Выбрать главу

— Jest pan przekonany, że te szczeliny nie mają związku z formacjami górskimi?

— Jestem. Są one niewątpliwie późniejszego pochodzenia. Prócz tego szczeliny wydłużają się, a ich liczba zwiększyła się w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. W ciągu czternastu księżycowych dni widoczna dla nas powierzchnia Księżyca rozpala się od Słońca, a ponieważ nie ma tam atmosfery, żar sięga ogromnych temperatur. Potem Słońce zachodzi i księżycowa półkula pogrąża się w czternastodniową noc i w eteryczny chłód następujący zaraz po zachodzie. Niech pan weźmie kamienna kulę, rozgrzeje ja do białości i wrzuci do wody…

— Rozpadnie się na drobne kawałki, do diabła! — wykrzyknął Ruff, serce zabiło mu mocniej i nie mógł złapać tchu.

— Dokładnie tak samo pęka księżycowy glob. W istniejących szczelinach gromadzi się albo pozostała jeszcze na Księżycu wilgoć, albo dwutlenek węgla. Zamarzając, pogłębiają one znacznie szczeliny.

— Rozrywają go od środka…

— Tak. Księżyc zbudowany jest ze stosunkowo lekkich materiałów, nie posiadających dużej wartości. Wcześniej czy później planeta ta musi się rozpaść. Jeśli jeszcze posiada rozpalone jądro — tym lepiej. W przypadku nieco szybszego przenikania chłodu poprzez rozszerzające się szczeliny eksploduje jak bomba…

— Daj Boże, daj Boże — wyszeptał Ignacy Ruff patrząc chciwie na zryte rozpadlinami i pokryte jakby śladami od popękanych bąbli ponure przestrzenie księżycowych równin. Ten trup dalekiego świata — pomyślał — rzucony na śmietnik ludzkich namiętności, żądz i ambicji, odegra decydującą rolę w zamierzonej przez nas grze!

Z gasnącym westchnieniem oderwał się od okularu.

— Uważam, że konieczne jest sprowadzenie tutaj dziennikarzy i pokazanie im szczelin, ale trzeba mieć pewność, że ta swołocz zobaczy tylko to, co powinna zobaczyć, i nie będzie pchać nosa w nasze sprawy.

— Przeprowadzimy ich do obserwatorium nocą — odpowiedział Korwin — zgromadzone aparaty i wszystko co powinno pozostać w ukryciu umieścimy w cieniu Księżyca zalegającym do połowy krateru.

Ruff i Korwin wyszli z powrotem na placyk. Istotnie o tej porze skaliste góry wydawały się zupełnie pustynne. Głęboko pod nogami widać było tylko kamienny chaos. Gęsty cień zasłaniał pokryte papą warsztaty na dnie krateru, składy materiałów i poskładane aparaty.

Roboty prowadzone były w największej tajemnicy. Nikt iż pracujących na wyspie nie miał prawa się oddalać. Przeglądano listy.

Statki wyładowywane były na otwartej redzie, skąd materiały dostarczano kolejką linowa w górę. Ani jeden człowiek z pokładu nie schodził na brzeg.

— Wspaniale — powiedział Ignacy Ruff zapalając cygaro.

— O świcie odpływam na kontynent. Sam przywiozę dziennikarzy. Proszę przygotować materiały do artykułów i prowadzić roboty pełną parą. Niech pan zapamięta, jeśli pomylimy się w naszych rachubach, czeka nas ostateczna klęska i zguba… Na tę kartę postawiliśmy miliardy dolarów. Jeśli wpadka, to…

Ognik cygara w jego ręce zakreślił w ciemnościach skomplikowaną ósemkę.

4

„STRASZLIWE ODKRYCIE W OBSERWATORIUM IGNACEGO RUFFA”

— taki był tytuł artykułu, który czternastego maja pojawił się we wszystkich gazetach Północnej Ameryki i jeszcze tego samego dnia przekazany był przez radio w Europie.

Wyczerpująco i z naukowego punktu widzenia pisano w tym artykule o nieuchronnie zbliżającym się końcu ziemskiego satelity. Proces jego pękania postępuje z zatrważającą szybkością. Przez krótki okres obserwacji teleskopem Ruff a na powierzchni Księżyca pojawiło się kilka tysięcy nowych szczelin. Rozpadu księżycowej kuli można się spodziewać każdej minuty. „Nie możemy zaręczyć — mówiono — że jutrzejszej nocy nasi młodzi marzyciele nie zobaczą, zamiast dawnego powiernika zakochanych, rozrzuconych po nocnym niebie odłamków. Będziemy jednak mieć mimo wszystko nadzieje, że Bóg w swoim miłosierdziu nie dopuści do zagłady naszego przepięknego świata, zagłady, bo jest niemal pewne, że odłamki zostaną przyciągnięte przez Ziemię…”

„… Zgodnie z naszymi poglądami na pochodzenie świata — mówiono dalej — w swoim czasie w pobliżu ziemskiej orbity winny były krążyć, oprócz Księżyca, również inne masy dowolnie wielkiego rozmiaru. Część z nich została przyciągnięta przez Księżyc i upadła na jego powierzchnię — ślady tych straszliwych zderzeń widzimy na powierzchni Księżyca w postaci kraterów. Druga część zderzyła się z Ziemią. Ostatnie takie zderzenie miało miejsce w stosunkowo niedalekiej przeszłości. Zmiana klimatów w epokach geologicznych, szczególnie zaś istnienie tropikalnej roślinności w tych rejonach kuli ziemskiej, gdzie teraz panuje polarna noc, wskazują niezbicie na to, że istniał drugi satelita, który upadł na Ziemię pod koniec ery paleozoicznej i odchylił oś ziemską. Obserwowane wahania biegunów to nic innego, jak ostatnie ślady pozostałe po takim zderzeniu, objawiające się w formie stopniowo wygasających ruchów ziemskiej osi po powierzchni stożka. Być może teraz danym nam będzie zostać świadkami ostatecznego osierocenia kuli ziemskiej pośród niebieskich przestrzeni…”

Artykuł wywołał oczekiwane wrażenie. Tego dnia serce ludzkości zamarło. Telegraf poplątał adresatów i treści depesz, z czego wynikło mnóstwo przykrych niespodzianek życiowych. Telefon zamienił się w zwariowaną kaszę numerów i wiele telefonistek pochorowało się na nerwy z powodu wściekłych wymyślań abonentów. Tramwaje pojechały nie po tych liniach. Było wielu przejechanych przez różnego rodzaju pojazdy. Sklepy zamknięto, jako iż nikt nie kupował tego dnia niczego oprócz ogólnodostępnych książek z dziedziny astronomii.

Przestały funkcjonować aparaty władzy. Z licznych więzień uciekali aresztanci. Pociągi odchodziły puste — i na szczęście tego jednego pamiętnego dnia dwadzieścia procent parowozów i zestawów pociągów wpadło na siebie nawzajem i wykoleiło się. A na koniec, z kraju przeklętych bolszewików rozległo się (przez radio) złośliwe ni przypiął, ni przyłatał: „Aha… Doczekali się…”.

Jednym słowem, w dniu 14 maja na całym świecie powstał nieopisany popłoch. Z nieprzytomnym przerażeniem oczekiwano nocy. Wszystkie głowy wzniesione były ku rozgwieżdżonemu niebu. A kiedy ponad dachami, nad żelaznymi mostami, nad iglicami dzwonnic i gigantycznymi dźwigami fabryk wzeszedł łagodny staruteńki dysk zwyczajnego Księżyca — rozległo się westchnienie ulgi i rozczarowania. Znów zrobiło się po mieszczańsku nudno.

Tak przez kilka dni czekano na koniec świata. Robiono zakłady. Księżyc zaś dalej cichutko płynął po niebie. Nastrój poprawił się. Na ulicach zaczęto sprzedawać „kieszonkowe teleskopy” i okopcone szkiełka. Ogromnym powodzeniem cieszyły się szpilki i broszki przedstawiające Księżyc mrugający filuternie okiem. Gazety roiły się od adresów chiromantów dokładnie przepowiadających „dzień, którego należy się bać”.

Miss Cecil Esper, jedyna córka króla aniliny, zjawiła się na bankiecie w Jacht-Clubie w sukni księżycowego koloru, w przeźroczystym naszyjniku i w diademie z księżycowych kamieni. Damy wydały okrzyk podziwu. Właściciele magazynów z gotową konfekcją wpadli w zachwyt. Podobnie wielcy krawcy i modni jubilerzy. Księżycowy jedwab i księżycowy kamień stały się najnowszym krzykiem mody.

Pisano wiersze o księżycu. Stosując chemiczne środki, pędzono błękitne kwiaty. W wytwornych restauracjach pojawiły się nawet księżycowe lody, nadzwyczaj ciężkostrawne. Imię Ignacego Ruffa obiegło wszystkie ziemskie obszary. Ale giełda, mądra i ostrożna, nie odpowiedziała na to zamieszanie wahaniem ni o jeden cent.