochodną rozumu? Czy na odwrót?… Rzeczywiście, stwierdzono już, że otarki mają większe niż ludzie zdolności logicznego myślenia, że lepiej rozumieją abstrakcję i mają lepszą pamięć. Chodziły już słuchy, że kilka otarków z pierwszej partii pracuje w ministerstwie wojny nad rozwiązywaniem jakichś zadań specjalnych. Ale do rozwiązania wszelkich zadań specjalnych wykorzystuje się przecież także „maszyny myślące”. I jaka tu różnica?

Przypomniał sobie, jak jeden z farmerów opowiadał jemu i Hellenowi, że niedawno widział ot arka prawie całkowicie nieowłosionego, na co leśniczy odrzekł, że w ostatnim czasie otarki coraz bardziej upodabniają się do ludzi. Czyżby one miały zawojować świat? Czyżby rozum bez dobroci był silniejszy od rozumu ludzkiego?

„Nie będzie to jednak szybko — powiedział do siebie. — A nawet jeśli będzie. Ja zdążę w każdym razie przeżyć i umrzeć.”

Zaraz potem jednak poraziło go: dzieci! W jakim świecie będą żyć — w świecie otarków, czy w świecie cybernetycznych robotów, które również nie są humanitarne, i także, jak twierdzą niektórzy, są mądrzejsze od ludzi?

Niespodziewanie zjawił się przed nim jego syneczek i odezwał się:

„Tatusiu, posłuchaj. Przecież my — to my, tak? A oni — to oni? Ale oni myślą też o sobie — my.”

„Wy coś za wcześnie dojrzewacie — pomyślał Betly. — Mając siedem lat nie zadawałem takich pytań.”

Gdzieś z tyłu trzasnęła gałązka. Chłopczyk zniknął.