— Czy to jest broń? Daj mi to.
Casey przesunął się na siedzeniu i najwyraźniej doszedł do wniosku, że nigdzie się nie wybiera. Podał broń Batsonowi, kolbą do przodu.
— Widzieliście to kiedyś, kmioty? Nazywamy go szprycer. To MP-93, pistolet maszynowy, kaliber 9 mm. Niemiecki…
— Niemcy — syknął Ruddy. — Wiedziałem.
— Ostrożnie, bo sobie odstrzelisz pieprzoną głowę. — Casey miał niewątpliwie amerykański akcent, który w uszach Josha brzmiał szorstko, jak głos mieszkańca slumsów Nowego Jorku, natomiast kobieta robiła wrażenie Brytyjki, choć jej głos brzmiał jakoś bezbarwnie i obco.
Kobieta nachyliła się nad Caseyem.
— Myślę, że masz złamaną kość piszczelową — powiedziała. — Zmiażdżoną przez siedzenie… Na twoim miejscu podałabym producenta do sądu.
— Rusz dupę, wasza wysokość — powiedział Casey przez zaciśnięte zęby.
Kobieta powiedziała:
— Mogę stąd wyjść?
Batson kiwnął głową. Położył lśniący „pistolet maszynowy” na ziemi i skinąwszy na nią, cofnął się. Batson dobrze spełniał swe obowiązki, pomyślał Josh; trzymał na muszce troje intruzów i nieustannie spoglądał na stojących wokół żołnierzy, aby się upewnić, czy obserwują teren.
Kobieta musiała się namęczyć, żeby wygramolić się z miejsca za dwoma przednimi siedzeniami, ale w końcu jej się udało i stanęła na kamienistej ziemi. Drugi pilot, Hindus, także wydostał się na zewnątrz. Miał karnację sipaja, bladoniebieskie oczy i zdumiewająco jasne włosy. Cała załoga miała na sobie pokaźnych rozmiarów kombinezony, które ukrywały ich kształty i sprawiały, że niezbyt przypominali ludzi; głowy mieli oplecione jakimiś drutami.
— Myślę, że mogło być gorzej — powiedziała kobieta. — Nie spodziewałam się, że wyjdę z tego cało.
Ten drugi odparł:
— Myślę, że Casey przez jakiś czas nie będzie mógł chodzić. Ale te ptaki zaprojektowano tak, aby wytrzymały nawet najtwardsze lądowanie. Spójrz, gondola z czujnikami uległa zgnieceniu i w znacznej mierze złagodziła uderzenie. Fotele pilotów też są zaopatrzone w amortyzatory wstrząsów, podobnie jak twoje siedzenie z tyłu. Myślę, że wskutek wirowania fotel Caseya przechylił się na lewo i to sprawiło, że noga mu uwięzła, miał pecha…
Batson przerwał tę wymianę zdań.
— Dość tego gadania. Kto tu dowodzi?
Kobieta zerknęła na pozostałych i wzruszyła ramionami.
— Jestem zwykłym żołnierzem. To jest starszy chorąży Abdikadir Omar, a w helikopterze siedzi starszy chorąży Casey Othic. Ja jestem Bisesa Dutt, porucznik Brytyjskiej Armii, przydzielona do sił specjalnych Organizacji Narodów Zjednoczonych z zadaniem…
Ruddy wybuchnął śmiechem.
— Na Allacha! Porucznik Brytyjskiej Armii! I ona jest babul. Bisesa Dutt obróciła się i spiorunowała go wzrokiem. Ruddy zarumienił się i Josh pomyślał, że to dobrze o nim świadczy. Josh wiedział, że babu jest pogardliwym angielsko-indyjskini określeniem wykształconych Hindusów, którzy aspirowali do wyższych stanowisk w administracji.
Bisesa powiedziała:
— Musimy Caseya stamtąd wyciągnąć. Macie tu lekarzy? — Josh pomyślał, że udaje silną, co było godne podziwu, zważywszy że właśnie przeżyła wyjątkowy wypadek i cały czas była na muszce. Ale wyczuł, że w głębi duszy się boi.
Batson zwrócił się do jednego z szeregowców:
— McKnight, biegnij i sprowadź kapitana Grove’a.
— Już się robi. — Żołnierz, niski i krępy, odwrócił się i pobiegł boso po nierównej ziemi.
Ruddy szturchnął Josha.
— Chodź, Joshua, musimy się w to włączyć! — Poderwał się. — Psze pani, służymy pomocą.
Bisesa patrzyła na Ruddy’ego, na jego pokryte pyłem czoło, krzaczaste brwi i wyzywające wąsy. Była od niego wyższa i spoglądała na niego z pogardą, pomyślał Josh, chociaż z osobliwym zdziwieniem, jakby go rozpoznawała.
Powiedziała:
— Pan? Chce pan przyjść z pomocą zwykłej babul?
Josh zrobił krok do przodu, przywołując na usta najbardziej czarujący uśmiech, jaki potrafił.
— Nie powinna pani przejmować się Ruddym. Ci ekspatrianci mają swoje dziwactwa, a żołnierze nie przestają w was mierzyć. Bierzmy się do roboty. — I podwinąwszy rękawy, podszedł do „helikoptera”.
Abdikadir skinął na Ruddy’ego i Josha.
— Pomóżcie mi go wydostać.
Abdikadir podtrzymywał rannego, podczas gdy Ruddy chwycił go za plecy, a Josh ostrożnie podłożył mu ręce pod nogi. Ktoś przyniósł koc i położył go na ziemi.
Abdikadir zakomenderował:
— Raz, dwa, trzy, hop.
Casey krzyknął, kiedy go podnieśli z fotela i jeszcze raz, gdy Josh zawadził jego uszkodzoną nogą o kadłub „helikoptera”. Ale po paru chwilach Casey znalazł się na zewnątrz i spoczął na boku na rozłożonym kocu.
Oddychając ciężko, Josh przypatrywał się Abdikadirowi. Był rosłym mężczyzną, a wydawał się jeszcze większy przez swój kombinezon, i miał przedziwne oczy.
— Jesteś Hindusem?
— Afgańczykiem — spokojnie odparł Abdikadir. Patrzył na zaskoczonego Josha. — W istocie jestem Pasztunem. Zakładam, że w waszym wojsku nie ma wielu takich jak ja.
— Niezupełnie — powiedział Josh. — Ale w końcu to nie moje wojsko. — Abdikadir nic nie powiedział, ale Josh wyczuł, że ten człowiek zrozumiał lub odgadł więcej, jeśli chodzi o tę dziwną sytuację, niż ktokolwiek inny.
Przybiegł zasapany McKnight i powiedział do Bisesy i Abdikadira:
— Kapitan Grove chce was widzieć w swoim gabinecie.
Batson kiwnął głową.
— Ruszajcie.
— Nie — stęknął Casey z koca. — Nie opuszczajcie statku. Znasz zasady, Abdi. Wyczyść tę przeklętą pamięć. Nie wiemy, kim są ci ludzie…
— Ci ludzie — powiedział Batson groźnie — mają duże karabiny, wycelowane prosto w was. Choop i cheł.
Bisesa i Abdikadir wydawali się zdezorientowani tą mieszaniną dialektu z okolic Newcastle i żargonu pograniczników, ale znaczenie było dostatecznie jasne: „zamknijcie się i ruszajcie”.
— Myślę, że w takiej sytuacji nie mamy wyboru, Casey — powiedziała Bisesa.
— A ty, koleś — powiedział Batson do Caseya — jedziesz do izby chorych. — Josh zobaczył, że Casey próbuje ukryć niepokój wobec takiej perspektywy.
Bisesa odwróciła się, ruszając za McKnightem w eskorcie kilku uzbrojonych żołnierzy.
— Przyjdziemy do ciebie tak szybko, jak to możliwe, Casey.
— Tak — zawołał Abdikadir. — A w międzyczasie nie daj im niczego wynieść.
— Cha, cha, ty kutasie — warknął Casey. Ruddy mruknął:
— Wygląda na to, że żołnierskie poczucie humoru ma charakter uniwersalny, bez względu na pochodzenie.
Josh i Ruddy próbowali pójść za Bisesą i Abdikadirem, ale Batson ich odprawił grzecznie, lecz stanowczo.
7. Kapitan Grove
Bisesę i Abdikadira zaprowadzono do fortu, który przedtem dostrzegli z powietrza. Stanowił ogrodzone miejsce w kształcie pudła, otoczonego grubym, kamiennym murem, z owalnymi wieżami strażniczymi na rogach. Solidna baza i najwyraźniej dobrze utrzymana.
— Ale ja nie widziałam go na żadnej mapie — nerwowo powiedziała Bisesa. Abdikadir nie odpowiedział.
Murów pilnowali żołnierze w czerwonych kurtkach lub mundurach khaki. Niektórzy nosili nawet kilty. Wszyscy byli niscy i żylaści; wielu z nich miało zepsute zęby i cierpiało na jakąś chorobę skóry; ich rynsztunek był połatany i znoszony. Miejscowi czy obcy, wszyscy wpatrywali się w Bisesę i Abdikadira z wyraźną ciekawością, a jeśli chodzi o samą Bisesę, z nieskrywanym seksualnym zainteresowaniem.