— David Hume rozważał ten problem — mruknął telefon. — Dialogi o religii naturalnej… Hume pytał, dlaczego mielibyśmy poszukiwać „umysłu”, jako siły sprawczej wszechświata. Oczywiście miał na myśli tradycyjne pojęcia Boga. Może porządek, jaki postrzegamy, po prostu pojawia się. „Z tego co wiemy a priori, materia może zawierać źródło porządku, który rodzi się sam z siebie, tak jak umysł”. Napisał to dobre sto lat wcześniej, niż Darwin dowiódł, że organizacja wyłania się z pozbawionej umysłu materii.
— Więc naprawdę myślisz, że antropomorfizuję?
— Nie — odparł telefon. — Nie znamy żadnego sposobu, w jaki mógłby powstać taki obiekt, poza inteligentnym działaniem. Założenie, że jest za to odpowiedzialny umysł, to prawdopodobnie najprostsza hipoteza. Zresztą może twoje doznania są odbiciem jakiejś fizycznej rzeczywistości, nawet jeżeli nie pochodzą od twoich zmysłów. Twoje ciało, twój mózg to wielce skomplikowane struktury. Może subtelna elektrochemia, która stanowi podstawę funkcjonowania twojego mózgu, jakoś ulega wpływom tego czegoś. To nie telepatia — to może być rzeczywiste.
— A ty wyczuwasz, że coś tutaj jest?
— Nie. Ale przecież nie jestem istotą ludzką — westchnął telefon.
Czasami podejrzewała, że Oko celowo dostarcza jej te wrażenia.
— To tak, jak gdyby przesyłało do mnie informacje, bit po bicie. Ale mój umysł, mój mózg po prostu nie jest w stanie tego wszystkiego przyjąć. Jak gdybym próbowała przesłać nowoczesne oprogramowanie wirtualnej rzeczywistości do maszyny różnicowej Babbage’a…
— Rozumiem to porównanie — sucho powiedział telefon.
— Bez obrazy.
Czasami po prostu siedziała w towarzystwie Oka i pozwalała błądzić myślom.
Nie przestawała myśleć o Myrze. W miarę upływu czasu, kiedy miesiące zamieniały się w lata, a Nieciągłość, to pojedyncze, wyjątkowe zdarzenie, oddalało się w przeszłość, czuła, że pogrąża się coraz głębiej w tym nowym świecie. Niekiedy w tym ponurym, starożytnym miejscu jej wspomnienia dotyczące Ziemi z dwudziestego pierwszego wieku wydawały się absurdalne, prawie jarmarczne, jak jakiś fałszywy sen. Ale uczucie utraty Myry nie zbladło.
Nawet nie mała wrażenia, że Myrę jej odebrano, że nadal żyła w jakiejś innej części świata. Nie przynosiło jej pocieszenia, kiedy wyobrażała sobie, ile lat miałaby teraz Myra, jak musiałaby wyglądać, jak postępowałaby jej edukacja, co mogłyby robić razem, gdyby ponownie się połączyły. Żadna z tych zwykłych sytuacji nie miała tutaj zastosowania, ponieważ nie mogła wiedzieć, czy ona i Myra znajdują się w tym samym czasie. Było nawet możliwe, że istniało wiele kopii Myry w licznych podzielonych światach, a w niektórych spośród nich mogły przecież istnieć kopie jej samej, więc jak miała się z tym czuć? Nieciągłość była zdarzeniem nadludzkim, ale utrata, z powodu której cierpiała, także była nadludzka, a ona nie znała sposobu, jak się z tym uporać.
Kiedy tak leżała w nocy na swoim posłaniu, rozmyślając, czuła, że Oko ją obserwuje, że wysysa jej żal. Wyczuwała ten umysł, ale nie było w nim żadnego współczucia, żadnej litości, tylko iście olimpijski spokój.
Zrywała się na nogi i waliła obojętne Oko pięścią albo ciskała w nie kawałkami babilońskiego gruzu.
— Czy tego właśnie chciałeś? Czy dlatego tu się zjawiłeś i zrujnowałeś nasz świat i nasze życie? Czy przybyłeś tutaj, żeby złamać mi serce? Dlaczego po prostu nie odeślesz mnie do domu?…
Czuła, że Oko jakoś chłonie jej słowa. Miała wrażenie, jakby znajdowała się w wielkiej katedrze, a jej cichutkie krzyki były zupełnie daremne.
Ale czasami myślała, że ktoś jej słucha.
A bardzo rzadko miała wrażenie, że z litości czy też z jakiegoś innego powodu jej błagania mogą zostać wysłuchane.
Pewnego dnia telefon szepnął:
— Już czas.
— Czas na co?
— Muszę przejść w tryb bezpieczny.
Spodziewała się tego. Telefon posiadał pamięć podręczną, zawierającą bezcenne i niezastąpione dane, nie tylko jej obserwacje dotyczące Oka i zapis wydarzeń związanych z Nieciągłością, lecz także ostatnie skarby starego, już nieistniejącego świata, w tym dzieła biednego Ruddy’ego Kiplinga. Ale danych tych nigdzie nie można było przesłać ani wydrukować. Kiedy spała, zostawiała telefon grupie Brytyjczyków, którzy pod nadzorem Abdikadira ręcznie kopiowali rozmaite dokumenty, wykresy i mapy. Było to lepsze niż nic, ale obszerna pamięć telefonu była już i tak prawie całkowicie zapełniona.
Tak czy owak Bisesa i telefon uzgodnili, że kiedy poziom naładowania baterii spadnie do pewnej krytycznej wartości, telefon powinien się wyłączyć. Będzie zużywał jedynie niewiele energii do ochrony danych przez czas prawie nieograniczony, dopóki nowa cywilizacja Mira nie będzie na tyle zaawansowana, aby uzyskać dostęp do jego bezcennych zasobów. — Wtedy przywrócę ci życie — obiecała.
Było to zupełnie logiczne. A teraz właśnie nadeszła ta chwila i Bisesa miała zostać sama. W końcu telefon był jej towarzyszem od dwunastego roku życia.
— Musisz wcisnąć odpowiednie klawisze, żeby mnie wyłączyć — powiedział telefon.
— Wiem. — Trzymała to małe urządzenie przed sobą i oczyma zamglonymi przez napływające łzy znalazła właściwą kombinację klawiszy. Zatrzymała się przed wciśnięciem ostatniego z nich.
— Przykro mi — powiedział telefon.
— To nie twoja wina.
— Biseso, boję się.
— Nie powinieneś. Jeżeli będzie trzeba, to cię zamuruję i pozostawię archeologom.
— Nie o to mi chodzi. Nigdy mnie dotąd nie wyłączano. Myślisz, że będę śnił?
— Nie wiem — szepnęła. Wcisnęła klawisz i świecąca zielono w mroku komnaty powierzchnia telefonu pociemniała.
39. Poszukiwania
Po sześciu miesiącach wyprawy badawczej w południowych Indiach Abdikadir powrócił do Babilonu.
Eumenes zabrał go na wycieczkę po odradzającym się mieście. Było zimno. Choć właśnie był środek lata — według babilońskich astronomów, którzy cierpliwie śledzili ruch gwiazd i słońca na nowym niebie — wiał zimny wiatr i Abdikadir zadygotał.
Po wielu miesiącach spędzonych z dala od swoich Abdikadir był pod wrażeniem ostatnich osiągnięć: mieszkańcy miasta musieli pracować ciężko. Aleksander zaludnił opustoszałe miasto swymi oficerami i weteranami i uczynił jednego ze swych generałów współgubernatorem miasta, razem z jednym z babilońskich wysokich urzędników z czasów przed pojawieniem się Nieciągłości. Eksperyment wydawał się funkcjonować, a nowi mieszkańcy, mieszanina macedońskich wojowników i babilońskich ważnych osobistości, dawali sobie radę zupełnie nieźle.
Wiele dyskutowano o tym, co zrobić z terenem na zachodnim brzegu rzeki, który obrócił się w gruzy. Dla Macedończyków był to nieużytek, dla nowożytnych miejsce poszukiwań archeologicznych, które pewnego dnia być może dostarczą jakichś wskazówek co do wielkiego przemieszczenia w czasie, które podzieliło to miasto na dwie części. Oczywistym kompromisem było pozostawienie tego na razie tak jak jest.
Ale pod murami miasta armia Aleksandra zbudowała wielką naturalną przystań na tyle głęboką, aby mogła przyjmować statki oceaniczne, które budowano z miejscowego drewna w pośpiesznie utworzonych suchych dokach. Wzniesiono nawet małą latarnię morską, oświetlaną lampami oliwnymi, z wypolerowanymi tarczami, które służyły za lustra.